Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 6
Anders pokręcił głową.
– Nie o to chodzi. Ja… Stella nie wróciła.
– Jak to nie wróciła?
Spojrzała na męża i poczuła ucisk w żołądku.
– No nie wróciła. Dzwoniłem i do Marie, i do Helen. Żadnej nie ma w domu.
Linda odetchnęła i zatrzasnęła drzwi samochodu.
– Spóźniają się i tyle. Wiesz, jaka jest Stella. Pewnie chciała iść przez las i wszystko im pokazać.
Pocałowała Andersa w usta.
– Na pewno masz rację – powiedział, ale jakoś bez przekonania.
Zadzwonił telefon. Anders pośpieszył do kuchni odebrać.
Linda zmarszczyła czoło i nachyliła się, żeby zdjąć buty. Zdenerwował się, to aż do niego niepodobne, ale pewnie od godziny chodzi i zastanawia się, co się mogło stać.
Wyprostowała się. Mąż stanął przed nią z wyrazem twarzy, który ją zmroził.
– Dzwonił KG5. Helen już wróciła, właśnie siadają do kolacji. Dzwonił też do Marie. Obie mówią, że odprowadziły Stellę około piątej.
– Co ty mówisz?!
Anders włożył sportowe buty.
– Przeszukałem całe obejście, ale może poszła do lasu i zabłądziła.
Linda przytaknęła.
– Trzeba jej szukać.
Podeszła do schodów i zawołała do córki:
– Sanna! Idziemy z tatą szukać Stelli. Pewnie poszła do lasu. Wiesz, jak to lubi. Niedługo wrócimy.
Spojrzała na męża. Nie chcieli okazać, że się niepokoją.
Pół godziny później już tego nie ukrywali. Anders ściskał kierownicę pobielałymi dłońmi. Przeszukali las przylegający do ich parceli, potem jeździli drogą tam i z powrotem, zwalniając wszędzie tam, gdzie Stella lubiła się bawić, ale nigdzie jej nie było.
Linda położyła rękę na kolanie męża.
– Musimy wracać.
Skinął głową i spojrzał na nią. Miał w oczach ten sam lęk co ona.
Trzeba zadzwonić na policję.
GÖSTA FLYGARE WERTOWAŁ leżącą przed nim kupkę papierów. Sierpniowy poniedziałek, więc papierów było niedużo. Nie miał nic przeciwko temu, żeby pracować latem. Co pewien czas robił rundkę po polu golfowym, poza tym nie miał wiele do roboty. Ebba wpadała wprawdzie od czasu do czasu, ale po narodzinach kolejnego dziecka jej wizyty stały się rzadsze. Nawet to rozumiał. Wystarczało mu, że go zaprasza w odwiedziny do Göteborga, i to, że zaproszenie zawsze jest równie serdeczne jak szczere. Taka odrobina rodziny to zawsze lepiej niż nic. A urlop w samym środku lata niech sobie weźmie raczej Patrik, który ma małe dzieci. On i Mellberg mogą posiedzieć we dwóch, jak para starych koni dyszlowych, i pozałatwiać bieżące sprawy. Co pewien czas zaglądał Martin, żeby rzucić okiem na staruchów, jak mówił, ale według niego chodziło mu raczej o towarzystwo. Od śmierci Pii nie poznał żadnej kobiety. Gösta uważał, że to niedobrze. Fajny gość z tego Martina, a jego córeczce przydałaby się kobieca opieka. Wiedział, że Annika, sekretarka, czasem bierze do siebie małą Tuvę. Mówi mu, że po to, żeby się pobawiła z jej córeczką Leią. Ale to za mało. Tuva potrzebuje mamy. Tymczasem Martin nie jest jeszcze gotów na nowy związek i nie ma na to rady. Miłość przychodzi, kiedy sama zechce. W jego życiu była tylko jedna kobieta. Uważał jednak, że Martin jest na coś takiego za młody.
Wiedział, że niełatwo spotkać nową miłość. Uczucia nie da się wzbudzić na komendę, zresztą w takiej małej miejscowości podaż jest dość ograniczona. W dodatku Martin dawniej, zanim poznał Pię, był niezłym kobieciarzem, a w takich przypadkach istnieje ryzyko, że dojdzie do powtórki. Raczej bez szans na pozytywny wynik, skoro nie udało się za pierwszym razem. Ale co on może o tym wiedzieć? Jego wielką miłością była jego żona Maj Britt, z którą dzielił całe dorosłe życie. Ani przed nią, ani po niej nie było dla niego żadnej kobiety.
Z rozmyślań wyrwał go głośny dzwonek telefonu.
– Komisariat policji w Tanumshede.
Chwilę słuchał uważnie.
– Już jedziemy. Proszę podać adres.
Zanotował, odłożył słuchawkę i bez pukania wpadł do sąsiedniego pokoju.
Mellberg drgnął, obudzony z głębokiego snu.
– Co jest, do cholery? – spytał, gapiąc się na niego.
Pożyczka, którą bez powodzenia starał się zakryć łysinę, zsunęła mu się z czubka głowy. Wprawnym gestem zarzucił ją na miejsce.
– Zaginęło dziecko – odparł Gösta. – Dziewczynka, cztery lata. Nie ma jej od rana.
– Od rana? I dopiero teraz dzwonią? – Mellberg zerwał się z fotela.
Gösta spojrzał na zegarek. Parę minut po trzeciej.
Zaginięcia dzieci nie należały do zwykłych przypadków. Latem mieli do czynienia najczęściej z pijakami, włamaniami i kradzieżami, pobiciami, czasem usiłowaniem gwałtu.
– Matka myślała, że jest z ojcem, a ojciec, że z matką. Powiedziałem, że już jedziemy.
Mellberg wsunął stopy w buty stojące obok biurka. Jego pies, Ernst, który też się obudził, znudzony opuścił łeb. Najwyraźniej to zamieszanie nie miało oznaczać ani spaceru, ani jedzenia.
– O co chodzi? – spytał Mellberg, truchtając za Göstą do garażu.
Do auta dotarł mocno zasapany.
– To gospodarstwo Bergów – odpowiedział Gösta. – Tam, gdzie dawniej mieszkali Strandowie.
– O cholera – zaklął Mellberg.
Słyszał i czytał o tym, co się wydarzyło całe lata przed jego przybyciem do Fjällbacki. Ale Gösta był wtedy na miejscu. Nowa sprawa wydała mu się nieprzyjemnie znajoma.
– Halo?
Patrik otrzepał wprawdzie rękę, ale i tak zapiaszczył sobie telefon. Drugą, wolną ręką wyjął paczkę herbatników i pudełko z pokrojonymi jabłkami i machnął do dzieci, żeby podeszły. Noel i Anton zaczęli sobie wyrywać paczkę z herbatnikami. Skończyło się na tym, że większość spadła w piach. Obserwowali to inni rodzice. Patrik niemal czuł, jak
5
KG – powszechnie używany skrót od popularnej kombinacji imion Karl Gustav.