Proxima. Stephen Baxter

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Proxima - Stephen Baxter страница 28

Proxima - Stephen Baxter Proxima/Ultima

Скачать книгу

w każdym procesie, jaki mu wytoczą. Jeżeli okażą się przydatne. A tymczasem…

      Ów okrzyk bólu stawał się coraz wyraźniejszy. Angelia 5941 czuła reakcję na niego: rosnący niepokój, który zataczał coraz większe koła w prawie milionowym tłumie zjednoczonym w korpusie statku. Zauważyła nagle, że sygnał dociera od jednej z porzuconych sióstr, która wyłamywała się z szyku o kształcie szeroko rozpostartej anteny, utworzonego przed obłokiem. Działo się coś niemożliwego. Angelia 5941 zauważyła, że siostra próbuje manewrować w słabym strumieniu światła, dostać się z powrotem do jednostki macierzystej.

      A tymczasem…

      Raptem z brutalną wyrazistością w jej pamięci odżyły sny, mimo że teoretycznie powinna być wtedy pozbawiona świadomości, zatopiona wraz z siostrami w kilometrowym oszczepie – kształcie odpowiednim do podróży w ośrodku międzygwiazdowym. W snach to ona była odseparowana od pozostałych. Ona – odłączona i usunięta ze społeczności. Ona – wygnana na pewną śmierć w kosmicznej pustce. I ona wysyłała te okropne znajome łkania.

      Czuję…

      Powiedziano jej, że odrzucone siostry nie mają własnych myśli. Miały być jak mrówki istniejące tylko po to, żeby służyć społeczności. Bez możliwości odczuwania, bez możliwości tęsknienia. Bez możliwości doświadczania snów!

      Ona nie mogła mieć snów. Ale je miała. Jak odrzucone siostry.

      Czuję, że jestem daleko od domu. Mam nadzieję, że doktor Kalinski zachowuje optymizm. Według moich obliczeń ta wiadomość dotrze do was w dzień piętnastych urodzin Stef Kalinski. Proszę, pozdrówcie ją ode mnie. Z żalem przyjmuję fakt, że po tych kilku pierwszych latach nie chce już ze mną utrzymywać kontaktu. Ucieszyłoby mnie jej towarzystwo…

      Udręczony odrzutek w końcu zawołał do sióstr donośnym głosem:

      – Pozwólcie mi wrócić! Och, pozwólcie mi wrócić!

      Rozdział 19

2171

      YURI I JOHN SYNGE, ubrani w gumowe wodery, brodzili w Kałuży – w ciepłej, słonawej wodzie sięgającej im prawie do pasa. Na zachmurzonym niebie jedynie mdła poświata zdradzała pozycję słońca.

      Przedzierali się przez wodorosty.

      Nie był to organizm tutejszy, lecz genetycznie zmodyfikowana szkarłatnica, imigrant z Ziemi. Osiemnaście miesięcy od czasu przylotu i rok po pamiętnych morderstwach wodorosty bezsprzecznie były najlepiej zaaklimatyzowanymi ziemskimi kolonistami na Per Ardui. Z podregulowanym mechanizmem fotosyntezy doskonale im się żyło w bogatym w podczerwień świetle Proximy. W ich ziemskiej zieleni pojawiły się czarne pasemka. I były genetycznie przystosowane do przyjęcia agresywnej postawy wobec miejscowego życia, z którego wyciskały podstawowe składniki odżywcze.

      Chodziło o to, żeby osadnicy mogli jeść wodorosty niemalże natychmiast po wyciągnięciu ich z jeziora. Można je było opłukać, umyć, rozgotować na papkę, która nie psuła się tygodniami. Można je było spożywać na zimno, po ugotowaniu lub usmażeniu. Na Ziemi jedzono je już w bardzo dawnych czasach, tłumaczył ColU swoim cierpliwym, syntetycznym głosem nauczyciela. To, że ludzie przywieźli je na Proximę, stanowiło wielki triumf ich zaradności. Rozpoczynał się pierwszy etap łagodnego procesu terraformowania – nieodzownego, jeśli ten świat miał się stać nowym domem dla ludzkości. Yuri dopatrywał się w tym śladów pokolenia bohaterów, jego własnej epoki, obecnie bezpardonowo potępianej. Hipokryci! Tę myśl zachowywał dla siebie. Koloniści najczęściej wrzucali wodorosty do żelaznej krowy, zamawiając syntetyczne hamburgery.

      Tak czy inaczej, ze swojego miejsca, kilka metrów od brzegu, Yuri widział, jak żywsza zieleń szkarłatnicy rozprzestrzenia się napastliwie, tłamsząc miejscowe życie. Zaprowadźcie mnie do swojego przywódcy…

      Także na brzegu działalność człowieka negatywnie wpływała na miejscowe organizmy. Yuri i John rzucili swoje rzeczy – buty, kurtki i wodoszczelne worki do przenoszenia szkarłatnicy – w odległości metra od wody i przy okazji zgnietli kilka wszechobecnych łodyg. I oto trzy nieduże stworzenia o dość złożonej budowie ciała, nazywane przez nich budowniczymi, zbliżały się do ich sprzętu, jakby zaciekawione.

      Wydawało się, że metrowej wysokości budowniczowie są najpospolitszym łodygowym „zwierzęciem” na Per Ardui. Podobnie jak w przypadku pozostałych form życia na planecie, ich szkielet dostosował się do ogólnego schematu trójnoga z rdzeniem z gęsto splecionych łodyg i był wykonany, jakby z klocków, z patyków o różnej długości, połączonych w stawach szpikiem i skrawkami błoniastej siateczki. Poruszały się wdzięcznymi piruetami, gdy jedna podpórka za drugą delikatnie dotykała gruntu. Koloniści nazywali je budowniczymi, bo wyglądało na to, że mają coś wspólnego z konstrukcjami przypominającymi tamy i jazy u ujścia strumyków zasilających jezioro, a nawet, w dalszej odległości od wody, pomieszczenia mieszkalne.

      Wszystko, co tu żyło, składało się z łodyg. Nawet ogromne drzewa w lesie były łodygami, które urosły tak, by utworzyć pień. Łodygami okazały się również liście – wyspecjalizowanymi, odkształconymi i połączonymi ze sobą, by uformować coś na wzór pajęczyny. Według ColU były zbudowane z komórek przypominających te, które są fundamentem życia na Ziemi. Najwyraźniej ewolucja organizmów na Per Ardui przebiegała według nieco innego wzorca. Zamiast tworzyć złożoną formę z bezmiaru tkanek, arduańskie komórki najpierw organizowały się w łodygi i dopiero z nich – jakby zmontowane z prefabrykatów – powstawały drzewa, budowniczowie, wielcy roślinożercy i mięsożercy z równin i leśnych polan.

      Łodygi same w sobie były jednak dość złożone. Szpik, czyli sok obecny w każdej z nich, pełnił wiele funkcji. ColU zauważył, że odbywają się w nim procesy fotosyntezy, dzięki czemu substancje wewnątrz łodygi mogą absorbować energię Proximy. Tymczasem na Ziemi w fotosyntezie najczęściej uczestniczyła wierzchnia warstwa, na którą pada światło. Właściwie to można się było tego spodziewać, ponieważ znaczna część energii promieniowania Proximy mieściła się w podczerwieni i ciepło przedostawało się do wnętrza dużych organizmów. ColU natknął się nawet na fotosyntezujące chrząszcze w glebie.

      Choć zatem niektóre łodygowate „zwierzęta” zachowywały się jak roślinożercy pobierający energię i składniki odżywcze z fotosyntezujących stromatolitów, same też w pewnym sensie były „roślinami”, skoro przetwarzały energię słoneczną bezpośrednio w szpiku. I nic dziwnego; Proxima wydawała się wielka, bo znajdowała się blisko, jednak była mniejszą i ciemniejszą gwiazdą niż Słońce, emitującą mniej promieniowania, więc życie na Per Ardui wykorzystywało każdą dostępną odrobinę energii. Systemy klasyfikacji organizmów, które sprawdzały się na Ziemi, nie miały większego zastosowania na tym świecie, gdzie nawet „mięsożercy” byli zdolni do fotosyntezy – chociaż Yuri nie rozumiał, do czego im jest potrzebna.

      John Synge wyciągnął z wody wielki, ociekający kłąb wodorostów i rzucił nim w jednego z budowniczych, którzy kręcili się wokół ich rzeczy. Trafił dokładnie w cel. Stworzenie przewróciło się, gdy pękła jedna z trzech grubych łodyg podporowych. Wstało jednak i pokuśtykało przed siebie. Yuri patrzył z niejakim wzruszeniem, jak pozostałe czekają na niego, żeby oddalić się razem. Budowniczowie wykazali się ciekawością, a zarazem czymś podobnym do współczucia – lub przynajmniej

Скачать книгу