Proxima. Stephen Baxter

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Proxima - Stephen Baxter страница 26

Proxima - Stephen Baxter Proxima/Ultima

Скачать книгу

powinna obchodzić, bałwanie! – odparł ostro Lemmy. – Widać, że tu się podnosi cała okolica. ColU potwierdził to na podstawie pomiarów. Jakby wulkan szykował się do wybuchu. Jeżeli pięć kilometrów od obozu mamy aktywną kalderę…

      – Bałwanie? – Onizuka uniósł kuszę i ponownie wycelował w twarz Lemmy’ego. – Jak ty się do mnie odzywasz, gnojku?

      – Hej, hej! – interweniowała Martha, stając między nimi. Popatrzyła ze złością na Onizukę. – Spokojnie, bohaterze.

      On wciąż jednak świdrował spojrzeniem Lemmy’ego, który dzielnie próbował je wytrzymać.

      U podłoża konfliktu z pewnością tkwiła Pearl Hanks. Yuri odwrócił się. Nie chciał się mieszać i zwiększać napięcia.

      Onizuka cofnął się w końcu.

      – Kurde, napiłbym się czegoś. – Zrzucił z siebie plecak. – Zróbmy przerwę.

      Usiedli i otworzyli plecaki. Gdy jedli, Yuri dostrzegł jakieś poruszenie po drugiej stronie misy. Wstał z jedzeniem w ręku i zrobił kilka kroków, żeby lepiej widzieć.

      Kręciły się tam trójnogi, istoty z łodyg podobnych do trzciny, mające koszykowate, gęsto plecione korpusy. Te jednak, olbrzymy wysokie na trzy, cztery metry, sięgały ponad stromatolitowy ogród, w którym manewrowały z gracją. Były znacznie wolniejsze od lotnika czy nawet padlinożerców, które pożarły truchło, i Yuri mógł podpatrzyć, jak „działają” ich ciała. Zupełnie jakby ktoś poskładał je w pracowni do majsterkowania z łodyg w każdym rozmiarze, od patyczków krótszych niż ludzki palec po wielkie kłody kojarzące się z kośćmi słonia; połączenia stawowe pozwalały im na wykonywanie skomplikowanych akrobacji. Stawy te zresztą podczas ruchu sprawnie tworzyły się i rozpadały, jakby stworzenie przebudowywało się na bieżąco.

      Yuri patrzył, jak szczególnie wielka istota zbliża się do stromatolitu, niemożliwie balansując na trzech grubych nogach.

      Koło niego przystanął Lemmy.

      – Niezły widok. Stromatolity stoją jak w parku rakiet, który widziałem w Hellas na Marsie. Jest tam duża chińska baza. A te stwory… raju. Patrz na to.

      Ów wielki osobnik wysunął długi wypustek, wygięty wzorem skorpioniego ogona nad resztą ciała, i wetknął koniec w skorupę stromatolitu. Dało się słyszeć pęknięcie. Ogromny trójnóg chyba zaczął jeść, wysysając papkowatą substancję.

      Następnie Yuri zobaczył istotę o odmiennych kształtach: plątaninę łodyg poruszającą się bardziej na zasadzie ukradkowego toczenia niż wirowania na trzech taboretowatych nogach. Była mniejsza, szybsza i cicho przysuwała się do wielkiego żarłoka. Chyba przyglądała mu się ukradkiem, choć nie było widać oczu.

      – Łańcuch pokarmowy – powiedział Lemmy. – Stromatolity rosną w świetle słońca jak roślinność na Ziemi. Te duże powolne stwory z żądłami są roślinożercami, żerują na stromatolitach. Nad nimi…

      – Oto i mamy mięsożerców.

      – Właśnie. Cała drabinka.

      Jakiś cień przeleciał w górze, błoniasty i wieloczłonowy. Obaj podnieśli wzrok. Niebo przecinał lotnik. Potrójne śmigła obracały się nieśpiesznie z cichym szelestem, korpus znacząco przewyższał rozmiarami nawet latawca, którego Onizuka ustrzelił w lesie. Kiedy jego cień przemknął przez zagłębienie terenu, istoty mniejsze i większe uciekły z ogrodu stromatolitów lub przycupnęły w kryjówkach.

      Yuri mruknął:

      – A co powiesz na to? Tutejszy pterozaur.

      – Co to jest pterozaur?

      Zrobiło mu się dziwnie żal Lemmy’ego. Dotąd zdawało mu się, że Lemmy jest bystrzejszy od niego, że migiem potrafi wykombinować, co jest co. Tymczasem po spapranym życiu wiedział sporo mniej.

      – Ziemskie sprawy, chłopcze z Marsa. Chodź, zbierzemy trochę próbek dla ColU.

      Razem zeszli na sam dół, chowając próbki do woreczków u pasa.

      Rozdział 17

      WRÓCILI DO OBOZU DOŚĆ PÓŹNO, wyprawa zajęła im dwanaście godzin. Swoją zdobycz przekazali ColU, który niezwłocznie zaczął wybebeszać torebki z zielonym błockiem i kleistym szpikiem. Wydawał przy tym pomruki satysfakcji, które nawet Yuriego wyprowadzały z równowagi. Powiedział, że zamierza zbudować drzewo genealogiczne tutejszych form życia w celu ułatwienia eksploatacji, a nie ich eksterminacji – nie stanowiły zagrożenia, nie mogły zjeść ani zarazić człowieka. Chodziło o to, żeby zepchnąć je na bok, a resztki przetwarzać na paszę dla rolnictwa. Tak więc tego rodzaju próbki były manną z nieba dla ColU. Kiedy wdał się w wywód na temat miejscowego układu drapieżnik-ofiara – na Ziemi drapieżniki polują przeważnie o świcie lub zmierzchu, ale może na pozbawionej pór dnia Per Ardui atakują w dowolnej chwili, co powinno mieć swoje konsekwencje widoczne w całej biosferze – Yuri po prostu odszedł.

      Kilka godzin później, po posiłku złożonym z przywiezionych promem racji żywnościowych i niemrawej rozmowie przy ognisku, niektórzy poczłapali do namiotów. Lemmy, Onizuka i Harry Thorne jeszcze się nie kładli. Zorganizowali małe kółko pokerowe, a właściwie przedłużyli jego działalność rozpoczętą na pokładzie statku kosmicznego. Odkąd Mardina zabroniła im grać o racje żywnościowe, posługiwali się żetonami z patyków, które zbierali nad wodą i przycinali na różną długość, aby mieć wielokrotności dziesiątek i setek.

      Próbując się wygodnie ułożyć w swoim małym jednoosobowym namiocie, Yuri usłyszał śmiech Lemmy’ego.

      – Jestem dziś trzcinowym milionerem! Najbogatszym facetem na Per Ardui.

      – Wciąż jesteś gnojkiem, gnojku.

      Gra się wkrótce skończyła i oddaliły się ostatnie pary: Martha z Johnem Synge’em, Abbey z Mattem Speithem i Pearl z Lemmym. Reszta została na lodzie, jak wyraził się Onizuka. Yuri wszystko słyszał: kto gdzie idzie i z kim.

      Tym razem Matt nie szedł spać, ponieważ wypadła jego straż. Yuri w namiocie słyszał, jak pogwizduje przez zęby. Nawet go lubił. Matt był artystą i w dzieciństwie, razem ze swoją równie uzdolnioną rodziną, musiał ewakuować się z zatopionego Manhattanu. Nie należał do osób wybitnie rozgarniętych, silnych czy choćby atrakcyjnych. Ani do tańca, ani do różańca, mówił sam o sobie. Można było odnieść wrażenie, że nawet nie zauważył, kiedy najpierw popadł w biedę, a potem w wyniku ONZ-etowskiej łapanki dostał się na Marsa i następnie na Proximę; szedł jak leming w stronę przepaści. Ale był spokojny, skromny, wytrzymały na trudy i zawsze gotów porozmawiać na każdy temat, może z wyjątkiem Marsa, „Ad Astry” i Proximy. Można powiedzieć, że był największym artystą na Per Ardui. Każdy świat potrzebuje artystów. Nie nadawał się jednak do pełnienia straży. Tej nocy nie zareagował w żaden sposób, dopóki nie obudziły wszystkich wrzaski Pearl.

      Jeszcze częściowo zamroczony snem Yuri wyszedł z namiotu na bosaka, ubrany jedynie w spodnie. Jak zawsze, kiedy coś

Скачать книгу