Złota klatka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Złota klatka - Camilla Lackberg страница 4
Kiedy już wypiłam tyle, że nabrałam odwagi, włożyłam bawełnianą sukienkę i poszłam na Stureplan3. Po chwili wahania usiadłam w przyjemnie wyglądającym ogródku kawiarnianym. Obok przechodziły osoby znane mi wcześniej jedynie z telewizji. Śmiejące się, odurzone alkoholem i latem.
Około północy stanęłam w kolejce do klubu po drugiej stronie ulicy. Panował nastrój niecierpliwości, wcale nie byłam pewna, czy uda mi się wejść do środka. Próbowałam naśladować innych. Zachowywać się jak oni, chociaż później domyśliłam się, że oni również musieli być przyjezdni. Trochę zagubieni jak ja, ale udający asertywnych.
Ktoś z tyłu się zaśmiał. Dwóch chłopaków w moim wieku podeszło bez kolejki do bramkarzy. Jedno kiwnięcie głową, uściśnięcie ręki. Wszyscy wpatrywali się w nich z zazdrością i fascynacją. Wielogodzinne przygotowania, chichoty nad kieliszkiem różowego wina, żeby potem sterczeć i marznąć w kolejce. A może być to takie łatwe. Wystarczy być kimś.
W odróżnieniu ode mnie ci dwaj faceci byli zauważani i szanowani. Byli Kimś. To wtedy postanowiłam, że ja też będę.
Jeden z nich właśnie się odwrócił i spojrzał ciekawie na tłumek z tyłu. Nasze spojrzenia się spotkały.
Odwróciłam wzrok, zaczęłam grzebać w torebce, szukając papierosów. Nie chciałam wyglądać ani na głupią, ani jak ktoś, kim przecież byłam, czyli dziewczynę z prowincji, która wybrała się po raz pierwszy do nocnego klubu w stolicy. Podchmieloną ginem i likierem z amaruli. W następnym momencie stanął przede mną. Ogolona głowa, miłe niebieskie oczy, trochę odstające uszy. Ubrany w beżową koszulę i ciemne dżinsy.
– Jak ci na imię?
– Matylda.
Nienawidziłam tego imienia. Należało do innego życia, innej osoby, którą już nie byłam. Zostawiłam ją, kiedy wsiadałam do pociągu do Sztokholmu.
– A mnie Viktor. Sama jesteś?
Nie odpowiedziałam.
– Podejdź i stań koło bramkarza – powiedział.
– Nie ma mnie na jego liście – mruknęłam.
– Mnie też nie.
Olśniewający uśmiech. Wyszłam z kolejki. Pełne zazdrości, tęskne spojrzenia zbyt skąpo ubranych dziewczyn i nażelowanych facetów.
– Ona jest ze mną.
Stojący na bramce mięśniak odsunął sznur i powiedział:
– Zapraszamy.
Viktor wziął mnie za rękę i poprowadził w głąb ciemnego pomieszczenia. Sylwetki ludzi, mrugające kolorowe światła, dudnienie basów, kłębiące się ciała, tańce. Stanęliśmy na końcu długiego kontuaru, Viktor przywitał się z barmanem.
– Czego się napijesz? – spytał.
– Piwa – odparłam, mając jeszcze w ustach mdląco słodki smak likieru.
– Bardzo dobrze, lubię dziewczyny, które piją piwo. Jest w tym klasa.
– Klasa?
– Tak. Coś autentycznego, nieudawanego.
Podał mi heinekena i przepił do mnie, unosząc butelkę. Uśmiechnęłam się do niego i wypiłam łyk.
– Jakie jest twoje życiowe marzenie, Matyldo?
– Zostać kimś – odparłam. Bez zastanowienia.
– Chyba już jesteś kimś?
– No to kimś innym.
– Nie wydaje mi się, żeby było z tobą coś nie tak.
Zrobił kilka tanecznych kroków i poruszał głową w takt muzyki.
– A ty o czym marzysz?
– Ja? Chcę tylko grać muzykę.
– Jesteś muzykiem?
Musiałam się nachylić i mówić głośniej, żeby mnie słyszał.
– Didżejem. Ale dziś mam wolne. Jutro gram. Wtedy będę stał tam.
Spojrzałam w tym kierunku. Na scence przy ścianie, za sprzętem grającym, stał facet, z którym tutaj przyszedł, i wsłuchiwał się w muzykę. Chwilę później podszedł do nas i się przedstawił. Axel. Wydał mi się sympatyczny, niegroźny.
– Miło mi, Matyldo – powiedział, podając mi rękę.
Zwróciłam uwagę, jak bardzo się różnili od facetów z moich stron. Gładcy. Elokwentni. Axel zamówił drinka i zniknął. Przepiliśmy do siebie z Viktorem. Moje piwo się kończyło.
– Jutro przed graniem robimy z kumplami wstępną imprezkę. Wpadłabyś?
– Może – odparłam, przyglądając mu się. – A właściwie to dlaczego chciałeś, żebym weszła tu z tobą?
Ostentacyjnie dopiłam piwo. Miałam nadzieję, że zamówi więcej. I rzeczywiście. Jedno dla mnie, drugie dla siebie. Dopiero potem odpowiedział na moje pytanie. Jego oczy lśniły w mroku.
– Bo jesteś ładna. I wyglądałaś samotnie. Żałujesz?
– Nie, wcale.
Wyłowił paczkę marlboro z tylnej kieszeni spodni i poczęstował mnie. Czemu nie, dzięki temu własne wystarczą mi na dłużej. Z piętnastu tysięcy, które miałam po sprzedaży domu, po spłaceniu pożyczek i innych rzeczy nie zostało mi dużo.
Nasze dłonie się zetknęły, kiedy przypalał mi papierosa. Miał ciepłą, opaloną rękę. Gdy ją odsunął, zatęskniłam za jego dotykiem.
– Masz smutne oczy, wiesz? – powiedział, zaciągając się głęboko.
– Co masz na myśli?
– Że jest w tobie jakiś smutek. Mnie się to podoba. Jestem podejrzliwy wobec osób, które uważają, że życie jest super. Owszem, bywa fajne, ale nie zawsze. Nudzą mnie ludzie, którzy ciągle są rozradowani. Nie jesteśmy stworzeni do tego, żeby wciąż być szczęśliwi, świat przestałby się wtedy kręcić.
Jeden z ochroniarzy rzucił mu znaczące spojrzenie, Viktor wzruszył ramionami i zgasił papierosa, ale najpierw zaciągnął się jeszcze parę razy. Zrobiłam to samo. Nie odpowiedziałam. Podejrzewałam, że robi sobie ze mnie żarty.
Nagle zakręciło mi się w głowie od alkoholu. Postanowiłam zrobić sobie pamiątkę, nachyliłam się, przytknęłam mu dłoń do karku i przysunęłam jego twarz bliżej. Chyba wydałam się bardziej pewna siebie niż w rzeczywistości. Nasze wargi przylgnęły
3
Stureplan − plac w centrum Sztokholmu, popularne miejsce spotkań.