Na marne. Marta Sapała
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na marne - Marta Sapała страница 5
Wie, bo codziennie ten karton pakuje i wystawia za sklepem, koło śmietnika. Robi zdjęcie i wrzuca na facebookową grupę dla freegan. Towar rozchodzi się w ciągu kwadransa; Marcin ma na tej grupie status superbohatera.
– Dlaczego podjąłeś decyzję o dzieleniu się z ludźmi tym, czego nie sprzedasz?
– Żeby nie wyrzucać do kosza, to jest jedzenie. Dla mnie to oczywista decyzja, dziwię się ludziom, którzy tego nie robią.
– Większość sprzedawców tego nie robi.
– Bo są ignorantami.
– Nie boisz się konsekwencji?
– A jakich konsekwencji? Robię protokoły likwidacji. Chętnie pójdę do sądu. Zrobię batalię, zaproszę TVN i „Gazetę Wyborczą”. Rozdaję niesprzedane jedzenie ludziom od dwóch lat i nie przestanę. Wiesz, ile jest w Polsce Żabek? Około pięciu tysięcy. Gdyby wszyscy to robili, to byłoby pięć tysięcy skrzynek jedzenia do rozdania każdego dnia. A gdzie ODIDO, ABC, Delikatesy Centrum, Mokpol i MarcPol? Z małych sklepów codziennie wyjeżdża pięćdziesięciowagonowy pociąg z jedzeniem. Na śmietnik. Dzień w dzień. I to jest dobre jedzenie, wiem, bo czasem zabieram je do domu. Próbuję namówić do tego i moich pracowników, ale oni są niechętni.
Marcin, zanim zajął się handlem franczyzowym, pracował w reklamie. Robił społeczne filmy między innymi dla banków żywności. Siedzi wyprostowany, patrzy prosto w oczy. Na dłoni ma tatuaż z napisem „współczucie”.
Jak smakuje jedzenie z kontenera?
Dorota Kotas, pisarka i okazjonalna kucharka (specjalizuje się w daniach koszernych), freeganką jest całe dorosłe życie. Częstuje mnie jagodowym ciastem. Jagody zabrała pod koniec dnia z bazarku. Mąkę orkiszową znalazła w bobrach stojących za Tesco, a olej kokosowy – w tych koło Biedronki. Jedynie cukier ma sklepowe pochodzenie; o ten towar trudno w kontenerach.
– Smakuje najlepiej! Awokado ze śmietnika jest doskonale dojrzałe, ma idealną konsystencję; takiego nie da się kupić w sklepie. Podobnie jak mango. Dla mnie to, co pochodzi ze śmietnika, jeśli nie ma śladów pleśni, zgnicia, skiśnięcia, jest normalnym produktem. Takim jak ze sklepu.
Gdy po raz pierwszy spotykam się z Heleną Sokołowską, najpierw widzę jej nogi ubrane w pstrokate szarawary. Leżą na dachu gigantycznego stalowego pojemnika na tyłach Mokpolu, reszta Heleny jest w środku.
– Dopiero co przeprowadziłam się na Mokotów z Powiśla – mówi, układając na krawędzi kontenera wyciągnięte ze środka brokuły. Zapakowane w folię, obeschnięte i lekko zżółkłe, ale z pewnością nie zepsute. – Rychło w czas, bo akurat założyli kłódki na moim ulubionym śmietniku. Jeszcze nie rozpoznałam tu zbyt wielu spotów [konkretnych adresów], ale ponieważ wczoraj musiałam po raz pierwszy od wielu dni pójść do sklepu i coś kupić, postanowiłam się za to zabrać. O! Kawa! Przeterminowana o rok. Są dwie, chcesz jedną?
Dziś na śniadanie zjadła jajka sadzone, humus, pastę ze słonecznika i szpinaku oraz sałatę z awokado, ogórkiem i pomidorami. Nie wszystko ze śmietnika; humus dostała od koleżanki, która odbiera niesprzedane jedzenie ze sklepów. Ogórka znalazła na ulicy.
– Są rzeczy, co do których mam często wątpliwości. Na przykład mięso; łatwo sobie nim zrobić krzywdę. Kalafiory, cukinie, ogórki; te ostatnie szybko tracą chrupkość. Ale mango ze śmietnika jest najlepsze. Czasem szukam też przeterminowanego twarogu, robię z niego zgliwiały ser.
Helena studiuje mechatronikę, dorabia, udzielając korepetycji z matematyki, żywności w kontenerach szuka od trzech lat. W klasyczny, sklepowy sposób pozyskuje jedynie sól, cukier, ocet, bakalie i orzechy, herbatę, tuńczyka w puszce (nigdy go nie znalazła), czasem coś luksusowego, jak makaron z ciecierzycy. Nie orientuje się, ile kosztują warzywa i owoce, poza ogórkami małosolnymi, które w sezonie kupuje bez opamiętania. Trafiła na nie w śmietniku tylko raz. Od razu hurtowo – dziesięć wiaderek.
– Odkąd skipuję, trudniej wydawać mi w sklepach pieniądze na jedzenie. Czuję się, jakbym je w ten sposób marnowała. Ale grzebanie w kubłach, a potem obróbka tego, co się wygrzebało, zabiera bardzo dużo czasu, więc zdarza mi się mówić: Hela, pora napisać kolokwium, dziś idź pokornie do Biedry, odpuść sobie babranie.
Helena skipuje dość regularnie – średnio raz, dwa razy w tygodniu. Razem z chłopakiem ruszają po dwudziestej trzeciej, gdy większość ludzi trawi zjedzoną po przyjściu z pracy kolację. Starannie się szykują: dużo torebek foliowych, kilka płóciennych siatek, plecaki. Do tego rękawiczki ogrodowe ze wzmocnieniem na palcach. Czasem kalosze, gdy nie wiadomo, w co trzeba będzie wdepnąć. Oraz latarka, najlepiej czołówka. Chyba że jest się w Reykjavíku, jak ostatnio. Latem, gdy słońce tam praktycznie nie zachodzi, latarka jest zupełnie niepotrzebna.
Grzebanie w islandzkich kontenerach było jak chodzenie na zakupy. Po warzywa szło się w jedno miejsce, po pieczywo – w inne, a jak się szukało filetów z łososia albo wieloryba, jechało się jeszcze w kolejne. Skipowanie w Polsce to loteria. Czasem uda się pod pierwszym adresem, niekiedy trzeba jechać dalej.
– Kontener zawęża wybór, i to mi się podoba, muszę bez dyskusji się zgodzić na to, co jest – mówi Helena.
Ma stałą trasę; chętnie podzieli się szczegółami, ale w prywatnej rozmowie. To powszechne. Polscy freeganie są wrażliwsi niż rozporządzenie RODO.
– Nie chodzi o zachłanność. Ale gdy tylko któryś z freegańskich adresów robi się bardziej popularny, nagle pojawia się na nim kłódka.
Spotka to też sklepowy śmietnik, przy którym się spotykamy. Pół roku później jego klapy będą skrępowane łańcuchem.
W domu sortuję borówki, które wyłowiłam z kontenera podczas rozmowy z Heleną. Dziewięćdziesiąt procent zawartości trzech pudełek jest w idealnym stanie. Jagody, których nie tknęła pleśń, są jędrne i soczyste – jemy je z owsianką, do której dodaję uprażone z cynamonem jabłka i gruszki. Kawę bierze R., akurat skończyła mu się w pracy. Zżółknięty brokuł gotuję na parze. Dodaję sos z oliwy, chili i imbiru. Niestety nie maskuje papierowego smaku różyczek warzywa. Razem z chlorofilem straciły wilgoć, razem z wilgocią – smak i aromat.
Są rzeczy z kontenera, które nie smakują zbyt dobrze.
Doktor Karolina Rudnicka z Katedry Immunologii i Biologii Infekcyjnej Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego:
– Kontener zdecydowanie nie jest miejscem do przechowywania żywności. Śmietnik kipi życiem, kultury bakterii kolonizujące określone produkty mieszają się ze sobą, wytwarzają metabolity, toksyny. Jeśli pojemnik nie jest regularnie myty i dezynfekowany, jego ścianki pokrywają się żywym biofilmem: bakterie, także takie, które nie występują na żywności, namnażają