Na marne. Marta Sapała
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na marne - Marta Sapała страница 6
– Wszystko, co wyciągam ze śmietnika, dokładnie myję. Czy to nie wystarczające zabezpieczenie?
Doktor Rudnicka wydaje się rozdarta.
– Odpowiedź nie jest prosta. Jako mikrobiolog muszę powiedzieć stanowczo: nie. Za duże ryzyko, zbyt wiele niewiadomych. Ale z drugiej strony z pewnością masa żywności, tuż zanim trafia do kontenerów, wciąż nadaje się do spożycia i nie zagraża naszemu zdrowiu. Najlepiej by było odbierać ją prosto ze sklepu.
Doktor Ariel Modrzyk:
– Odpadki w kontenerach są często wymieszane, jest tam nieporządek. Ale równie często się zdarza, że produkty leżą na wierzchu, zapakowane hermetycznie, można je zabrać jak z półki sklepowej.
W Wigilię, na kwadrans przed zamknięciem, przeglądam dokładnie półki w Biedronce. Sterty mandarynek, bananów, winogron, marchewki. W lodówkach tacki z porcjowanym mielonym, z kurzą piersią, z rybą. Za kilkanaście minut zjadą do magazynu, a stamtąd do koszy. Ostatnio, gdy sklep zamknął się przed Wielkanocą, zdjęcia tutejszych obficie wypchanych proteinami i witaminami fałek trafiły na zamkniętą facebookową grupę dla freegan. „Jest jeszcze sens przyjeżdżać? Błagam, zostawcie coś dla mnie!” – pisali od szóstej rano internauci. Pod sklepem zjawiło się kilkanaście osób.
– Chętnie zabrałabym choć małą część tego, co przeznaczą państwo do wyrzucenia – wdzięczę się do pracowników, którzy wyszli na szybkiego papierosa koło drzwi do magazynu.
– My nie możemy nic pani dać. Nic wynieść. Jak nas złapią, to do widzenia.
– Jezu, ja naprawdę nie mogę – tłumaczy się kierownik. Wygina palcami identyfikator, ma wilgotne czoło. – Tu są wszędzie kamery, wylecę z pracy.
– A mogę to zabrać z kosza?
– Teoretycznie nie. Ale nie będę mieć czasu, żeby panią stamtąd przegonić. Te kosze na zewnątrz to dla nas i tak kłopot. Za chwilę będziemy mieć kontrolę. Wspólnocie po drugiej stronie ulicy przeszkadza hałas, oskarżyli nas o zakłócanie ciszy.
Prawnik, który przepracował kilka lat dla dużej firmy śmieciowej, mówi, że nigdy nie szykował papierów procesowych w związku z tym, że ktoś próbował przysposobić sobie jadalną zawartość stojących pod sklepem kontenerów.
– Pożary, owszem, ale kradzieżami się nie zajmowaliśmy.
Edyta Urbaniak-Konik, dyrektorka komunikacji i marketingu w firmie SUEZ:
– Wyciąganie żywności z kontenerów mogłoby być dla firmy niekorzystne, jeśli działoby się na terenie gminy, która rozlicza się na podstawie wagi przekazywanych śmieci. Ale nie sądzę, żeby to były tysiące ton. Dodatkowo kontenery można wyposażyć w chipy. Gdy płynie sygnał, że się zapełniły, wysyłamy samochód. Jeśli na miejscu okazałoby się, że kontenery są puste, byłby kłopot.
Karol Wójcik, prawnik w przedsiębiorstwie BYŚ:
– W mniejszych gminach jesteśmy rozliczani ryczałtowo, więc freeganie nie są w stanie nadszarpnąć naszych finansów. Ale także tam, gdzie płatności naliczane są od tony, nie mamy nic przeciwko temu, by odpadów żywności było mniej. Po pierwsze dlatego, że są kłopotliwe i drogie w zagospodarowaniu, po drugie, tak po ludzku, lepiej wykorzystać, niż zmarnować. Ale warto pamiętać, że rzecz (także artykuł spożywczy) staje się odpadem w momencie, w którym właściciel decyduje się jej pozbyć, wrzucając do kontenera albo worka na odpady. Wtedy, jeśli jest to odpad komunalny, staje się własnością gminy. Teoretycznie nie można takiej rzeczy wziąć, chyba że były właściciel zostawi jasną informację, na przykład karteczkę z informacją: „proszę zabrać”. To subtelna różnica, ale w świetle prawa, na szczęście tylko teoretycznie, istotna. W rzeczywistości nikt nie robi z tym problemu.
Justyna Michalak z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy precyzuje, że ma to źródło w ustawie o utrzymaniu czystości i porządku w gminach: „Odpady komunalne w momencie umieszczenia ich w pojemniku operatora przechodzą we władanie gminy. Operator działa w jej imieniu. Zamykanie altanek lub zabezpieczanie pojemników ma związek z zapisem, który mówi o tym, że odpady muszą być gromadzone w sposób spełniający wymogi sanitarne oraz bezpieczny dla życia oraz zdrowia ludzi”.
Urzędniczka biura prasowego ratusza nie przypomina sobie jednak, aby kiedykolwiek na terenie Warszawy doszło do interwencji związanej z próbą przywłaszczenia sobie jadalnej zawartości kontenera. Gminy, jeśli już podejmują jakieś działania, to w związku z podrzucaniem śmieci, a nie ich zabieraniem.
Takich informacji nie ma również Straż Miejska. W statystykach w ogóle nie pojawiają się tego typu kategorie, a naczelnicy dzielnicowych oddziałów nie przypominają sobie podobnych sytuacji. Przynajmniej nie w ciągu ostatnich kilku lat.
Komenda Główna Policji również nie prowadzi statystyk, z których można by się dowiedzieć czegoś o skali interwencji na śmietnikach. Jeśli takie zdarzenia trafiają do policyjnych kartotek, to wpadają w inne kategorie.
Na przykład: artykuł 279 Kodeksu karnego, zabór w celu przywłaszczenia z pokonaniem zabezpieczenia. Innymi słowy: kradzież z włamaniem. Tak jak ostatnio w Dziwnowie. Emerytka z synem sięgnęli po zdeponowane w kontenerach śledzie, sery oraz paczkowany chleb. Żeby się do nich dostać, sforsowali kłódkę. Prowodyrce grozi dziesięć lat więzienia, napisał „Fakt”.
Prokuratura w Kamieniu Pomorskim umorzyła postępowanie.
Na pytanie o to, dlaczego zamykają kontenery, sieci handlowe odpowiadają jednym głosem, że chodzi o bezpieczeństwo, odpowiedzialność, wizerunek. To znaczy: nie możemy pozwolić sobie na to, żeby ktoś struł się umieszczoną w śmietnikach żywnością, która zresztą z chwilą umieszczenia w takim kontenerze, w świetle prawa, przestaje nią być.
Dorota Kotas:
– Kupując coś w sklepie, zwłaszcza gdy się spieszę, nie zastanawiam się nad jakością. Biorę z półki, a często dopiero w domu okazuje się, że coś jest nadpsute. Kiedy skipuję, wręcz obsesyjnie sprawdzam jakość znalezionego produktu. Oglądam, macam, wącham, potem w domu, gdy już umyję, również smakuję. Jestem wobec tej żywności o wiele bardziej wymagająca. Nigdy się nie zatrułam.
Tristram Stuart, pisarz, aktywista, założyciel brytyjskiej organizacji Feedback, autor książki Waste. Uncovering the Global Food Scandal, śmieje się, gdy pytam go o freegan pozywających sklepy. Aktywiści z Feedbacku regularnie zabierają dziennikarzy na wycieczki po londyńskich kontenerach; to najprostszy sposób na zobrazowanie skali żywnościowego marnotrawstwa. To jedno z częściej zadawanych mu pytań. Twierdzi, że dokładnie badał ten temat, i nikt jeszcze nigdy nie pozwał sklepu o osobiste straty związane z zatruciem się żywnością wyciągniętą ze śmietników.
Doktor Ariel Modrzyk:
– To argumentacja na potrzeby mediów, żeby się wytłumaczyć z potępianego społecznie zachowania.
Helena Sokołowska:
– Tak,