Na marne. Marta Sapała
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na marne - Marta Sapała страница 9
Rzeczywistość nie odpowiada jednak temu, co można zobaczyć w internecie. Nie ma już silosów. Ani wieżowca – wyburzono go tuż po pożarze, jakby wykorzystując budowlany rozgardiasz. Zlikwidowano portiernię od strony dworca, zniknęły litery. Jest za to nowa Biedronka. Jaśniejsza, nowocześniejsza, dostojnie popielata. A przede wszystkim większa. Powiększeniu poddano zarówno przestrzeń, jak i asortyment.
Tempo, w jakim Google odświeża rzeczywistość, nie nadąża za rzeczywistością.
Handel zdecydowanie lepiej sobie z tym radzi.
– Do tego śmietnika wciąż ustawiają się kolejki – mówi sprzedawczyni lodów z budki tuż za Biedronką. – To się nie zmieniło. Tylko amatorów natychmiastowego spożywania amarenek (napoju winopodobnego, owocowego, słodkiego, najbardziej przystępnego cenowo produktu alkoholowego w ofercie Biedronki) na powietrzu mniej. Pożar zlikwidował zarośla, w których przesiadywali.
Altanka na śmieci wygląda, podobnie jak cały sklep, jakby dopiero co zjechała z linii produkcyjnej. Drzwi – jedne z siatki w kolorze popielatym, drugie ze stalowej blachy – stoją otwarte. Właśnie zrobiono odpisy. W kontenerach leżą brokuły, nektarynki, granaty, włoszczyzna, papryka, mango. Ktoś odłożył jednego pomidora osobno, na szeroki rant kubła. Ma delikatne wgniecenie, ale poza tym nic mu nie dolega.
Sklepowymi alejkami krążą kobiety ubrane w koszulki w trawiastym odcieniu. Jedna z nich upycha papierowe ręczniki na półce. Ma asymetryczną fryzurę i łańcuszek z krzyżykiem ustawionym bokiem, taki jak noszą panie z telewizji.
– Śmietniki? Oczywiście, że po tym pożarze trzymamy cały czas zamknięte, chyba że robimy odpisy. No tak, na bieżąco robimy. Tak, przychodzą, czasem proszą, żeby dać do ręki. No ale ja nie mogę. Już się na to utwardziłam, choć bywało, że szłam i z własnych pieniędzy kupowałam bułkę. Ale więcej nic pani nie powiem, musi pani do centrali pisać.
Biorę wodę i orzeszki, staję w kolejce do jedynej czynnej kasy. Kobieta przede mną kupuje sandałki, długo gawędzi z kasjerką, wracają do półek, żeby wymienić rozmiar na inny. Na zewnątrz gorąco, ubranie lepi się do ciała, w środku – miło, chłodno, jedzenie wydaje się tu nieśmiertelne.
Obok, w karłowatej, pociągniętej spranym lazurem i beżem Galerii Venus – ruch. Tutejsze punkty handlowe i usługowe swoje kontenery trzymają luzem, nad rzeką. Pierwszy, oznaczony logo Krainy Bobasów, jest zabezpieczony kłódką. W drugim – same kartony. Trzeci wygląda jak tymczasowa szafa: kurtka, T-shirt, dżinsy, złożona w kostkę kołdra, między nimi zgnieciona puszka po piwie.
Na skarpie schodzącej do rzeki leży więcej ubrań: pełny męski zestaw, od bielizny po czapkę baseballówkę. Na pniu dawno ściętego drzewa – okazały żółciak siarkowy. Gdyby koczujący pod mostem ludzie byli zainteresowani dziko rosnącym białkiem, mogliby go usmażyć na ognisku.
Nie muszą, mają jajek w bród.
Coś więcej o Ozimku:
Nie ma rynku. („Pff, to nic wyjątkowego, na Opolszczyźnie wiele miasteczek nie ma rynku” – powie mi archiwista z Opola). Ani ratusza – urząd miasta urządził się w odkupionym od huty hotelu robotniczym.
Kieszonkowych rozmiarów miastem zostaje w 1962 roku, awansem na poczet planowanej rozbudowy huty. Nowa odlewnia ma zająć pola i łąki ciągnące się na zachód od ulicy Kolejowej, sięgać aż po wieś Nowa Schodnia. Skoro Ozimek ma być drugim Magnitogorskiem, nie może być wsią. Planowane wydziały nigdy nie powstaną, ale wioska przynajmniej awansuje do miastowej ligi.
Żywicielka miasteczka, coś w rodzaju matki, nasza chluba – piszą o hucie dwie gimnazjalistki z Ozimka w szkolnej prezentacji przygotowanej w 2008 roku.
Do pewnego momentu wszystko, co się tutaj dzieje, dzieje się za sprawą huty.
„Ozimek to nostalgia” – pisze na swoim facebookowym profilu dwudziestodwuletnia Julia Podborączyńska, która się tu wychowała. Jej rodzice są nauczycielami w wiejskich szkołach pod Ozimkiem, ona studiuje na warszawskiej uczelni artystycznej. Gdy wraca do domu, dokumentuje to, co znika. Silosy, ceglane ściany, tabliczki, litery – te ładne i te brzydkie. Boi się, że nie zdąży sfotografować wszystkiego.
Kierownik stacji benzynowej ma na temat upadku huty własną teorię:
– Mówi się, że zbankrutowała, bo została zbudowana ze zbyt wartościowych stopów – opowiada. Jest inżynierem budownictwa, interesuje się tematem. – Żeby się do nich dobrać, trzeba było uśmiercić zakład.
Jego ojciec też pracował w hucie, zwolniony, zatrudnił się na stacji u syna.
Ale wielu z tych, których posłano na recykling, odmówiło poddania się przeobrażeniom. Część wyjechała do Niemiec; Opolszczyzna to region, w którym wiele osób ma w szufladzie dwa paszporty. Inni rozproszyli się po świecie; wykorzystali szansę, którą dało otwarcie granic.
– Ozimek trzeba wymyślić na nowo – mówi mi jeden z mieszkańców. Urodził się tu i wychował, ale życie spędza teraz głównie w Opolu. Nigdy nie był związany z hutą. – Transformacja i jej konsekwencje to dość oczywisty trop. Ale jeśli chodzi o marnowanie żywności, to uważam, że raczej powinna się pani przyjrzeć temu, w jaki sposób sieci handlowe zawłaszczają to, co było domeną małych sklepów. U nas praktycznie nie ma już zwykłych spożywczaków. Są supermarkety. Cztery. A słyszałem, że ma powstać piąty.
Sieci handlowe to dziś stabilniejszy pracodawca niż huta. Nawet jak płoną, to się odradzają.
To też są konsekwencje transformacji.
W 1991 roku do huty dociera list z gratulacjami od Janusza Lewandowskiego, ministra przekształceń własnościowych. „Uprzejmie informujemy, że Wasze przedsiębiorstwo zostało zakwalifikowane”. Do masowej prywatyzacji. Będzie jednym z czterystu wybrańców.
Nikt jeszcze nie wie, co to faktycznie przyniesie.
Na wszelki wypadek hutnicza Solidarność wysyła delegata na szkolenie prowadzone przez amerykańskich specjalistów – właśnie przyjechali uczyć Polaków, jak układać biznesplany.
„Głos Odlewnika” (nakład sześć tysięcy egzemplarzy) informuje, że wśród pięciuset zwolnionych w minionym roku niewielu było bumelantów, złodziei oraz notorycznych pijaków. Z pracą żegnały się głównie roczniki z lat trzydziestych. Pięćdziesięciolatkowie i starsi. Rdzeniarze, tokarze, wyżarzacze, wybijacze, formierzy ręczni, składacze form, specjaliści do spraw zatrudnienia. Ginter, Jan, Wilhelm, Sławomir, Dietrich, Szczepan, Horst, Włodzimierz, Hildegarda, Krystyna.
Konieczne są dalsze redukcje. Rekomendowane działania: kierowanie pracowników na emerytury, zmniejszenie liczby zatrudnionych na pół etatu oraz wypowiedzenie umowy tym, którzy mają ograniczoną zdolność zawodową. Da się to osiągnąć, piszą związki zawodowe w porozumieniu podpisanym z zarządem huty.
Równolegle z hutą transformuje się Ozimek.
W 1991