Dobry omen. Терри Пратчетт
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dobry omen - Терри Пратчетт страница 23
– Uaa… – Głos był wyraźnie ogłupiały. – Chyba się uderzyłam w głowę…
Crowley wpatrzył się w zadrapanie na lśniącym lakierze i lekko wgnieciony zderzak. Po chwili po uszkodzeniach nie było śladu.
– Proszę wstać, młoda damo – powiedział Azirafal, wyciągając Anathemę z kępy paproci. – Żadnych złamań – dodał stanowczo, raczej stwierdzając fakt, niż wyrażając nadzieję.
Prawdę mówiąc, powstał jeden niewielki odprysk kostny, ale Azirafal nie mógł się powstrzymać od czynienia dobra.
– Jechaliście bez świateł – zaczęła.
– Pani również. Szczerość za szczerość – odparł z miną winowajcy Crowley.
– Zapatrzyliśmy się na gwiazdy, prawda? – powiedział Azirafal, podnosząc rower. Z koszyka na kierownicy wysypały się różne sprzęty. Wśród nich pogięty teodolit.
– Nie, skądże. A właściwie tak. Zobaczcie, jak wygląda biedny stary Bucefał.
– Przepraszam, kto taki?
– Mój rower. Cały pogięty w…
– Te stare modele są zdumiewająco sprężyste – stwierdził pogodnie Azirafal, popychając ku niej rower. Przednie koło połyskiwało w świetle księżyca. Było doskonale okrągłe, jak jeden z kręgów Piekieł.
Patrzyła szeroko otwartymi oczami.
– Skoro już załatwione, to może ruszymy dalej na poszukiwanie… ee. Tak, hm. Czy przypadkiem nie wie pani, jak dojechać do Lower Tadfield? – zapytał Crowley.
Anathema nie odrywała oczu od roweru. Była prawie pewna, że gdy wyjeżdżała z domu, przy siodełku nie było przybornika z kluczami.
– Prosto z górki. To mój rower, prawda? – zapytała niepewnie.
– Ależ naturalnie – zapewnił Azirafal, zastanawiając się, czy znowu nie przedobrzył.
– Tylko że Bucefał nigdy nie miał pompki.
Anioł znów patrzył z miną winowajcy.
– Ale tu jest miejsce – powiedział bezradnie – o, te dwa haczyki.
– Mówi pani, że prosto z górki? – zapytał Crowley, wymierzając Azirafalowi sójkę w bok.
– Chyba musiałam mocno uderzyć – stwierdziła Anathema.
– Podwieźlibyśmy panią – szybko zaoferował Crowley – ale rower się nie zmieści.
– Chyba że włożymy go na bagażnik – wtrącił Azirafal.
– W moim bentleyu nie ma… O! No tak…
Anioł pozbierał zawartość koszyka, położył na tylnym siedzeniu i pomógł wsiąść wciąż oszołomionej kobiecie.
– Nie można ciągle przechodzić obok – powiedział do Crowleya.
– Jak chcesz, to nie przechodź. Zapomniałeś, że mamy poważniejsze sprawy na głowie? – zripostował Crowley, oglądając nowy bagażnik na dachu. Bagażnik miał tartanowe paski.
Rower podniósł się i ułożył na dachu. Gdy paski same się zapięły, Crowley usiadł.
– Gdzie pani mieszka? – zapytał słodko anioł.
– W moim rowerze lampa była zepsuta. To znaczy nie całkiem zepsuta, tylko baterie się wylały i nie mogłam dostać nowych – powiedziała Anathema i wpatrując się w Crowleya, dodała: – Miałam tu gdzieś taki duży nóż…
– Ależ zapewniam panią, że… – Azirafal był urażony insynuacją.
Crowley włączył światła. Wprawdzie wcale nie były mu potrzebne, ale chciał oszczędzić nerwów innym użytkownikom dróg. Wrzucił bieg i samochód sennie potoczył się w dół. Wkrótce drzewa skończyły się, a po dalszych stu metrach jazdy znaleźli się na skraju niedużej wsi.
Crowley poczuł, ze atmosfera tego miejsca nie zmieniła się mimo upływu jedenastu lat.
– Czy jest tu szpital? – zapytał – prowadzony przez zakonnice?
Anathema wzruszyła ramionami.
– Raczej nie. Jedyny większy budynek to Tadfield Manor. Nie wiem, co tam jest.
– Boskie planowanie. Boskie, nie ma co – mruknął diabeł pod nosem.
– No i przerzutka. W moim rowerze nie było przerzutki. Na pewno nie – oświadczyła Anathema.
Crowley pochylił się i szepnął drwiąco do ucha aniołowi:
– Na miłość boską, ulecz ten rower.
– Przepraszam, troszkę mnie poniosło – wysyczał w odpowiedzi anioł.
– Paski z tartanu?
– Tartan jest bardzo modny.
Crowley warknął. Ilekroć umysł anioła szczęśliwie odnalazł się w dwudziestym wieku, zawsze było to około roku 1950.
– Tu mogę wysiąść – usłyszeli z tylnego siedzenia.
– Ależ oczywiście – rozpromienił się anioł. Gdy tylko samochód zatrzymał się, Azirafal otworzył tylne drzwi i zaczął giąć się w ukłonach niczym stary Murzyn witający białego pana, który właśnie raczył powrócić na plantację.
Anathema pośpiesznie zebrała rzeczy i wysiadła.
Nie miała wątpliwości, że żaden z tych dwu nie obszedł samochodu i nie odczepił roweru. Rower jednak stał oparty o tylny błotnik.
Uznała, że ci dwaj mężczyźni są wyjątkowymi dziwakami.
– Było nam bardzo miło, że przydaliśmy się na coś – powiedział Azirafal, gnąc się wytrwale w ukłonach.
– Dziękuję – lodowato odparła Anathema.
– Możemy już jechać? – zapytał kąśliwie Crowley. – Dobranoc, panienko. Wsiadaj, aniele.
Teraz wszystko jasne, stwierdziła. Nic jej nie groziło od samego początku.
Patrzyła, aż samochód zniknął we wsi, po czym popychając rower, skręciła w alejkę prowadzącą do jej domku. Drzwi były otwarte. Nie zadawała sobie trudu, żeby je zamknąć. Była przekonana, że Agnes przepowiedziałaby dzień i godzinę ewentualnej wizyty włamywaczy, gdyby takowa miała nastąpić. W sprawach osobistych Agnes była wyjątkowo dokładna.
Wynajęła