Dobry omen. Терри Пратчетт

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dobry omen - Терри Пратчетт страница 25

Dobry omen - Терри Пратчетт

Скачать книгу

nie przeczuwała.

      Pod grubą warstwą bezmyślności odkryła Mary Hodges.

      Okazało się, że kosztorysy, preliminarze budżetowe i naliczanie podatku wcale nie są czarną magią. Przestudiowała kilka podręczników buchalterii i doszła do wniosku, że księgowość jest prosta i ciekawa. Przestała czytać periodyki dla kobiet poświęcone romansom i szydełkowaniu i zainteresowała się magazynem poświęconym orgazmom. Jednak po dokładniejszym przeanalizowaniu treści rzuciła go w kąt, dochodząc do wniosku, że w gruncie rzeczy też traktował o romansach i szydełkowaniu, tyle że w innej szacie graficznej. Zaczęła czytać czasopismo poświęcone fuzjom i korporacjom.

      Po długim namyśle kupiła nieduży domowy komputer. Młody sprzedawca w Norton nie ukrywał rozbawienia i potraktował ją protekcjonalnie. To było w piątek. Weekend spędziła przy klawiaturze i w poniedziałek z komputerem pod pachą zjawiła się w tym samym sklepie. Powodem zwrotu nie była wymiana wtyczki, jak początkowo myślał sprzedawca, lecz brak koprocesora 387. Było to wszystko, co sprzedawca zrozumiał ze wstępnego monologu, gdyż dalsze wypowiedzi klientki brzmiały dla niego jak bajka o żelaznym wilku. Mary Hodges wyciągnęła plik czasopism dla miłośników informatyki. Miały literki PC w tytule, a większość artykułów i recenzji zakreślono grubą czerwoną linią.

      Dużo czytała o kobiecie nowoczesnej, ale nie zdawała sobie sprawy, że ona sama jest kobietą tradycyjną. Po głębokim namyśle doszła do wniosku, że nie ma sensu spierać się o słowa, które i tak są tylko przykrywką paplaniny o romansach, szydełkowaniu i pełnych orgazmach, lecz należy skupić się na sobie, a konkretnie na tym, jak i gdzie się odnaleźć. Wszystko, czego potrzebowała, to pogłębić dekolt, założyć szpilki i przede wszystkim zrzucić barbet.

      Pewnego dnia przeglądając tygodniki, zorientowała się, że w całym kraju istnieje ogromny popyt na obszerne budynki z przestronnymi terenami, zarządzane przez ludzi rozumiejących potrzeby współczesnego biznesmena. Nazajutrz udała się do firmy poligraficznej i zamówiła pokaźną partię papieru i kopert z firmowym nadrukiem „Ośrodek Szkolenia Menedżerów w Tadfield Manor”, słusznie rozumując, że zanim zamówienie zostanie zrealizowane, będzie dokładnie zorientowana, jak poprowadzić taką firmę.

      Ogłoszenie ukazało się w następnym tygodniu.

      Sukces Mary polegał na tym, że już w początkowej fazie bycia sobą zorientowała się, że szkolenie menedżerów nie musi być odsiadywaniem godzinek na projekcjach głupawych przeźroczy. Zleceniodawcy oczekiwali czegoś więcej, a ona świadczyła usługi najwyższej jakości.

      Crowley wolno osunął się po cokole. Azirafal potoczył się pod rozłożysty rododendron. Na jego płaszczu rosła ciemna plama.

      Crowley poczuł, że koszula zrobiła się wilgotna i lepka.

      To po prostu idiotyczne. Nie chciał dać się zabić bodaj dlatego, żeby uniknąć mitręgi składania wyjaśnień. Firma nie wydawała lekką ręką nowych powłok cielesnych. Zawsze chcieli wiedzieć, co się stało ze starą i dlaczego. Procedura potrafiła przeciągać się w nieskończoność i przypominała formalności, przez które trzeba przebrnąć, chcąc odzyskać pieniądze za wciąż psujące się wieczne pióro na gwarancji.

      Spojrzał z niedowierzaniem na rękę.

      Diabły doskonale widzą w ciemnościach. Zobaczył, że ma żółtą dłoń. Krwawił na żółto!

      Delikatnie oblizał palec.

      Podczołgał się do Azirafala i dotknął koszuli. Jeśli plama na jego koszuli była krwią, to znaczy, że matce naturze odbiła szajba.

      – Łobuz trafił mnie między żebra – jęknął upadły anioł.

      – Zgadza się. Ale czy zwykle krwawisz na niebiesko? – zapytał.

      Azirafal otworzył oczy, potarł kark i usiadł. Następnie powtórzył oględziny Crowleya.

      – Farba?

      Crowley skinął potakująco.

      – W co oni grają?

      – Nie wiem. Chyba w „przewracaj się, jesteś zabity!” – odpowiedział diabeł, dając do zrozumienia, że sam też by chętnie zagrał, ale z lepszym skutkiem.

      Była to naprawdę fascynująca gra. Nigel Tompkins, zastępca kierownika działu zaopatrzenia, czołgał się przez chaszcze, mając przed oczami mrożące krew w żyłach sceny z „Brudnego Harry’ego”. Uwielbiał Clinta Eastwooda. I pomyśleć, że na szkoleniu… spodziewał się kompletnej nudy.

      Owszem, na początku był jeden wykład. Na temat sposobów obchodzenia się z bronią na pociski barwiące. Tompkins uważnie przyglądał się twarzom uczestników kursu. Widział, że na każdej malowało się twarde postanowienie zrobienia przy pierwszej sposobności tego, czego zakazano na wykładzie. Biznes jest dżunglą, a ty masz broń w ręku chyba nie po to, żeby poplamić kurtkę przeciwnika. Prawdziwym trofeum będzie dopiero głowa wisząca nad kominkiem. W ostateczności poroże nie musi być głównym elementem dekoracyjnym.

      Ostatnio rozeszła się pogłoska, że ktoś z firmy United Consolidated bardzo wzmocnił swoje szanse na awans, celnie umieszczając pocisk z farbą w uchu bezpośredniego zwierzchnika, wskutek czego trafiony jął uskarżać się na dziwne dzwonienie w uszach podczas narad i w niedługim czasie został przeniesiony ze względów zdrowotnych.

      Koledzy z firmy, dotychczas druhowie serdeczni, byli zgodni, że tylko jeden z nich nadaje się na stanowisko prezesa United Holdings PLC Inc. z tym, że każdy sądził, iż właśnie on jest jedynym i najlepszym kandydatem.

      Urzędniczka z kadr zapowiedziała, że celem kursu jest rozwijanie zdolności przywódczych, nauczenie organizacji pracy w zespole itd. Kursanci unikali swojego wzroku, za to dokładnie patrzyli na ręce rywali.

      Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Na spływie kajakowym odpadł Johnstone (pęknięcie bębenka), zaś wyprawa w góry wyeliminowała Whittakera (zerwanie ścięgien w kroczu).

      Mrucząc mantrę biznesmena: „Wykończ innych, zanim inni wykończą ciebie, zabij albo zgiń. Bierz się do garów albo wyrywaj z kuchni. Przetrwają najtwardsi. Korzystaj z każdej okazji”, załadował kolejny pocisk.

      Podczołgał się bliżej do leżących. Jeszcze go nie dostrzegli.

      Gdy skończyła się osłona z krzewów, wziął głęboki oddech i poderwał się z ziemi.

      – Mam was, gno… no nieee!

      W miejscu, gdzie leżał jeden z trafionych, wiło się coś obrzydliwego. Zauważył, że ktoś zgasił światło.

      Crowley wrócił do ulubionej postaci.

      – Nie cierpię tego robić – burknął. – Ciągle się boję, że zapomnę, jak wrócić do normy. Chyba zniszczyłem wizytowy garnitur.

      – Tym razem te półgłówki przesadziły – stwierdził Azirafal bez zbytniej urazy w głosie. Aniołowie zobowiązani są do przestrzegania pewnych

Скачать книгу