Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 4
– Pam! – zawołał wujek z balkonu nad kontuarem. – Bądź tak miła i podaj mi jednego.
Dziewczyna odstawiła na poplamioną drewnianą ladę naręcze zebranych właśnie naczyń. Tawerna była tego wieczoru zatłoczona bardziej niż zwykle. Przy barze tłoczyli się pospołu nowo przybyli najemnicy i ci, którzy pragnęli się choć o nich otrzeć. Ogień buchał z trzech palenisk, w głębi sali toczyły się dwie bójki, a obnażony do pasa bard walił w bęben z taką zaciekłością, jakby ten był mu winien kupę pieniędzy.
– Wujek Branigan chce jeszcze jedną whisky – poinformowała Tiamaxa.
– Serio? – Arachnianin pochwycił przyniesione naczynia. Czterema rękami zaczął je płukać, a dwiema kolejnymi otworzył drewnianą wytrząsarkę, by nalać wonnego różowego płynu do wysokiej szklanicy.
– Co to jest? – zapytała kobieta, której ją podał.
– Doda.
– Doda? – Obwąchała drinka. – Capi kocimi szczynami.
– Następnym razem zamów pieprzone piwo, jeśli coś ci nie pasuje – odburknął Tiamax. Wystające z bujnego siwego zarostu żuwaczki poruszyły się w wyrazie irytacji. Jedna z nich była w połowie odłamana, zaklikał więc niezdarnie, zamiast wydać melodyjny dźwięk jak każdy w pełni zdrowy osobnik jego gatunku. Kobieta obwąchała szklankę raz jeszcze, a potem zniknęła w tłumie. Arachnianin w tym czasie osuszał trzy miski naraz, wywijając ścierką. – A jak twój wujek ma zamiar za tę whisky zapłacić, jeśli wolno spytać?
– Powiedz, żeby doliczył mi do rachunku!
Pam uśmiechnęła się krzywo do barmana.
– Chce, żebyś doliczył mu do rachunku.
– No tak. Otwarty rachunek Branigana Faya! – Tiamax uniósł wszystkie sześć rąk w geście rozpaczy. – Cóż, z przykrością muszę powiadomić, że właśnie uległ on zamknięciu.
– Kto tak mówi? – zagrzmiał bezcielesny głos wujka.
– Kto tak mówi? – powtórzyła Pam.
– Tera.
– Przekaż temu wyklutkowi, że biorę Terę na siebie! – wydarł się Branigan. – Poza tym coś mi się widzi, że zaraz zgarnę dużą wygraną!
Dziewczyna westchnęła ciężko.
– Wujek Branigan mówi, że…
– Wyklutkowi? – Żuwaczki barmana zaklikały ponownie, a Pam dostrzegła w jego fasetowych oczach złowieszczy błysk. – Jedna whisky! – dodał, podnosząc głos. – Już podaję! – Sięgnął po stojący na kontuarze kubek, drugim segmentowym odnóżem równocześnie zdejmując flaszkę z najwyższej półki. Była pokryta grubą warstwą pleśni, a nawet pajęczyną. Gdy Tiamax wyszarpnął z jej szyjki korek, ten rozpadł się w pył.
– Co to jest? – zainteresowała się Pam.
– Zwykła whisky. Tak jakby. Znaleźliśmy sześć skrzynek tego trunku, gdy Dzicy otoczyli nas w warowni Turnstone. – Jak każdy były najemnik, Tiamax nie odpuszczał żadnej okazji, by podzielić się wspomnieniami z dawnych lat. – Chcieliśmy spróbować – kontynuował arachnianin – ale nawet Matty nie zdołał przełknąć tego zajzajeru, użyliśmy więc reszty w charakterze bomb zapalających. – Zawartość flaszki wyciekała z szyjki powoli jak miód, z tym że cuchnęła gorzej od ścieku. – Masz. Przekaż swojemu wujkowi, że to na koszt firmy. Z pozdrowieniami od wyklutka.
Pam zmierzyła zawartość kubka podejrzliwym spojrzeniem.
– Dajesz słowo, że od tego nie umrze?
– Jestem tego prawie pewien. – Barman przyłożył wiotką dłoń do klatki piersiowej. – Przysięgam na mój głowotułów.
– Na twoje co?
Zza kuchennych drzwi wypadła Tera dzierżąca w dłoni upapraną sosem kopyść, jakby to była maczuga.
– Wy tam! – wrzasnęła, wskazując namiastką broni dwóch mocujących się przy palenisku najemników. – Czytać nie umiecie czy co? – Nie mając drugiej ręki, którą mogłaby wskazać im tabliczkę, użyła znów łyżki, by zwrócić ich spojrzenia na zawieszoną nad kontuarem tabliczkę, a nawet posunęła się do odczytania wyrytych na niej słów. – Żadnych burd przed północą! To szanowany przybytek, a nie jakaś tam zapchlona spelunka.
Gdy szła w kierunku walczących, pozostali klienci uskakiwali z drogi, jakby była głazem staczającym się po stromym zboczu.
– Dzięki, Max. – Pam chwyciła kubek i ruszyła śladem szefowej, dzięki czemu udało jej się przebyć niemal połowę drogi, zanim została wchłonięta przez tłum.
Tera kopała w tym czasie zwijającego się na podłodze awanturnika, równocześnie okładając drugiego kopyścią po tyłku.
W drodze ku schodom dziewczyna wykonywała zwinne uniki, chłonąc kolejne plotki jak złodziejaszek zawartość kieszeni na targu. Trzej kupcy rozmawiali o wczesnych przymrozkach, które zniszczyły większość kaskarskich upraw. Zarobili krocie dzięki importowi żywności z Pięciodworu. Jeden z nich zasugerował właśnie, że wypadałoby złożyć z tej okazji hojną daninę Królowej Zimy, co jego sąsiad z prawej, rasowy Północnik, skwitował wybuchem gromkiego śmiechu, natomiast siedzący po lewej Narmeeryjczyk jęknął tylko, po czym uczynił znak koła na piersi.
Wiele osób zastanawiało się, kto nazajutrz stanie do walki w Wąwozie, a co jeszcze ważniejsze, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Baśń, jak mówiono, postanowiła zdać się na wybór miejscowych łowców, którzy ponoć mieli niespodziankę w zanadrzu.
Większość rozmów jednak krążyła wokół rzesz potworów gromadzących się na północ od Cragmoor. Wszyscy, od rolników po wojowników, dywagowali, jakie też zamiary może mieć tak zwana horda z Brumalu.
– Chodzi o zemstę! – wybełkotał najemnik z ustami pełnymi czegoś czarnego i miękkiego. – Bez dwóch zdań! Wciąż nie mogą nam zapomnieć, że sześć lat temu skopaliśmy im dupska pod Castią. Latem przyszłego roku znów zaatakują, zapamiętajcie moje słowa!
– Nie uderzą ponownie na Castię – perorowała kobieta, której twarz pokrywał tatuaż przedstawiający białego pająka. – Miasto leży za daleko i jest zbyt dobrze bronione. Moim zdaniem to Ardburg ma powody do niepokoju. Lepiej, by murgrabiowie trzymali swoich ludzi w gotowości i kazali naostrzyć wszystkie topory!
– Ten cały Grom… – zastanawiał się Lufane, kapitan statku powietrznego, który utrzymywał się z wożenia bogaczy nad górami. – Powiadają, że żywi do nas ogromną urazę.
– Do