Krwawa Róża. Nicholas Eames

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 8

Krwawa Róża - Nicholas  Eames Fantasy

Скачать книгу

przyglądał się jej ze smutkiem.

      – Masz w sobie ogień, dziecko. Widzę go nawet teraz w twoim spojrzeniu. Czuję, jak bije od ciebie jego żar. Jeśli wrócisz do domu, Tuck odbierze ci ten ogień, stłumi i ugasi tak sprawnie, że zostanie tylko popiół. – Gdy Pam zbyła tę uwagę wzruszeniem ramion, wujek pokręcił głową. – Zatem wypiję za twoją odwagę – dodał i przełknął jednym haustem to, co zostało z odrażającego trunku znalezionego w podziemiach warowni Turnstone. – Powiem ci, że ten zajzajer nie jest taki zły, jak już się do niego przyzwyczaisz.

      Pogrążona w myślach Pam przystanęła przed domem, szykując się na nieuniknioną awanturę. Zza drzwi usłyszała miauknięcie; Tren obwieszczał jej powrót. Gdy zebrała się w końcu na odwagę, by wejść, kot otarł się o jej but, mrucząc z zadowoleniem.

      Ojciec siedział przy kuchennym stole, trzymając w dłoniach kubek, w którym – miała taką nadzieję – znajdowało się tylko piwo. Gapił się gdzieś w przestrzeń, głaszcząc w roztargnieniu żółtą wstążkę.

      – Co ci mówiłem o zakładaniu kokardek kotu? – zapytał.

      Pam zdjęła opończę i powiesiła ją przy drzwiach, a potem przyklęknęła, by podrapać Trena za uszkiem. Została za to nagrodzona kolejnym gardłowym pomrukiem. Następnie przyszła kolej na długowłosą, białą jak śnieżka Palapti, którą Lily przywiozła z wyprawy na południe.

      – Ale on wygląda w niej tak ślicznie.

      – Wygląda głupio. Nie pró… – Zamilkł w pół słowa, wstając, gdy jego wzrok spoczął na trzymanym przez Pam instrumencie. – A to co znowu? – zapytał.

      – Lutnia, taka do grania – odparła Pam.

      Niezły początek, pomyślała. W ten sposób tylko go bardziej rozzłoszczę.

      – Na co ci ona? – uściślił.

      – Edwick mi ją podarował.

      Mars na czole Tucka pogłębił się jeszcze bardziej.

      – Nie potrzebujesz jej. Jutro mu ją oddasz.

      – Nie.

      – Oddasz albo…

      – Nie mogę.

      – Nie możesz? – Ojciec posłał jej podejrzliwe spojrzenie. – Dlaczego?

      Na zewnątrz zawył wiatr. Owionął chłodem ściany i zmroził lodowatym dotykiem wszystkie okna. Tren przestał w końcu ocierać się o nogi pańci i potruchtał ku miseczce z wodą, nie zauważając napięcia panującego w izbie. A może miał je gdzieś. Koty to dranie, a Tren nie stanowił wyjątku od tej reguły.

      – Członkowie Baśni zawitali w mieście – wyjaśniła. – Zajrzeli dzisiaj do Narożnika. Wujek Branigan… – Spostrzegła, że kostki ojca bieleją, i domyśliła się, że zamiast na kubku pragnąłby zacisnąć palce na gardle Branigana. – Wspomnieli, że szukają barda, więc wujek powiedział, że ja całkiem nieźle gram…

      – Ach tak? – zapytał ojciec niemal konwersacyjnym tonem. To oznaczało, że jest rozwścieczony do białości. – Sama się nauczyłaś? Masz wrodzony talent? Nie wzięłaś lutni do ręki od czasu… odkąd byłaś małym dzieckiem.

      – Edwick daje mi lekcje po pracy – wyznała.

      O matko, wpycham dzisiaj pod koła wozu Baśni jedną osobę po drugiej. Równie dobrze mogłabym się przyznać, że Tera uczy mnie dwa razy w tygodniu strzelania z łuku i że Tiamax polewa mi piwo na koniec każdej zmiany. Tym sposobem ojciec wymorduje w Narożniku wszystkich, których tam zastanie.

      – Doprawdy? – Tuck dopił resztę tego, co miał w kubku. – Zatem odnosząc jutro lutnię Edwickowi, powiesz, że rzucasz tę robotę. Młynarz szuka pomocników. Zaczniesz od przyszłego tygodnia.

      – Już ją rzuciłam – odparła poirytowana lekceważącym tonem ojca. – Teraz jestem bardem Baśni.

      – Nie jesteś.

      – Owszem, jestem.

      – Pam… – Głos ojca stał się bardziej szorstki.

      – Tato…

      Kubek rozprysnął się o najdalszą ze ścian. Tren uciekł z izby, zanim deszcz odłamków zdążył spaść na podłogę.

      Dziewczyna nic nie mówiła, czekała po prostu, aż furia ojca się wypali. Tuck w końcu opadł ciężko na krzesło.

      – Przykro mi, Pam. Nie pozwolę ci z nimi odejść. Nie mogę cię stracić.

      – Czego ty ode mnie chcesz? – wybuchnęła. – Mam zostać w Ardburgu do końca życia? Pracować w młynie za kilka marnych marek tygodniowo? Znaleźć jakąś miłą, nudną dziewkę, z którą będę mogła zamieszkać?

      – Nie ma niczego złego w… Zaraz, powiedziałaś dziewkę?

      – Na litość Dziewicy, tato, naprawdę chcesz teraz wałkować ten temat?

      – Dobrze, zostawmy to i skupmy się na tym, co naprawdę istotne – stwierdził Tuck. – To nasza wina. Wiem o tym. Matka i ja opowiedzieliśmy ci zbyt wiele awanturniczych historii. Za bardzo upiększyliśmy życie najemników. To ciężki kawał chleba, wiesz? Dalekie trasy, samotne noce. Mokniesz co rusz, marzniesz cały czas, a potem walczysz z jakimiś zasranymi potworami na kompletnym zadupiu i żyjesz strachem, że któryś zdąży zabić ciebie, zanim sama go usieczesz. W rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej niż w pieśniach. Najemnicy nie są herosami. To zabójcy.

      Pam podeszła, by usiąść obok niego. Odstawiła lutnię i przysunęła sobie zydelek. Stojące pomiędzy nimi krzesło matki pozostało puste jak zawsze.

      – Teraz jest inaczej – powiedziała, kładąc dłoń na jego ręce. – Będziemy jeździli głównie po arenach. Wątpię, abym miała okazję wejść do matecznika jakiejś bestii, nie mówiąc o wizycie w Wyldzie.

      Nieprzekonany jej zapewnieniami Tuck pokręcił głową.

      – Na północ od Cragmoor zbiera się horda, to niedobitki armii potworów rozgromionej pod Castią. Róża zechce się z nimi rozprawić, to pewne jak fakt, że piekło zamarzło. Nie ma człowieka pragnącego sławy bardziej niż ta kobieta. Może z wyjątkiem jej ojca. Bogowie, to był dopiero drań.

      – Róża nie chce walczyć z hordą.

      Zaskoczyła go tym stwierdzeniem.

      – Naprawdę?

      Wzruszyła ramionami.

      – Baśń chce dokończyć ostatnie tournée. Mają poustawiane walki we wszystkich miastach stąd aż do Wysokowodzia, a potem jakiś kontrakt w Marchii Zguby.

      – W Marchii Zguby? Co to za kontrakt?

Скачать книгу