Krwawa Róża. Nicholas Eames

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 7

Krwawa Róża - Nicholas  Eames Fantasy

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Dziewczyna znała ze sto pieśni, ale w tym momencie nie umiała przypomnieć sobie choćby jednej. Pokręciła więc głową.

      – Cóż, w takim razie życzę powodzenia. – Edwick cofnął się, by usiąść obok Branigana.

      W tawernie zapanowała grobowa cisza.

      Pam wspięła się na podwyższenie, tuląc do piersi podarowaną lutnię, i podeszła do zydla. Deski skrzypiały pod jej stopami niewiarygodnie głośno. W głowie miała mętlik, desperacko próbowała wymyślić, która ze znanych jej pieśni może spodobać się Róży.

      W końcu znalazła odpowiedź: Castia! Melodia była skoczna i porywająca, z pewnością zjedna jej widownię. Słowa streszczały w zaledwie siedmiu zwrotkach przebieg bitwy pod Castią, podczas której najemnicy pokonali księcia Endlandu i hordę z Wyldu. Całość kończyła instrumentalna solówka, którą Pam miała nadzieję wykonać bezbłędnie.

      Co ważniejsze, pieśń przedstawiała ojca Róży, Złotego Gabriela, jako bohatera, nie wspominając, że przebył cały Wyld, by uratować córkę przed pewną śmiercią, ani o fakcie, że podczas wędrówki wraz z towarzyszami wynalazł lek na zgniliznę, zabił smoka i zniszczył pół Pięciodworu. Z kolei ostatnia zwrotka była dedykowana samej Róży, która poprowadziła niedobitków z oblężonej twierdzy ku ostatecznemu zwycięstwu.

      Tak, Castia była idealna na tę okazję.

      Dziewczyna zaczerpnęła tchu, jak uczył ją Edwick. Odczekała, aż cisza się pogłębi, a następnie…

      – Tfu! Co to za syf?! – Branigan zerwał się z ławy, wypluwszy whisky na spodnie. – Na wszystkie czeluści zamarzniętego piekła, czegoś ty mi tu nalał, Max? Nafty? Szczyn? Bogowie, czy to są szczyny wyklutka? – Obwąchał kubek, a potem posunął się do spróbowania trunku po raz drugi. – Co za paskudne gówno! – Edwick pociągnął go za łokieć, usadzając ponownie, po czym syknął znacząco, by uciszyć rozwścieczonego opoja. – Wybaczcie – przeprosił widownię. – Ty też wybacz, Pam. Zaczynaj, kochana.

      Dziewczyna jeszcze raz zaczerpnęła tchu. I znów odczekała chwilę, aby zdążyła zapaść cisza. Wreszcie zagrała pierwsze akordy Castii.

      Tłum odpowiedział radosnym rykiem. Na twarzy Branigana pojawił się szeroki uśmiech, a Edwick pokiwał głową z aprobatą, jednakże gdy Pam zerknęła w stronę balkonu, spostrzegła, że Róża nie wygląda na zainteresowaną. Stukała fajeczką o poręcz, szepcząc coś równocześnie do Bezchmurnego. Szaman odgarnął włosy z twarzy, wbił wzrok w dziewczynę i pokręcił głową ruchem tak delikatnym, że niemal niezauważalnym.

      Przestała grać. Otwierające akordy pieśni ucichły, zastąpił je gwar zdziwionych głosów, który także został szybko stłumiony.

      – Mogę zacząć raz jeszcze? – zawołała Pam do Róży.

      Najemniczka zmrużyła powieki.

      – Jeśli taka twoja wola.

      Pam zamknęła oczy, świadoma, że ręce zaczynają jej drżeć, podobnie jak jedna z nóg. Słyszała, jak serce łomocze jej w piersi, jak krew pulsuje w żyłach, widziała oczami wyobraźni, jak jej marzenie o opuszczeniu Ardburga w towarzystwie członków Baśni staje u drzwi karczmy, ściskając w ręce opończę, by chronić się przed chłodem nocy.

      Potem pomyślała o ojcu, o tym, jak by się wściekł, gdyby ją teraz zobaczył.

      I o matce, jaka byłaby dumna, gdyby mogła ją teraz widzieć.

      Zanim zdała sobie z tego sprawę, jej palce poruszyły struny, budząc wolną, nastrojową i smutną melodię.

      To była jedna z pieśni matki, a zarazem jej ulubiona. Ojcu także się podobała, choć tylko do czasu. Potem, co chyba jasne, zabronił ją choćby nucić. Mimo to Pam spróbowała raz złamać ten zakaz, krótko po śmierci mamy, lecz ból straty tak ścisnął jej gardło, że natychmiast się rozpłakała.

      Teraz jednak pieśń popłynęła niczym niepowstrzymywana. Lutnia ożyła pod dotykiem palców, a słowa uniosły się nad głowami zasłuchanych opojów, jak te lampiony, które ludzie puszczają w letnie noce.

      Pieśń nosiła tytuł Razem. Nie była skoczna ani porywająca. Trudno było zyskać poklask, gdy się ją grało, nic więc dziwnego, że wujek (nie wspominając Edwicka) miał ponurą minę. Z czasem jednak uśmiech, choć blady, powrócił na jego usta. Pieśń nie traktowała o bitwie. Ani o potworach. Nikt w niej nie ginął ani nie przegrywał.

      Był to miłosny list barda do jego grupy. Traktował o tych ulotnych chwilach, wyszeptywanych słowach i niezauważalnych gestach, które jednoczą ludzi, dzień w dzień jedzących, śpiących i walczących ramię w ramię. O wspólnym śmiechu i chrapaniu. Lily Hashford poświęciła całą zwrotkę na opisanie krzywego uśmiechu męża, a w kolejnej oddała przykrą woń skarpet Branigana, którą wszyscy członkowie grupy musieli znosić, gdy ściągał buciory.

      – To moje szczęśliwe skarpety… – Pam usłyszała, jak wujek wyznaje to siedzącemu obok staremu bardowi. – Nadal je noszę.

      Razem słynęło również z tego, że muzyka kończyła się przed słowami, tak więc Pam wyśpiewała ostatnią zwrotkę, trzymając lutnię na kolanach. Ręce znieruchomiały, podobnie jak stopa. Tylko serce wciąż łomotało jej w piersi, aczkolwiek znacznie wolniej niż przed chwilą.

      Gdy pieśń dobiegła końca, w tawernie zapanowała cisza tak głęboka, że dziewczyna usłyszała syk poruszanych przeciągiem płomyków świec.

      Potem, w jednym momencie, dwieście twarzy zwróciło się w stronę balkonu. Brune i Cora także spoglądali na Różę. Bezchmurny patrzył w dół, na Pam. Zauważyła, że się uśmiecha. Już wiedział.

      – Witaj w Baśni – rzuciła Róża.

      Widownia oszalała.

      Pam pociągnęła za sznur dzwonka. Gdy kawalkada zwolniła, a potem się zatrzymała, dziewczyna zeskoczyła na bruk i podziękowała woźnicy. Do domu miała tylko kilka kroków, lecz tym razem jej się nie śpieszyło. Musiała pochylić głowę, by lodowaty wiatr nie wiał jej prosto w oczy, stawiała też stopy ostrożnie na oblodzonych kamieniach. Do piersi tuliła, jakby to było niemowlę, Czerwoną Trzynastkę podarowaną jej przez Edwicka. Kiedy stary bard uparł się, by zatrzymała lutnię, stanowczo odmówiła, ponieważ nie chciała pozbawiać go najukochańszej pamiątki, ale on udał się wtedy na zaplecze, skąd przytaszczył niemal identyczny instrument, o którym mówił: Czerwona Czternastka. Tym ją przekonał.

      Nigdy wcześniej nie posiadała własnego instrumentu. W dzieciństwie zakładała, że któregoś dnia odziedziczy lutnię matki, jednakże gdy Lily zmarła, Hiraeth zniknęła. Pam podejrzewała, że ojciec zniszczył lub sprzedał instrument, aby jego widok nie budził złych wspomnień.

      Po występie na scenie wujek Branigan ostrzegał ją, by nie wracała do domu.

      – Zostań na noc tutaj – błagał – albo prześpij się w wozie. Pójdę rano do Tucka i rozmówię

Скачать книгу