Kryminał pod psem. Marta Matyszczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał pod psem - Marta Matyszczak страница 18
Solański był ciekaw, czy policja zebrała jakieś przydatne ślady. Wprawdzie miejscowi gliniarze potraktowali sprawę po macoszemu – o czym świadczył chociażby fakt powierzenia jej aspirantowi Barańskiemu – ale przecież mogli na coś trafić choćby przypadkiem. Powinni mieć już wstępne wyniki laboratoryjnych analiz.
Szymon wyszedł na korytarz i wyjął swoją starą, posklejaną taśmą nokię. Przyjrzał się niewielkiemu ekranikowi. Brak zasięgu. Wydostał się na parter i wybrał numer. Usłyszał dźwięk dzwonka za plecami.
– Czego chcesz? – Wygrywający melodyjkę z Gwiezdnych wojen smartfon aspiranta Barańskiego ledwie mieścił się w dłoni.
– Pogadać – mruknął Solański i przerwał połączenie.
– Niby o czym?
Detektyw podszedł do gliniarza, złapał go pod ramię i siłą wyciągnął na zewnątrz.
– Aua! – Barański się wyrywał.
Nieudolnie.
– Idziemy! – warknął Szymon i poprowadził policjanta aż na plażę do ustawionej tam na sezon letni kawiarni.
Konstrukcja przybytku gastronomicznego trzymała się na słowo honoru (oraz na kilku drewnianych sklejkach). Przez wielkie przezroczyste płyty z pleksiglasu można było do woli obserwować morze, nie narażając się na podmuchy wiatru. Ci, którym żywioł nie przeszkadzał, siedzieli na tarasie, poprzykrywani kocami, które przewieszono przez oparcia krzeseł, i udawali, że nie jest im zimno.
Po wczorajszym upale nie pozostało nawet wspomnienie. W powietrzu wisiało widmo jesieni. Bałwany z wściekłością uderzały o brzeg. Mimo to plażowicze nie dawali za wygraną. Parawany poszły w ruch.
– Czarną. Rozpuszczalną. Słodzę. – Solański złożył zamówienie. – Pani da tego więcej. – Wyrwał kobiecie pęk papierowych saszetek z cukrem. – Dla niego latte. – Machnął w kierunku aspiranta karnie pilnującego stolika przy oknie. W sumie nie zapytał, czego Barański by się napił, ale wyglądał mu na zwolennika trunków dla niemowląt.
– Wziąłeś mi z mlekiem? – rzucił policjant na widok dwóch kubków.
Solański był niezły w swoim fachu.
– Ciastko jeszcze chciałem. Sernik. Inaczej nic nie powiem – zastrzegł aspirant.
– Dostaniesz, jak powiesz. – Szymon miał już pewne doświadczenie z szantażystami. Zdobył je, obcując z przedstawicielami branży budowlanej. Był zmuszony zatrudniać ich przy stawianiu domku w beskidzkich Zdrojowicach. Po tej katordze mógł powiedzieć, że zna już najczarniejsze zakamarki piekła. Niestraszny był mu więc marny pan pała. – Mów! – huknął.
– No… eee… – Barański ciągnął przez słomkę mleczny napój, maczając czubek nosa w kleksie bitej śmietany. – Laboratorium dzwoniło. I no… eee… – Oblizał łyżeczkę.
– Jak nie przestaniesz dukać, to ci to zabiorę – zagroził detektyw i wyciągnął rękę w stronę kubka.
Policjant odsunął go poza zasięg Solańskiego, zamlaskał i przemówił.
– Ona się nie utopiła – oznajmił i chrupnął dołączony do kawy wafelek w kształcie serduszka.
– Tyle wiem. – Szymon zaczynał myśleć, że przekupstwo poszło na zmarnowanie. – Została utopiona.
– No niby tak. Ale jednak nie – mataczył Barański.
Dopiero gdy detektyw chwycił ucho naczynia, aspirant rozwinął myśl.
– Udusiła się. – Policjant najwyraźniej czerpał satysfakcję z tego, że może się popisać wiedzą przed znienawidzonym znajomym. – Ale toksykologia wykazała, że została otruta. Strychniną.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.