Pchła. Anna Potyra
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pchła - Anna Potyra страница 17
Adam nic do Miśka nie miał, w zasadzie nawet go lubił. Klepnął go po przyjacielsku i ściągnął rękawice. Idąc do szatni, słyszał, jak Tomek rozmawia z nim o walce, spokojnie tłumaczy, nad czym trzeba będzie popracować i na co będzie musiał uważać podczas Grandy – zawodów na warszawskiej Legii, które wszystkim uczestnikom, bez względu na reprezentowaną klasę, dostarczały takich samych emocji i tak samo rozpalały w nich marzenia i motywację do dalszych wytężonych treningów.
Adam wrzucił do czarnej sportowej torby rękawice i owijki, ciężko zwalił się na ławkę i wybrał numer siostry.
Sara odebrała po pierwszym sygnale.
– Pokłóciłam się z Radkiem.
Adam wiedział, że to, co powiedziała jego siostra, było rodzajem hasła wywoławczego. Na pewno nie dzwoniła do niego cztery razy, żeby poinformować go o małżeńskiej sprzeczce. Milczał cierpliwie i czekał, aż Sara znajdzie odpowiednie słowa.
– On się tak zmienił ostatnio… Zauważyłeś coś dziś podczas obiadu?
– Nie – powiedział krótko. Nie dodał, że szwagier denerwował go dokładnie tak samo jak zawsze.
– Wczoraj wieczorem przyłapałam go na tym, jak gapi się na zdjęcie jakiejś młodej dziewczyny w telefonie. Dziś, jak wszyscy goście już poszli, zapytałam go o to, tak na luzie, wiesz, trochę od niechcenia… a on… on…
– Zaczął zaprzeczać? Kłamać?
– Nie. No właśnie nie… Krzyczał, że to nie moja sprawa i w ogóle nie powinnam się tym interesować, bo są sprawy większe niż ja i on. Adam, gdybyś zobaczył jego oczy… – Głos Sary się załamał. – Ja naprawdę chciałam tylko porozmawiać, uciszyć jakieś wewnętrzne niepokoje, a on obrócił wszystko przeciw mnie, wrzeszczał, wrzeszczał, a potem ubrał się i poszedł. Naprawdę nie wiem, jak mam to wszystko rozumieć.
– Myślisz, że ma romans?
– Może – odparła matowym głosem.
– Jak chcesz, mogę go zlać.
Sara zaśmiała się nerwowo. Słowa Adama potraktowała jako żart na rozluźnienie nastroju. Całkiem niesłusznie.
– Kochany braciszek, jakbym się namyśliła, to wiem, gdzie cię szukać.
Pożegnali się i zakończyli rozmowę. Adam wziął prysznic, ubrał się i wyszedł z klubu.
Pogoda była od kilku dni taka zła, że nie sądził, żeby mogło być gorzej. Pomylił się. Teraz do zimnej wilgoci, jaka zalegała w powietrzu, dołączyły silne podmuchy wiatru. Na dworze było tak paskudnie, że Adam dziwił się wszystkim gołębiom i wróblom, które zimowały w Polsce. Na ich miejscu spieprzałby stąd na południe, jeśli już nie w sierpniu z bocianami, to na pewno w październiku z gęsiami. Marzł do szpiku kości. Jedynie szczęka z lewej strony pulsowała bolesnym ciepłem. Skulił ramiona i wcisnął głowę w postawiony kołnierz kurtki. Szybkim krokiem uciekał przed chłodem do samochodu, kiedy poczuł wibrujący w kieszeni telefon. Sądził, że to Sara dzwoni szukać u niego otuchy, więc bez wahania zdjął rękawiczkę, żeby odebrać. Jednak zamiast imienia siostry na wyświetlaczu zobaczył numer Corsettiego.
– Wszyscy tacy święci, w mordę jeża, a jak się zacznie trzepanie, to u każdego znajdziesz brud za paznokciami.
– Byłeś dziś robić sobie manikiur czy dzwonisz do mnie w sprawie śledztwa? – Adam sam się zdziwił, jak szorstko zabrzmiał jego głos. Chociaż może niepotrzebnie. Zawsze przecież tracił cierpliwość, kiedy ktoś z ekipy czegoś się dowiedział, a zamiast wypluć z siebie nowe informacje z pierwszym oddechem, kapał nimi jak zepsuty kran.
– Wygląda na to, że Kos miał jednak malutki sekrecik, którego pilnie strzegł przed swoją narzeczoną.
– O czym ty mówisz?
– O korespondencji mailowej z pewną Joanną, którą skrupulatnie usuwał natychmiast po przeczytaniu.
– Wiesz, jaka jest dziś odczuwalna temperatura? Na pewno nie, ale mogę ci powiedzieć. Według apki pogodowej na moim telefonie minus sześć, według mojej dłoni, która trzyma ten telefon, minus dwadzieścia sześć. Do rzeczy! – niecierpliwił się Adam.
– Dobra, słuchaj tego. Pierwsze maile zaczęły przychodzić trzy miesiące temu. Dużo, naprawdę dużo maili. Nadawca to Joanna Bader. Na początku prosiła w mailach o spotkanie. Długo i wytrwale, ale Kos nie odpowiadał na te wiadomości. Pierwszy raz jej odpisał, kiedy zdradziła mu powód tego nagłego zainteresowania.
Adam dotarł właśnie do samochodu. Mógł wsiąść i w jednej chwili skryć się w jego zaciszu przed przenikliwym zimnym wiatrem, ale nie zrobił tego. Zastygł jak idiota z kluczykiem w zamku i czekał, aż Corsetti uzna, że fanfary wybrzmiały i nadeszła pora na punkt kulminacyjny.
– Okazuje się, że w marcu tego roku Łukasz Kos został tatusiem.
Poczuła strach, jeszcze zanim się obudziła.
Agnieszka Lenartowicz zawsze miała mocny sen. Kiedy była w ciąży, martwiła się nawet, czy będzie słyszeć w nocy płacz dziecka. Przecież budzik potrafił czasem dzwonić rano dziesięć minut, zanim jego irytujący dźwięk przedarł się do jej świadomości. Dzwonił i dzwonił, ale mózg ją oszukiwał. Do wściekłego warczenia budzika dołączał obrazy, wplatał hałas w bezsensowne, absurdalne sny, z których wyrywał ją dopiero delikatny dotyk mamy czy też, na późniejszym etapie życia, stanowcze potrząsanie za ramię przez Ewę, jej współlokatorkę z akademika. I mimo że do dziś Bartek musiał czasem wspomagać budzik przy porannej pobudce, ich dzieci nigdy nawet nie zdążyły zapłakać w nocy. Agnieszka budziła się, gdy tylko zaczynały ssać piąstki, tak jakby instynkt macierzyński nie spał nigdy i na dźwięk cichego mlaskania natychmiast przerywał jej kamienny sen.
Bała się. Odgłos cichych kroków zbliżających się do drzwi jej sypialni był obcy. Nie należał do tego miejsca. Obudziła się i gwałtownie usiadła na łóżku w tej samej chwili, gdy szczęknęła klamka. Serce tłukło szybko i tak mocno, jakby chciało rozsadzić klatkę żeber, wyskoczyć z niej i uciec w bezpieczne miejsce.
Wiedziała, że stanie się coś złego, zanim drzwi się otworzyły i stanął w nich cień, który prawie całkowicie zlewał się z ciemnością nocy.
Chciała krzyczeć, otworzyła nawet usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Czuła, jak napinają jej się wszystkie mięśnie. Przez chwilę miała jeszcze nadzieję, że to tylko zły sen, pomyłka, albo jej wyobraźnia, która rozbuchana mrokiem, wypacza niewinną rzeczywistość, ale wtedy cień się odezwał:
– Już pora.
Te dwa ciche słowa wystarczyły, żeby Agnieszkę zalała fala gorąca. Bartek obudził się i gwałtownie wyskoczył z łóżka. Na widok intruza dostał zastrzyk adrenaliny, która natychmiast rozgoniła resztki snu.
– Kto