Pchła. Anna Potyra

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pchła - Anna Potyra страница 14

Pchła - Anna Potyra

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Dzień dobry. Komisarz Adam Lorenz i aspirant Corsetti z Komendy Stołecznej Policji. Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań. Czy możemy wejść na górę?

      Nie zrozumieli odpowiedzi. Głos był znacznie cichszy, tak jakby kobieta wcale nie mówiła do nich. Potem domofon zaczął wydawać różne dźwięki: trzaski, chrobotanie i więcej niezrozumiałych słów, aż wreszcie rozległo się jednostajne brzęczenie informujące o tym, że zamek na drzwiach do klatki został zwolniony.

      Weszli do środka. Minęli windę i skierowali się do góry schodami. Mieszkanie o numerze 27 na pewno nie mieściło się bardzo wysoko, a chcieli uniknąć wycieczki windą, która mogła się okazać bardzo długa, jeśli intuicja przy wyborze piętra zbyt wiele razy by ich zawiodła.

      Na trzecim piętrze spotkali drepczącą w ich stronę staruszkę. Za jej plecami wyraźnie odcinał się prostokąt otwartych na oścież drzwi, których jasna derma kontrastowała z półmrokiem długiego korytarza.

      – Wojtuś? – zapytała skrzekliwym głosem starej kobiety. Na widok zbliżających się w jej stronę policjantów na jej twarzy odmalował się wyraz dezorientacji.

      Przedstawili się, ale kobieta wydawała się całkiem zagubiona, więc Corsetti powiedział wyraźnie, ale zarazem spokojnie:

      – To my do pani dzwoniliśmy. Chcielibyśmy chwilę porozmawiać.

      – Myślałam, że to Wojtuś – odparła bezradnie, odwróciła się i zaczęła dreptać w stronę otwartego mieszkania.

      – Czy możemy na moment wejść do środka? – zapytał Adam głośno, żeby zagłuszyć szuranie kapci o lastrykową podłogę.

      – Proszę – powiedziała i poszła prosto do pokoju, nie zwracając na nich żadnej uwagi. To Mateusz zamknął za nimi drzwi.

      – Czy mówi coś pani nazwisko Łukasz Kos?

      Kobieta wyglądała na zdziwioną. Nie odpowiedziała od razu, tak jakby chciała się upewnić, że przeczesała wszystkie zaułki pamięci, zanim udzieli informacji policjantowi.

      – Łukasz Kos? Nie – odparła powoli, kręcąc głową.

      – Czy ktoś jeszcze tu mieszka?

      – Nie. Tylko ja.

      – Prowadzimy śledztwo. – Adam celowo przemilczał jego rodzaj. Marianna Strzelczyk wyglądała na kruchą istotę. Nie chciał jej niepotrzebnie denerwować. Wskazał ręką telefon stojący na małym stoliczku sąsiadującym z masywną meblościanką. W lakierowanych drzwiach dolnych szafek odbijały się bordowe esy-floresy bogato zdobionego dywanu z frędzlami. – Wczoraj ktoś zadzwonił stąd do Łukasza Kosa i jest dla nas bardzo ważne, żeby ustalić tożsamość tej osoby. Być może będzie mogła nam pomóc w ujęciu sprawcy.

      – Może to Wojtuś dzwonił?

      – Wojtuś panią odwiedza? Był tu wczoraj?

      Kobieta pokiwała głową, ale jej spojrzenie wydawało się puste.

      – Kim jest Wojtuś?

      Cisza.

      – To ktoś z rodziny? Pani syn? – dopytywał Adam.

      Marianna Strzelczyk popatrzyła mu w oczy, jakby z wdzięcznością, i skinęła głową.

      – Tak. Wojtuś to mój syn.

      W tej chwili usłyszeli chrzęst klucza w zamku, a po chwili drzwi się otworzyły i do środka wszedł na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna w puchowej kurtce.

      – Znowu się ciocia nie zamknęła. Tyle razy przypominam, żeby zawsze przekręcić zasuwę. Przyjdzie kiedyś jakiś zbir… – Na widok policjantów przerwał w pół zdania i zapytał zupełnie innym tonem: – Coś się stało?

      – Panowie pytają, czy ja dzwoniłam do Wojtusia.

      Adam rzucił kobiecie przelotne spojrzenie i powiedział bez ogródek:

      – Próbujemy ustalić, kto stąd wczoraj dzwonił do Łukasza Kosa.

      Wyraz zdziwienia na twarzy mężczyzny się pogłębił.

      – Kogo?

      – Łukasza Kosa. – Adam przeszedł do przedpokoju i zniżył głos. – Został wczoraj zastrzelony. Trzy godziny wcześniej ktoś zadzwonił do niego z telefonu znajdującego się w tym mieszkaniu. Może pan wie, kto to mógł być?

      Mężczyzna poczerwieniał na twarzy. Gwałtownym ruchem rozsunął suwak kurtki i nerwowo gestykulując rękami, odparł:

      – Ale… ale tylko ja tu przychodzę. Ja i Irina. Czasem przyjedzie moja żona, ale to tylko, jak ja muszę gdzieś wyjechać. Ją tak bolą kolana, że prawie nie wychodzi z domu.

      – Kto to jest Irina?

      – To Ukrainka, która pomaga cioci. Robi jej zakupy, sprząta… takie tam. Do apteki pójdzie, o! Czasem coś ugotuje albo zabierze ciocię na spacer. – Pokręcił głową. – A poza tym nikt.

      – A gdzie mieszka jej syn? Pana ciocia powiedziała, że był tu wczoraj.

      Mężczyzna przygryzł wargi. Chwilę patrzył na komisarza w milczeniu.

      – Wojtek umarł na raka ponad dziesięć lat temu. Dlatego to ja zajmuję się ciocią. Oprócz mnie nie ma nikogo.

      Policjanci wymienili spojrzenia. Adam westchnął głęboko i potarł się dłonią po łysej czaszce.

      – Rano ciocia była sama. Ja przyjechałem po nią przed trzecią i przywiozłem do nas na Wigilię.

      – A ta Ukrainka? Może ona tu była?

      Mężczyzna pokręcił głową.

      – Irina pojechała we wtorek do domu. Do Polski wraca dopiero w styczniu. Oni jakoś później to wszystko świętują. Rzadko jest na Ukrainie, więc jak już pojedzie, to przynajmniej na dwa tygodnie. Dziećmi się trochę nacieszyć, wie pan, domem. Nawet klucze mi oddała.

      – A gdzie pan był wczoraj koło godziny jedenastej?

      – W pracy.

      – Dobrze, sprawdzimy to – mruknął Mateusz, ale nie spodziewał się żadnych niespodzianek. Kolejny ślepy trop.

      Spisał potrzebne dane i schował notes do wewnętrznej kieszeni kurtki.

      – Będę musiał przysłać tu technika, żeby zdjął odciski palców. Mam nadzieję, że nie będzie to dla państwa duże utrudnienie – powiedział Adam.

      – Czy to konieczne?

      – Przykro mi. Ten telefon – wskazał na stary zielony aparat – jest w jakiś sposób powiązany ze sprawą

Скачать книгу