Pchła. Anna Potyra
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pchła - Anna Potyra страница 10
– W sensie, że… że będzie więcej ofiar? – wykrztusił.
Iza skinęła głową.
– Dokładnie w takim sensie.
Słowa wypowiedziane przez Rawską zawisły w powietrzu. Corsetti przestał się kiwać na krześle i pozwolił jego przednim nogom z łoskotem opaść na podłogę.
– Przecież mamy na razie pojedyncze zabójstwo! Trup jeszcze dobrze nie ostygł, a ty już szukasz seryjnego mordercy?
– Nie powiedziałam wcale, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą – oświadczyła Rawska zdecydowanie. – Wręcz przeciwnie, uważam, że nasz sprawca w ogóle nie mieści się w tej definicji. Dla seryjnych morderców to właśnie sam akt przemocy jest kulminacją. Spełnia ich i rozładowuje. Mordują po to, żeby dostarczyć sobie seksualnej lub psychicznej przyjemności. Ich celem jest władza nad ofiarami. Ta sprawa – pokręciła głową – nie ma takich znamion.
– Ale sądzisz, że dokona kolejnych zbrodni? – upewniał się Lorenz.
– Tak uważam.
– Bo musi być dalszy ciąg historii, tak? – Corsetti nawet nie próbował ukryć sarkazmu w głosie, jednak Rawska nie dała się sprowokować. Gdy odpowiadała, była całkowicie spokojna.
– Bo mamy do czynienia z osobą, której na czymś bardzo zależy. Być może sprawca chce zdobyć rozgłos, być może chce zawalczyć o jakąś ideę, być może powoduje nim frustracja albo gniew… Może rozpacz? Tego nie wiem. Ale wiem, że podjął już decyzję. Przygotował bardzo dokładny plan, a teraz przystąpił do realizacji. Seryjny morderca jest sługą swoich emocji i popędów. Kiedy przekraczają górną granicę, rusza na łowy. Niektórzy mają określony typ ofiary, dlatego zawsze wybiorą blondynki albo prostytutki, albo nastoletnich chłopców, nieważne, ale mimo to ostatecznie przypadek łączy ich z ofiarą. Ktoś znajdzie się w złym miejscu o złej porze. Tu z całą pewnością tak nie będzie. Sprawca postawił sobie cel i będzie go inteligentnie realizował. Nie ma miejsca dla przypadku. Ani dla emocji. – Rawska zamilkła na chwilę i popatrzyła na kolegów. – Jeżeli się nie mylę, to lista ofiar jest już dawno zamknięta. Tyle że one po prostu nie wiedzą, że wyrok już zapadł.
Lorenz nigdy nie zagłębiał się w tajniki psychiki ludzkiej. To, co mówiła Rawska, było dla niego trochę jak język obcy, którym nie władał. Jedno wiedział na pewno. Miejsce zbrodni wyglądało bardzo nietypowo. Zabójstwo Łukasza Kosa było bardzo teatralne. Jeżeli Rawska umiała dostrzec tam coś więcej, nie zamierzał odrzucać jej wkładu tylko dlatego, że nie do końca go rozumiał. Jak na razie mieli niewiele. To, co zabezpieczyli technicy w mieszkaniu na Elekcyjnej, pozwalało im odtworzyć przebieg zdarzenia, ale nie rzucało światła na to, kto był sprawcą. W rzeczach Kosa nie znaleźli nic, co mogłoby sugerować, że ktoś życzy mu śmierci albo mógłby na niej zyskać. Wszystko potwierdzało słowa jego narzeczonej, że Łukasz był zwykłym chłopakiem. Dla niej tym jedynym, ale dla innych jednym z milionów. Ten obraz potwierdzała zawartość jego komputera, rozmowy z sąsiadami, kolegami, rodziną. Na idealnej tafli zwyczajności nie pojawiła się jak dotąd ani jedna rysa. Dlaczego więc padł ofiarą niezwyczajnej zbrodni?
Lorenz postukał palcami w blat stołu, jakby kończył zbierać myśli, a następnie odezwał się zdecydowanym głosem:
– Po pierwsze, trzeba dowiedzieć się, kim jest dziewczyna ze zdjęcia znalezionego przy ciele Łukasz Kosa.
– To zdjęcie jest bardzo stare, nie wiadomo nawet, czy ona jeszcze żyje – zauważył Corsetti.
– To nic nie zmienia. Musimy się o niej dowiedzieć wszystkiego, co możliwe. Ty się tym zajmiesz, Matteo. I sprawdź jeszcze, czy informatycy odzyskali coś ciekawego z twardego dysku. Może znajdziemy motyw wśród usuniętych plików. Przejrzyj też maile.
– Mnie tu dzisiaj nie ma. Zdjęcie ogarnę, a z tymi odzyskanymi danymi to się zobaczy. O drugiej jest u nas obiad – powiedział, jakby to wszystko tłumaczyło.
I właściwie tak było. Adam znał zaskakująco uległy stosunek Mateusza do żony. Powiedzieć, że był pod pantoflem, byłoby może zbyt mocnym i na pewno niepotrzebnie obraźliwym sformułowaniem, ale w konfrontacji z nią tracił wiele hardości, jaką cechował się w innych okolicznościach.
– To może po obiedzie się uda – powiedział Lorenz z przesadną uprzejmością.
Praca stanowiła rdzeń jego życia. Wiedział, że to jest nienormalne. Wiedział też, że inni ludzie pracują po to, żeby żyć, a nie odwrotnie. Sam tak kiedyś żył, więc to rozumiał. Tak przynajmniej sądził. W rzeczywistości w miarę jak upływający czas oddalał go od tamtego, poprzedniego życia, miał dla niego coraz mniej zrozumienia. Teraz po prostu zdawał sobie sprawę z tego, że inni ludzie, on nie, ale inni ludzie lubią miło spędzać czas wolny. I lubią nie pracować. Kiedy jednak na jego ręce spadała duża sprawa, znikały gdzieś te coraz głębiej ukryte resztki empatii i wtedy przedszkolne jasełka czy świąteczne obiady kolegów budziły jego irytację. Adam cały stawał się pracą i tego samego oczekiwał od innych.
– Brylant przeanalizuje billing połączeń Kosa. Masz sprawdzić każdy numer, każde nieodebrane połączenie, każdą rozmowę, każdego esemesa. Wszystko. Potem dowiesz się czegoś o tej róży. Co to za odmiana, gdzie można taką kupić. Ile się tego sprzedało.
– Szukanie igły w stogu siana – mruknął Corsetti. Brylant się z nim zgadzał, tyle że nie odważył się mruknąć.
– Jeśli w tym stogu jest igła, to ją znajdziemy. A jeśli nie ma, to poszukamy kolejnego stogu – powiedział Adam, odsuwając z chrobotem krzesło. – Jakieś pytania? – Wstał i obrzucił spojrzeniem zebranych przy stole, wybrańców, którzy właśnie stracili święta.
– Tylko jedno. Jakie są plany na sylwestra?
Nie odpowiedział Mateuszowi. Obydwaj dobrze wiedzieli, że nie po to padło to pytanie.
Lorenz niejednokrotnie stawał już na czele grupy dochodzeniowej i prowadził odprawę. Nigdy jednak nie wchodził w rolę trenera, który zagrzewa do walki swoich zawodników. Nie próbował dodawać policjantom entuzjazmu hasłami: „Bierzmy się do roboty. Musimy dorwać tego skurwysyna!”. Adam nie lubił kiczu ani zbędnego gadania. Dlatego teraz odwrócił się i bez słowa wyszedł z pokoju.
Uznał, że to wystarczająco wyraźny sygnał, że odprawa dobiegła końca.
Sara siedziała na kanapie i czytała. A dokładniej rzecz ujmując, udawała, że czyta. Jej wzrok prześlizgiwał się po literach, ale słowa pozostawały bez treści. Dwa zapętlone zdania kręciły się w jej głowie, ale ich sens nie mógł się przebić przez mur myśli. Co jakiś czas zerkała na męża, który też siedział na kanapie i czytał. Tak to przynajmniej wyglądało, ale Sara wiedziała, że on też udaje. Od dawna już nie przewrócił strony. Często spoglądał na telefon, który leżał tuż obok niego. Obok niego, ale tak naprawdę pomiędzy nimi.
Zastanawiała