Pchła. Anna Potyra
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pchła - Anna Potyra страница 8
Mimo że nazwisko wskazywało na coś zupełnie innego, Corsetti był Ślązakiem z krwi i kości. Miał ojca Włocha, ale jedyne, co po nim odziedziczył, to nazwisko. Nawet jego oczy i brązowe włosy nie były na tyle ciemne, żeby jego typ urody określić jako południowy. Miał mocną budowę ciała i taki charakter. Wiele osób uważało, że jest opryskliwy, ale Adamowi to nie przeszkadzało. Traktował to jako skutek uboczny tego, że Corsetti był konkretny i prostolinijny.
– Nie pójdę z tobą na mecz, bo znowu mi będziesz pół godziny płakał na ramieniu, jak wam wklepiemy.
– Dobra, co tam cię niesie?
Czas na grę wstępną dobiegł końca.
– Jutro o ósmej jest zebranie.
– Cieszę się. Ja jutro o ósmej śpię. A jeśli wstanę wcześniej, to będę z wami myślami. Coś jeszcze?
– Matteo, nie zachowuj się jak diwa.
– Mam trzydzieści siedem dni niewykorzystanego urlopu, a ty mnie ściągasz do pracy jeszcze w święta?
– Jak skończymy tę sprawę, to możesz sobie wykorzystać cały urlop na raz. Wyjedziesz sobie gdzieś z Ewą. Podobno Malediwy są ładne. Zadrożny ostatnio był. Bardzo mu się podobało.
Mateusz wysypał z siebie wiązankę niecenzuralnych słów, które nie wiadomo, czy komentowały konieczność zjawienia się w pracy w święta, czy była to reakcja na wzmiankę o prokuratorze. Rozłączył się w pół słowa, ale Lorenz nie musiał dzwonić ponownie. Wiedział, że Corsetti przyjdzie o ósmej. Punktualność była jedną z jego zalet.
Odłożył niedojedzoną kromkę chleba na kuchenny blat i poszedł umyć zęby, a potem rozłożył stojącą pod oknem kanapę.
W głowie wirowały mu wrażenia minionego dnia. Ponownie odgrywał rozmowę, którą odbył z Martą Kamińską. Miał poczucie, że powiedziała coś znaczącego. Że wśród suchych słów relacjonujących zdarzenia i lakonicznych odpowiedzi na pytania pojawiło się coś ważnego. Nie mógł tego wyłowić. Sen otaczał jego umysł coraz gęstszą mgłą.
Chwilę później zasnął.
List stał na stole oparty o szklankę z herbatą. Herbata musiała być w szklance. Nie w kubku. Tak zawsze podawała ją mama. Tak było dobrze. Mocna i bez cukru, z cienkim plasterkiem cytryny, której skórka dodawała herbacie nutkę cierpkiej goryczy.
List trzeba wysłać. Tak naprawdę nie było pośpiechu, bo ani jutro, ani pojutrze nikt nie opróżni skrzynek pocztowych. Były przecież święta. Ale lepiej pójść już teraz.
Koperta była zaadresowana starannie. Niebieskie litery układały się w równe rzędy. Tak jak poprzednio. Dobrze było robić rzeczy starannie. Mama to lubiła.
A jeśli skrzynka nie ochroni przesyłki przed wszechobecnym wilgotnym chłodem? Koperta się pofałduje albo błękitny atrament się rozmaże? List będzie wtedy zniszczony. A jest przecież taki ważny. Musi dotrzeć do adresata w idealnym stanie.
Może lepiej poczekać i wysłać go pojutrze? Pójdzie w poniedziałek wieczorem i wtedy go wrzuci?
Nie. Lepiej pójść od razu. Wtedy nie trzeba będzie więcej zaprzątać tym sobie myśli. Ma przecież bardzo ważne zadanie przed sobą. Lepiej skupić się na tym.
Wypije teraz herbatę, póki ciepła, i pójdzie. A list włoży do książki, żeby się nie pogniótł.
I pójdzie teraz. Przy okazji wyrzuci doniczkę z różą, która po odcięciu jednego z pędów straciła swoją symetrię. Teraz była niedoskonała. Szpeciła, zamiast zdobić. Taka szkoda… Przepięknie obsypała się kwiatami.
25 grudnia 2016
Lorenz przyjechał na komendę przed siódmą. Kiedy szedł długim, szerokim korytarzem, jego buty stukały rytmicznie o kamienną podłogę. To był jedyny dźwięk, który dochodził do jego uszu. O tej porze personel był okrojony do minimum. Kilkunastu dyżurujących policjantów na cały budynek. Cisza zastąpiła gwar, który zazwyczaj wypełniał pałac Mostowskich.
Komisarz wszedł do swojego pokoju i zamknął drzwi. Na biurku czekały już na niego dwa raporty. Jeden był podpisany przez szefa techników, drugi przyszedł od patologa.
Oparł się o biurko i zaczął pobieżnie przeglądać raport z sekcji zwłok. Nie interesowało go, w której nerce denat miał kamienie, ani to, że lewy obojczyk nosił ślady złamania. Szukał słów kluczowych. Zerknął na proste ryciny przedstawiające ciało mężczyzny z przodu i z tyłu. Zaznaczono na nich dokładne umiejscowienie ran postrzałowych. Trzy z przodu i dwie z tyłu. Na pierwszym rysunku opisano je jako rany wlotowe.
A więc Łukasz stał przodem do napastnika w momencie oddania strzałów. Nie uciekał. Pewnie nie zdążył nawet mrugnąć.
Jedna kula rozerwała aortę tuż poniżej osierdzia i utkwiła w kręgosłupie, uszkadzając rdzeń kręgowy. Druga przebiła lewe płuco. Trzecia przeszła między żebrami. Dwa z trzech strzałów były wyrokiem śmierci dla Łukasza Kosa. Nawet gdyby się nie wykrwawił, toby się udusił.
Adam przejrzał ostatnią stronę raportu, ale nie znalazł tam nic nowego. Odłożył dokumenty na biurko.
Zdjął kurtkę i zrobił sobie kawę, a potem zaczął czytać ustalenia techników zabezpieczających ślady wczoraj na miejscu zbrodni.
Przy każdej sprawie pracował sztab ludzi, ale to on był odpowiedzialny za rozwiązanie zagadki śmierci Łukasza Kosa. To od jego decyzji zależało, jak będzie przebiegało śledztwo. Teraz, na wstępnym etapie, musiał zbierać wszystkie możliwe informacje i uważnie analizować każdy ślad, bo nie mógł przewidzieć, który okaże się istotny i pchnie śledztwo we właściwym kierunku. Tylko dogłębna znajomość sprawy pozwalała mu żonglować elementami, bawić się nimi podczas formułowania hipotez, które czasem różniły się od siebie jak dzień od nocy. Dlatego teraz się nie śpieszył. Wertował raport w przód i w tył, zapoznając się z każdym szczegółem. Czytał w skupieniu jego końcówkę, kiedy drzwi pokoju uchyliły się, a w szczelinie pojawiła się głowa Brylskiego. Patrzył bez słowa na Lorenza, jakby na jego widok przypomniał sobie wczorajszą burę i teraz zastanawiał się, czy może mu przerwać, czy jednak powinien wycofać się po cichu.
– Masz coś do powiedzenia, Brylant, czy tylko wpadłeś pokazać mi swoją dzisiejszą fryzurę?
Brylski wślizgnął się do pokoju i stanął wyprostowany.
– Wszyscy już są, panie komisarzu. Starszy aspirant Corsetti prosi… – na chwilę zawiesił głos – pyta, kiedy zaczniemy.
Adam dobrze wiedział, że Mateusz nie prosił ani nie pytał. Pewnie przysłał tu Brylskiego, żeby powiedział mu, że ma ruszyć wreszcie dupę, bo wszyscy czekają. Albo coś w tym stylu. Pracowali razem wiele