Pchła. Anna Potyra

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pchła - Anna Potyra страница 7

Pchła - Anna Potyra

Скачать книгу

zza tostera kopertę. Teraz przypomniała sobie, że wczoraj wyjęła ze skrzynki list. Była tak objuczona siatkami, że przyniosła go do domu w zębach, po czym rzuciła na toster i zaczęła rozpakowywać zakupy, a potem o nim zapomniała.

      Koperta była starannie zaadresowana niebieskim długopisem. Pewnie jakieś życzenia świąteczne. Nie wiedziała, kto mógł je wysłać. Nie było nazwiska nadawcy, a charakteru pisma nie rozpoznawała. Rozcięła kopertę. W środku znajdowały się złożone kartki A4, do których przyklejono małą żółtą samoprzylepną karteczkę. Ta sama ręka, która zaadresowała kopertę, napisała na niej równymi literami:

      Czy myślisz, że twoje życie jest takie duże? Jesteś pchłą.

      Agnieszka zmarszczyła brwi. Co to, do licha, ma znaczyć? Rozłożyła złożone na cztery kartki i zaczęła czytać wydrukowany tekst.

      Co czujesz, kiedy słyszysz, że w dwa dni zastrzelono czterdzieści tysięcy ludzi? Pewnie myślisz sobie: to dużo. A może masz w sobie więcej empatii? Wtedy popadniesz na chwilę w zadumę i powiesz: mój Boże, cóż za tragedia! A potem wrócisz do swojego życia. Do swoich problemów, które tak cię przecież przytłaczają. Gdybyś stanął nad zbiorową mogiłą i przeczytał nazwiska niektórych z nich: starych, młodych i całkiem maleńkich. Gdybyś mógł wyobrazić sobie tych ludzi, ich strach, ich rozpacz i ich koniec, być może wtedy melancholia spowiłaby cię na kilka godzin. Całe rodziny, które zniknęły jak pył zdmuchnięty przez wiatr. Zaczynasz rozumieć, że ci ludzie doświadczyli piekła, jakiego ty nawet nie potrafisz sobie wyobrazić. Ani ja. I jeśli teraz myślisz, że los nie może być bardziej okrutny, zaskoczę cię.

      Otóż niektórzy to piekło przeżyli.

      Agnieszka przewróciła kartkę i pobieżnie przebiegła wzrokiem treść pierwszego akapitu: „Opowiem ci pewną historię. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, Basia miała zaledwie sześć lat. Jej matka…”. Gwałtownie odsunęła od siebie list. Nie zamierzała tego czytać dalej.

      – Co to za świr? – burknęła pod nosem. Ze złością zgniotła kartki, otworzyła szufladę pod zlewem i wyrzuciła dwie papierowe kulki do pojemnika z recyklingiem.

      Drzwi do pokoju dzieci zamknęły się z delikatnym szczęknięciem. Agnieszka usłyszała ciche kroki męża w korytarzu, a po chwili Bartek wszedł do kuchni.

      – Wiem, że to już szczyt obżarstwa, ale muszę ukroić sobie jeszcze kawałek makowca… – powiedział wesoło, ale kiedy spojrzał na żonę, urwał. – Coś się stało? – zapytał. Jego głos miał zupełnie inny ton niż przed chwilą.

      Agnieszka potrząsnęła przecząco głową. Była wściekła, że ten list tak ją zdenerwował. A może dlatego, że nie udało jej się ukryć zmiany nastroju przed mężem? Nie wiedziała. Mocno potarła palcami czoło, jakby chciała odgonić natrętne myśli, i odpowiedziała mu, siląc się na to, by jej głos brzmiał jak najbardziej beztrosko:

      – Nie, nic mi nie jest. Po prostu dogoniło mnie zmęczenie. Nastaw dvd. Ukroję ciasto i zaraz do ciebie dołączę.

      Kiedy usłyszała pierwsze takty przeboju The Pointer Sisters, nogi same zaczęły jej podrygiwać, a na usta wypłynął uśmiech. Tanecznym krokiem podeszła do kanapy. Mimo że znali już ten film na pamięć, co roku po Wigilii oglądali To właśnie miłość, a ich tradycją stało się, że zaczynali od sceny, w której Hugh Grant zaprezentował bezkonkurencyjną choreografię do utworu Jump. Ta scena była po prostu zbyt dobra, żeby obejrzeć ją tylko raz.

      Dziś, tak samo jak w ubiegłych latach, magia tego filmu znów udzieliła się Agnieszce. Ale mimo że siedziała na kanapie przytulona do męża i z mieszanką rozbawienia i wzruszenia śledziła losy dobrze znanych sobie bohaterów, jej mózg bez przerwy świdrowały słowa z żółtej karteczki: „Czy myślisz, że twoje życie jest takie duże? Jesteś pchłą”.

      Jesteś pchłą.

6

      Adam wrócił do pustego mieszkania w kamienicy na Poznańskiej. Minął stojący w korytarzu wielki karton dokładnie zaklejony brązową taśmą. Był tak ustawiony, że utrudniał przejście, a drzwi wejściowe dało się otworzyć jedynie do połowy. Przez te lata Adam tak się do niego przyzwyczaił, że nawet go nie zauważał. Wiedział, jak daleko może pchnąć drzwi, wracając do domu, żeby nie trącić pudła, a kiedy w nocy szedł po ciemku do łazienki, pamiętał, w którym miejscu musi się prześlizgnąć blisko ściany, żeby nie zawadzić o przeszkodę.

      Odziedziczył to mieszkanie po babci i tego samego dnia wystawił je na sprzedaż. Nie chciał tu mieszkać. Drażnił go hałas. Podobno można się do tego przyzwyczaić. Nawet czytał o tym jakiś pseudonaukowy artykuł. Habituacja. Tak to się nazywało. Osłabienie fizjologicznych i psychologicznych reakcji na znane bodźce. Ale on w zasadzie nie chciał się przyzwyczajać. Jemu było dobrze z tymi bodźcami, które miał na co dzień. Nie potrzebował oswajać nowych.

      To Ola zakochała się w tym mieszkaniu. A potem on zakochał się w Oli. Zdziwił się, kiedy ją zobaczył przed wejściem na klatkę o umówionej godzinie. Miała może dwadzieścia lat, nie więcej niż dwadzieścia dwa. Nie wyglądała na osobę, którą by było stać na zakup takiej nieruchomości, ale Adam już nieraz się przekonał, że pozory mogą mylić. Zaprowadził ją na górę. Patrzył na jej nieudawany entuzjazm i błysk w oczach, kiedy podziwiała przedwojenną architekturę i mówiła o bogatej duszy mieszkania. On zbyt mocno stąpał po ziemi, żeby zastanawiać się nad tym, jakie historie mogłyby opowiedzieć stare mury, gdyby ktoś dał im głos. Kiedy się żegnali, przyznała mu się skruszona, że w ogóle nie planuje zakupu. Przepraszała go za to, że zmarnowała jego czas. Nie umiała wytłumaczyć, co jej strzeliło do głowy. Tydzień później zaprosił ją na kawę. Po trzech miesiącach przestał odpowiadać na wiadomości osób zainteresowanych kupnem mieszkania, a kilka tygodni później w ogóle usunął ogłoszenie.

      I faktycznie, coś było w tej całej habituacji. Po paru dniach hałas przestał mu przeszkadzać, a potem już go w ogóle nie słyszał. Dziś był wręcz jego przyjacielem. Kiedy w bezsenne noce Adam leżał godzinami, wpatrując się w sufit, otwierał szeroko okno i wsłuchiwał się w gwar uliczny. Był inny latem, inny zimą. Różne dni tygodnia też miały swoją charakterystykę. Ale w centrum Warszawy zawsze coś się działo. Wsłuchiwał się w odgłosy, skupiał na nich całą swoją uwagę. Tylko w ten sposób udawało mu się nie dopuszczać do siebie złych myśli.

      Wiedział, że dziś nie będzie musiał otwierać okna i wpuszczać do środka wiatru i zimnej wilgoci. Uśpi go praca. W jego głowie będą się przewijały obrazy z miejsca zbrodni, pytania, łzy Marty Kamińskiej. Więcej pytań. Ten młyn będzie się kręcił bez przerwy, tak długo, aż zacznie brakować w nim logiki. Wkradnie się chaos, sen zacznie się mieszać z jawą, aż wreszcie wszystko zniknie.

      Otworzył lodówkę. W środku był kawałek sera i pomarszczona papryka. Wyjął ser, ukroił sobie kromkę chleba, a następnie zasiadł z tym na kanapie. Jutro rano powinien dostać dokładny raport na temat śladów zabezpieczonych na miejscu zbrodni. Może nawet będą już wyniki sekcji zwłok. Przyczyna śmierci była wprawdzie znana, ale dokładna analiza patologa może rzucić światło na to, jak rozgrywał się dramat.

      O ósmej miał się spotkać na komendzie z Rawską i Brylskim,

Скачать книгу