Pchła. Anna Potyra

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pchła - Anna Potyra страница 4

Pchła - Anna Potyra

Скачать книгу

razem, ale Brylski słyszał o Lorenzu wystarczająco dużo, żeby cieszyć się na myśl o współpracy. Komisarz mimo stosunkowo młodego wieku był już legendą. Od dawna miał reputację świetnego śledczego, a odkąd jego życie osobiste rozsypało się w pył przed czterema laty, Adam praktycznie przeprowadził się do swojego pokoju w pałacu Mostowskich, gdzie mieściła się Komenda Stołeczna Policji, a w niej Wydział do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Lorenz wypełnił pracą całego siebie, oddał się jej bez reszty. Jednak nie dlatego był najlepszy. Swoje sukcesy zawdzięczał w dużej mierze gorzkiej lekkości postępowania osoby, która nie ma nic do stracenia.

      – A więc tak, denat nazywał się Łukasz Kos. Miał trzydzieści jeden lat.

      – To już wiem.

      – Tak… – Brylski odchrząknął zbity z tropu.

      – Wiem też, że ciało odkryła jego narzeczona. Powiesz mi teraz coś nowego?

      Młody funkcjonariusz był wściekły na siebie. Zachowywał się jak jakaś nastolatka, która czeka w kolejce po autograf do swojego idola, a potem nie potrafi wykrztusić, jak ma na imię. Ale, do diabła, przed nim nie stał Justin Bieber, a on nie miał dwunastu lat. Nie rozumiał, czemu się tak zestresował. Zaczął kolejny raz:

      – Ze wstępnych ustaleń patologa wynika, że zgon nastąpił między dwunastą a czternastą. Górną granicę możemy uściślić nawet do trzynastej czterdzieści siedem.

      Lorenz spojrzał zaciekawiony na Brylskiego, ale nie wchodził mu w słowo.

      – To wtedy narzeczona dostała esemesa ze zdjęciem.

      – Jakiego esemesa?

      – Wiadomość została wysłana o trzynastej czterdzieści siedem z telefonu denata i wtedy na pewno już nie żył.

      – A to wiadomo, bo…? – Lorenz patrzył pytająco na sierżanta.

      – Bo zdjęcie przedstawiało jego zwłoki.

      – Ustaliliście już, czy został zamordowany tutaj?

      Brylski skinął głową.

      – Badanie luminolem ujawniło ślady krwi w prawie całym mieszkaniu. Jedynie w sypialni nic nie wykryto. Dokładna analiza zajmie technikom jeszcze kilka godzin, ale ze wstępnych ustaleń wynika, że został zastrzelony w salonie. Najwięcej śladów wyszło przy komodzie. – Wskazał ręką mebel stojący na prawo od wejścia.

      Adam podszedł do martwego mężczyzny i ukucnął. Naczelnik miał rację. To nie było typowe zabójstwo. Ciało Łukasza Kosa zostało precyzyjnie ułożone. Nic nie pozostawiono przypadkowi. Nogi złączone, łokcie zgięte pod kątem prostym, dłonie ułożone na brzuchu. W rozlanej na błękitnej koszuli plamie krwi ziały trzy kratery. Dziury pozostawione przez kule, które pozbawiły chłopaka życia. Pomiędzy nimi leżała obsypana pąkami gałązka miniaturowej róży. Jeden kwiat bielił się groteskowo na bordowym tle.

      Adam chciał sprawdzić zawartość kieszeni zamordowanego, ale musiał poczekać, aż technik skończy robić szczegółowe zdjęcia ułożenia zwłok. Kiedy sięgał po lateksowe rękawiczki z pudełka, podszedł do niego prokurator.

      – Ładne święta nam się szykują – powiedział, wyciągając z kieszeni kluczyki do samochodu. Zakołysał się breloczek z charakterystyczną trójramienną gwiazdą. – Pamiętaj, że cały czas czuwam nad śledztwem. Chcę codziennie dostawać raport o postępach. Teraz muszę jechać coś sprawdzić.

      Pewnie co dostałeś pod choinkę, pajacu, pomyślał Adam, ale się nie odezwał. Jeśli o niego chodziło, Zadrożny mógł polecieć na miesiąc na Mauritius. Przynajmniej miałby spokój.

      Prokurator przystanął w drzwiach i się odwrócił.

      – Jeszcze jedno – powiedział głośno. Kilka par oczu zwróciło się w jego stronę. – Wiecie, jak samobójca spędza święta Bożego Narodzenia? – zapytał. – Wiesza się na choince! – Zaśmiał się i nie czekając na reakcję ekipy pracującej w mieszkaniu, wyszedł.

      Adam skończył oglądać salon i poszedł rozejrzeć się po innych pomieszczeniach. Łukasz Kos mieszkał sam, ale wszędzie znajdowały się przedmioty należące do kobiety: damskie kapcie, kilka kosmetyków, różowe dresy ułożone równo na fotelu w sypialni, najnowszy numer magazynu „Elle” na stoliku nocnym. Zapewne często bywała tu narzeczona zmarłego, czasami nocowała. A jednak zabójca spędził w mieszkaniu sporo czasu. Skąd wiedział, że może sobie na to pozwolić? Natrudził się, żeby zmyć wszystkie ślady krwi. Przy trzech ranach postrzałowych na pewno nie było to zajęcie na pięć minut. Ale on się nie śpieszył. Nie wpadł tu, żeby dokonać egzekucji i zniknąć. Spokojnie wypełnił swoją misję. I ten kwiat położony na piersi zmarłego. Co miał symbolizować? Czy to była wiadomość od zabójcy? Jeśli tak, do kogo była skierowana? Pytania mnożyły się w głowie Adama. Nie zdążył się zastanowić nad jedną kwestią, a już pojawiały się dwie kolejne.

      Z rozmyślań wyrwał go głos Brylskiego:

      – Panie komisarzu, jest psycholog. Tak mówi, ale ja nie znam. Wpuścić?

      Lorenz nie lubił lania wody. Zawsze go drażniło, kiedy współpracownicy dostawali słowotoku, z którego on musiał wyławiać ważne informacje, oddzielać ziarna od plew jak jakiś cholerny młocarz. Teraz jednak sierżant za bardzo zredukował liczbę użytych słów.

      – Kto mówi?

      – Psycholog, że pan naczelnik Lesicki dzwonił i uprzedził, że ma przyjść.

      Lorenz odetchnął głęboko, zirytowany. Miał ochotę potrząsnąć Brylskim. Może wtedy zacząłby wyrzucać z siebie słowa w odpowiedniej kolejności i on nie musiałby się domyślać, kto co powiedział, kto dzwonił, a kto ma przyjść. Teraz jednak nie miał na to czasu.

      – Dawaj tu tego psychologa – powiedział bardziej na podstawie własnej rozmowy telefonicznej sprzed godziny niż skrótów myślowych Brylanta.

      Sierżant otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale pod wpływem spojrzenia komisarza rozmyślił się i bez słowa odszedł.

      Po chwili wrócił do salonu ze szczupłą brunetką w luźnym białym swetrze i dżinsach. Kobieta nie miała makijażu ani żadnej biżuterii, a jej ciemnobrązowe włosy były upięte nad karkiem w niedbały kok. Zrezygnowała ze wszystkich sztuczek, które służą podkreśleniu urody, a mimo to promieniowała od niej kobieca zmysłowość. Wyciągnęła do Adama smukłą dłoń i przedstawiła się:

      – Iza Rawska, cieszę się, że będziemy razem pracować. Dużo o panu słyszałam.

      Z bliska widać było, że zarówno przy dużych szaroniebieskich oczach, jak i przy pełnych kształtnych ustach pojawiły się już pierwsze zmarszczki, ale nie zmieniało to faktu, że Iza Rawska była piękną kobietą. Sposób, w jaki się poruszała i mówiła, a nawet patrzyła, był niezwykle pociągający, ale jednocześnie naturalny i niewymuszony. Adamowi przemknęło przez myśl, że być może tu właśnie leżała przyczyna kłopotów Brylskiego ze zbudowaniem logicznego

Скачать книгу