Pchła. Anna Potyra

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pchła - Anna Potyra страница 6

Pchła - Anna Potyra

Скачать книгу

nie wyglądała na zaskoczoną. Na pewno spodziewała się takiej wizyty.

      – To moja córka – powiedziała, dyskretnie ocierając łzę z policzka, i przepuściła Adama w drzwiach. – Proszę wejść.

      W domu paliły się wszystkie światła, jakby gospodarze próbowali żarówkami odgonić ciemność, która niespodziewanie wkradła się w ich życie.

      Na środku salonu stał stół przykryty białym haftowanym obrusem. Wyglądał równie pięknie, co smutno. Na talerzach ułożono zwinięte lniane serwety, utrzymywane w ryzach przez srebrne pierścienie. Nie było sztućców, a skromne stroiki i świece stały wszystkie razem z boku stołu.

      – Zaprowadzę pana do pokoju Marty. Siedzi tam, odkąd przywiózł ją radiowóz. Nie chce wyjść. Teraz jest z nią mój mąż.

      Kobieta delikatnie zapukała i otworzyła drzwi do pokoju córki. Adam wszedł do środka. Nie zamierzał składać Marcie kondolencji. To nie miało sensu. Wiedział, że słowa współczucia są jak natrętne muchy, które chce się jak najprędzej odgonić, żeby móc z powrotem zapaść się w głąb siebie. W pustkę. Pamiętał.

      – Martusiu, to jest komisarz Lorenz – odezwała się matka cicho. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale głos uwiązł jej w gardle. Patrzyła na martwą twarz córki i jej opuchnięte czerwone oczy, w których nie było już łez, i czuła, że to ją przerasta. Mogła tylko stać z boku i patrzeć, jak jej dziecko cierpi. Nie miała mocy, by ukoić jej ból. Pogłaskała ją delikatnie po policzku. Tylko tyle mogła zrobić.

      Kiedy rodzice wyszli z pokoju, dziewczyna popatrzyła na Lorenza i skinęła głową, jakby chciała wyrazić swoją gotowość do współpracy. Potem jej spojrzenie powędrowało w kierunku leżącego na dywanie bukietu kremowych róż.

      – Chciałbym rozpocząć od uporządkowania informacji – odezwał się wreszcie komisarz. – Łukasz Kos był pani narzeczonym, jutro mieliście brać ślub.

      Marta Kamińska skinęła głową, nie odrywając wzroku od wiązanki.

      – To pani znalazła jego zwłoki?

      Zaczęła jej drżeć broda, ale zacisnęła kurczowo szczęki, żeby zapanować nad słabością.

      – Dziś mieliśmy się wcale nie spotykać. Rano Łukasz miał jeszcze iść na chwilę do pracy, żeby coś dokończyć, a Wigilię postanowiliśmy spędzić osobno. Ostatni raz. Kiedy dostałam tego esemesa, przez chwilę w ogóle nie rozumiałam, na co patrzę.

      – Co było dalej?

      Marta długo milczała. Gdy się wreszcie odezwała, jej głos był zupełnie pozbawiony wyrazu.

      – Próbowałam się do kogoś dodzwonić, do kogokolwiek, ale nikt nie odbierał. Wsiadłam do samochodu i pojechałam na Elekcyjną. Łukasz leżał na podłodze. Tak samo jak na zdjęciu. Nie odpowiadał, na nic nie reagował. Zadzwoniłam po karetkę.

      Lorenz wiedział z relacji policjantów, którzy pierwsi dojechali na miejsce zbrodni, że ratownicy medyczni zastali ją zwiniętą na podłodze tuż obok ciała Łukasza Kosa. Była w szoku.

      – Kiedy ostatni raz widziała się pani z narzeczonym?

      – Wczoraj wieczorem. Byłam u niego. U nas – poprawiła się. – Kupiliśmy to mieszkanie rok temu. Łukasz wprowadził się od razu, gdy je urządziliśmy. Razem mieliśmy zamieszkać dopiero po ślubie.

      – Czy zauważyła pani coś dziwnego w jego zachowaniu?

      Marta odwróciła się i popatrzyła Adamowi w oczy.

      – Byliśmy szczęśliwi. Żyliśmy ślubem… – Zawiesiła na chwilę głos. Przez jej twarz przemknął przelotny uśmiech. Zniknął równie szybko jak wspomnienie, które go wywołało. – Ja żyłam ślubem – uściśliła. – Łukasz mniej. Jemu było wszystko jedno, czy oprócz rosołu na weselu podamy krem z borowików, czy żurek w chlebkach. Dla niego takie szczegóły nie miały żadnego znaczenia, ale znosił wszystko cierpliwie. Nie chciał odbierać mi radości… On zajął się planowaniem podróży poślubnej. Mieliśmy lecieć do Nowej Zelandii.

      Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem. Głos odmówił jej posłuszeństwa. Wyglądała, jakby potrzebowała chwili na to, by się pozbierać, ale Adam wiedział, że moment wytchnienia może przynieść dokładnie odwrotny efekt. Nie zwlekając, przeszedł do kolejnego pytania.

      – Czy pani narzeczony miał jakichś wrogów? Może był z kimś w konflikcie albo ktoś mu źle życzył?

      Marta kręciła głową w milczeniu.

      – Może miał jakieś zatargi w przeszłości? Nieszczęśliwa miłość? Złe towarzystwo? Ktoś chciał się na nim zemścić?

      Lorenz rzucał hasła, jakby chciał obudzić w Kamińskiej jakieś skojarzenie. Nie liczył na wiele, ale być może zasiane teraz ziarno za jakiś czas zakiełkuje i Marta przypomni sobie coś, co może mieć znaczenie.

      – Częstym motywem zabójstw są pieniądze. Może Łukasz był komuś winien jakąś znaczącą kwotę albo odwrotnie, to on miał dłużnika?

      – Nie – powiedziała cicho. – Łukasz chodził codziennie rano do pracy, oglądał Ligę Mistrzów, planował dalekie podróże… Wściekał się na korki w Warszawie i hipokryzję polityków. – Zamilkła i popatrzyła w ciemne okno, ale zobaczyła tam jedynie swoją własną smutną twarz. – Był zwyczajnym chłopakiem. Miał obowiązki i pasje. Przyjemności i frustracje. Jego przeszłość nie skrywała żadnych mrocznych tajemnic. – Jej wzrok przesunął się w bok i zatrzymał na odbiciu komisarza. Ich spojrzenia się spotkały. – On odszedł, a ja muszę żyć dalej – wyszeptała tak cicho, że Lorenz nie był pewien, czy dobrze ją zrozumiał.

      Sięgnął do kieszeni.

      – Jeśli pani coś sobie przypomni, proszę do mnie zadzwonić – powiedział, podając jej wizytówkę. W drugiej ręce trzymał szczelnie zamkniętą torebkę strunową, w której znajdowała się fotografia znaleziona przy ciele Łukasza Kosa.

      – Czy wie pani, kim jest ta kobieta?

      Marta Kamińska pochyliła się nad zdjęciem i uważnie mu się przyjrzała. Po chwili rzekła:

      – Nie wiem. Nigdy wcześniej nie widziałam ani tej kobiety, ani tej fotografii.

      Lorenz schował torebkę do wewnętrznej kieszeni kurtki i podziękował Marcie. Ostatni raz spojrzał na wiszącą na drzwiach szafy suknię ślubną i wyszedł.

5

      Agnieszka Lenartowicz włożyła ostatnią partię naczyń do zmywarki i włączyła szybki program. W środku nie było żadnych tłustych garnków ani talerzy z pozasychanymi resztkami, zmywarka nie musiała więc furczeć przez trzy godziny.

      Wigilia się udała. Agnieszka martwiła się trochę, czy jej ojciec nie pokłóci się z teściem, jak co roku, ale na szczęście, kiedy zaczęli się ocierać o tematy polityczne, Marysia ogłosiła, że pora na jej świąteczny występ. Otworzyła

Скачать книгу