Pchła. Anna Potyra
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pchła - Anna Potyra страница 9
Przy stole siedziała Iza Rawska, Mateusz Corsetti i Marcin Brylski, przed którym leżało naręcze dokumentów. Nie rozmawiali ze sobą. Lorenz przywitał się z nimi zdawkowo i zajął miejsce po przeciwnej stronie.
– Co wiemy o naszym sprawcy? – zapytał bez żadnych wstępów.
Brylski natychmiast zaczął wertować papiery. Po chwili wyjął jedną kartkę, położył ją na wierzch sterty i powiedział:
– Właściwie to nic nie wiemy. Wczoraj rozmawiałem z sąsiadami z mieszkań numer… – zniżył wzrok i zaczął odczytywać cyfry z notatek – pięć, siedem, dwa, pod jedynką nikogo nie było, podobno wyjechali, trzy, osiem…
– Brylant, dawaj wreszcie do rzeczy, chopie, bo się ściemnia – popędził go Corsetti.
– Tak… no więc podsumowując: nikt nie zauważył nic podejrzanego.
Głos zabrał Lorenz:
– Przy wejściu zamontowany jest wideodomofon, a jednak sprawca bez przeszkód dostał się do mieszkania. Co nam to mówi?
– Nic nam to nie mówi – odparł Mateusz, wzruszając ramionami. – Mógł przecież czekać w pobliżu i skorzystać z tego, że ktoś wchodzi lub wychodzi.
– Nie sądzę. Na klatce schodowej znajduje się dziewięć mieszkań. To mało. Jest kameralnie, wszyscy się znają z widzenia. Gdyby ktoś spotkał obcą osobę, zwróciłby na to uwagę.
Corsetti wzruszył ramionami.
– Są przecież święta. Ludzie odwiedzają się nawzajem. Przed wejściem na klatkę spotykasz schludnie ubranego faceta. Czy wydaje ci się to podejrzane? Nie. Jeszcze mu podziękujesz za to, że przytrzymał ci drzwi. Dwie sekundy później już o tym nie pamiętasz.
Adam odchylił się na krześle.
– Po pierwsze, nie wiemy, czy sprawca był mężczyzną. Po drugie, dwie sekundy później przestajesz sobie zaprzątać tym głowę, ale wciąż pamiętasz. Jeżeli przez długi czas nie stanie się nic, co mogłoby utrwalić to wspomnienie, faktycznie, zapomnisz o nim. Ale jeśli kilka godzin później blok zaroi się od policji i innych służb, a do ciebie przyjdzie funkcjonariusz i zacznie zadawać szczegółowe pytania, powiesz mu, że kiedy około południa szedłeś wyrzucić śmieci, wpuściłeś kogoś na klatkę. Co więcej, na pewno będziesz mógł powiedzieć coś na temat tej osoby. Na przykład to, że miała czarne rękawiczki albo brzydkie buty, albo pachniała śledziami, albo wydawała się zamyślona. Cokolwiek.
– Uważasz, że Kos sam wpuścił sprawcę?
Adam pokiwał głową.
– Wszystko przebiegło sprawnie i cicho. Nie było krzyków ani żadnego rwetesu. Łukasz Kos został zastrzelony przy komodzie. Nie dałby się tam zaskoczyć włamywaczowi.
Marcin Brylski przysłuchiwał się rozmowie w skupieniu. Cieszył się, że trafiła mu się sposobność uczenia się od najlepszych. Teraz jednak zmarszczył czoło. Nie mógł nadążyć za tokiem rozumowania Lorenza.
– Dlaczego?
Adam odchylił się na krześle i założył ręce za głowę.
– Gdyby do mieszkania weszła obca osoba, której Łukasz Kos się nie spodziewał, na pewno wzbudziłoby to jego czujność albo chociaż zainteresowanie. Załóżmy, że stał przy komodzie. Może czegoś w niej szukał, może coś do niej chował, a może po prostu wyglądał przez okno. Słyszy, że drzwi wejściowe się otwierają. Nikogo się przecież nie spodziewa. Odwraca się więc i idzie sprawdzić, kto to. Nawet jeśli sprawca bez przeszkód wszedł do mieszkania, to i tak nie widział Kosa. Musiał pokonać trzy metry, żeby wyjść zza rogu korytarza, namierzyć go i oddać strzały. Nie zmienia to faktu, że chłopak wciąż nie miałby żadnych szans, ale te dwie sekundy, minimum dwie sekundy – podkreślił Lorenz – które minęły od momentu wtargnięcia napastnika do momentu konfrontacji, zmieniłyby miejsce śmierci ofiary.
Brylski kiwał powoli głową.
– Czyli Kos znał napastnika?
– Niekoniecznie – odparł Adam. – Ale wszystko wskazuje na to, że spodziewał się tej wizyty. To mogła być błahostka. Kurier, pani z administracji budynku… – Lorenz rozłożył ręce – jakakolwiek osoba, której obecność na tyle pasuje do sytuacji, że bez wahania otworzymy jej drzwi domofonem i wpuścimy do mieszkania.
Iza Rawska, która jak dotąd przysłuchiwała się wszystkiemu w milczeniu, pochyliła się do przodu i oparła łokcie na stole.
– Zgadzam się, że Kos spodziewał się tej wizyty – powiedziała – ale uważam, że była zaplanowana wcześniej. Sprawcy nie wystarczyłoby to, że zostanie wpuszczony do mieszkania bez przeszkód.
Wszystkie oczy zwróciły się na nią. Po ledwie zauważalnej przerwie Rawska podjęła przerwany wątek.
– Przygotował się. Przyniósł różę. Przyniósł fotografię. Skąd miał pewność, że będzie mógł odegrać cały spektakl, jaki sobie zaplanował?
Wszyscy wiedzieli, że było to pytanie retoryczne, dlatego nikt nie zadał sobie trudu, żeby na nie odpowiedzieć. Zrobiła to Rawska.
– Bo sprawca był z Kosem umówiony i wiedział, że nikt mu nie będzie przeszkadzał.
Miękkim ruchem odgarnęła z twarzy kilka niesfornych kosmyków i popatrzyła na kolegów.
– To nie była zbrodnia w afekcie, zabójstwo na tle seksualnym ani ekonomicznym – wyliczała na palcach najczęstsze motywy. – Sprawca nie ma skłonności sadystycznych, nie zrobił tego dla przyjemności. Strzelił trzy razy w okolicę serca. Zadał szybką śmierć, a następnie potraktował zwłoki ofiary z najwyższym szacunkiem.
– Tak, to jest bardzo nietypowe. W zasadzie eliminuje też motyw zemsty – wtrącił Adam.
Rawska pokiwała głową.
– Przeważnie zwłoki nie mają dla sprawców znaczenia. Zostawiają je w przypadkowym ułożeniu albo zabierają z miejsca zbrodni, żeby zatrzeć ślady. Kilka razy spotkałam się z tym, że brutalni mordercy seksualni zostawiali swoje ofiary w pozycji, która doszczętnie odzierała je z godności. Ale nigdy odwrotnie. Mam wrażenie, że to zabójstwo – zawiesiła na chwilę głos, szukając odpowiednich słów – nie jest celem samym w sobie.
Corsetti zmarszczył nos.
– Nie jest celem samym w sobie? – Prychnął z przekąsem. – Zostawmy może na razie te psychologiczne dyrdymały i sprawdźmy dokładny billing połączeń Kosa.
– Jeszcze nie skończyłam. – Rawska spokojnie, ale stanowczo wróciła do poprzedniego wątku. – To zabójstwo jest tylko jednym z elementów historii, jaką opowiada sprawca.
Mateusz skrzyżował ręce na piersiach i pokręcił głową z niedowierzaniem. Każdy