Seksowny kłamca. Christina Lauren

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Seksowny kłamca - Christina Lauren страница 3

Seksowny kłamca - Christina Lauren Wild Seasons

Скачать книгу

to określenie niż moje imię. Na każdym policzku robi mi się głęboki dołek i muszę przyznać, że to jednocześnie moja ulubiona i znienawidzona cecha. Jeśli dołożyć do tego wypłowiałe od słońca, często rozwiane od wiatru włosy i gęste piegi, to już widać, kim jestem: całkiem zwyczajną dziewczyną z sąsiedztwa.

      – Fred nie wierzył, że aż tak często jestem nazywana w ten sposób – wyjaśniam, wskazując za siebie kciukiem – więc się założyliśmy: dolar za każdy raz, kiedy ktoś nazwie mnie dziewczyną z dołeczkami albo jakoś się do nich odniesie. W końcu kupię sobie za to samochód.

      – Jak tak dalej pójdzie, to już za tydzień – komentuje Fred gdzieś zza moich pleców.

      Telefon znów ćwierka, ale tym razem chłopak go nie wyjmuje, nawet na niego nie patrzy. Wsuwa go do tylnej kieszeni dżinsów, przenosi spojrzenie z Freda na mnie i szeroko się uśmiecha.

      Może faktycznie przyda mi się chwila na uspokojenie.

      Jeśli przedtem uznałam go za całkiem przystojnego, to nic w porównaniu z tym, jak zmienia się cała jego twarz, gdy się uśmiecha. Oczy wypełnia mu blask, a arogancja znika bez śladu. Facet ma gładką, opaloną skórę, jakby jaśniejącą ciepłem, które z niego promieniuje, zabarwiając mu policzki. Ostre rysy łagodnieją, w kącikach oczu pojawiają się zmarszczki. Wiem, że to tylko uśmiech, ale chyba nie potrafię powiedzieć, która część jego twarzy podoba mi się najbardziej: pełne wargi, równe białe zęby, jeden kącik ust unoszący się odrobinę wyżej niż drugi. Widząc to, mam ochotę odpowiedzieć mu uśmiechem.

      Facet kręci na blacie podstawką do piwa i wciąż się do mnie uśmiecha.

      – Zatem według ciebie jestem banalny – mówi.

      – Nie oceniam cię – odpowiadam, uśmiechając się również. – Ale bawi mnie, że to chyba prawda, bo mam coraz więcej kasy.

      Facet przez chwilę studiuje moje policzki.

      – To naprawdę świetne dołeczki. Mogę sobie wyobrazić wiele znacznie gorszych przezwisk, które mogliby wymyślić dla ciebie ludzie. Przynajmniej nie nazywają cię patyczakiem albo kobietą z brodą.

      Ten facet na pewno nie próbuje się podlizać.

      – A wracając do piwa – ciągnę – butelki czy z kija?

      – Chcę wiedzieć, dlaczego oceniłaś mnie na heinekena. Moja urażona duma zasługuje przynajmniej na tyle.

      Rzucam spojrzenie w głąb lokalu, gdzie jego kumple niby grają w bilard, a w rzeczywistości celują sobie w jaja kijami. Decyduję się na szczerość.

      – Zwykle… a mówiąc „zwykle”, mam na myśli „zawsze”, ci, którzy piją heinekena, mają wysokie poczucie własnej wartości i nie porażają skromnością. Zwykle też na widok rachunku uciekają do łazienki, a co trzeci z nich jeździ sportową bryką.

      Facet ze śmiechem kiwa głową.

      – Rozumiem. Czy to badania naukowe?

      Nawet słodko się śmieje. I tak zabawnie unosi ramiona, jakby chichotał.

      – Najściślej naukowe – odpowiadam. – Sama przeprowadziłam testy kliniczne.

      Widzę, że stara się powstrzymać szerszy uśmiech.

      – To cię pocieszę: nie miałem zamiaru zamawiać heinekena, chciałem zapytać, co macie z kija. Właśnie wypiliśmy stellę, a mam ochotę na coś ciekawszego.

      Nie spoglądając na listę piw, recytuję:

      – Bud, stone IPA, pliny the elder, guinness, allagash white, green flash.

      – Wezmę pliny – mówi gość; próbuję ukryć zaskoczenie, co jest często konieczne w tej pracy. Facet zna się na piwach, bo wybrał najlepsze. – Sześć. Przy okazji: mam na imię Luke. Luke Sutter.

      Wyciąga rękę; po krótkiej chwili wahania podaję mu swoją.

      – Miło cię poznać, Luke.

      Dłoń ma wielką, niezbyt miękką… i naprawdę przyjemną. Długie palce, czyste paznokcie, silny uścisk. Niemal natychmiast wycofuję dłoń i zabieram się do nalewania piwa.

      – A ty masz na imię… – pyta, na końcu zawieszając głos.

      – Razem trzydzieści dolarów – mówię mu.

      Luke krzywi się lekko, rozbawiony, po czym spogląda na swój portfel, wyjmuje dwa dwudziestodolarowe banknoty i kładzie je na barze. Sięga po pierwsze trzy szklanki, kiwa do mnie głową i odwraca się.

      – Przyjdę po resztę – mówi. I odchodzi.

      Drzwi otwierają się i do środka wkracza grupka dziewczyn świętujących wieczór panieński. Przez kolejne trzy godziny mam mnóstwo roboty z przygotowywaniem różowych drinków i koktajli o wyraźnie seksualnych nazwach, więc nawet nie wiem, czy to Luke przyszedł po pozostałe piwa, czy któryś z jego kumpli. I dobrze, powtarzam sobie, bo jedną z moich najbardziej rygorystycznie przestrzeganych zasad jest to, że nie umawiam się z facetami, których poznaję w pracy. Nigdy.

      A Luke jest… no cóż, jest doskonałym powodem, dla którego stworzono taką regułę.

✶ ✶ ✶

      Po wyjściu ostatniego klienta pomagam Fredowi zamknąć lokal, jadę do pustego mieszkania i padam na łóżko.

      Rodzice nie są zachwyceni stylem życia, jaki prowadzę w San Diego, o czym przypominają mi przy każdej wizycie. Nie rozumieją, po co wzięłam współlokatorkę, skoro Nana zostawiła poddasze dla mnie, bez żadnych obciążeń i ograniczeń. Chociaż spędziłam tu większą część dzieciństwa, nie rozumieją też, dlaczego po skończeniu studiów nie sprzedałam go i nie wróciłam do domu. No bez przesady. Zimne Kolorado lepsze od słonecznego San Diego? Raczej nie. I z pewnością nie pochwalają mojego surfowania przez cały dzień ani pracy w barze w nocy, skoro w szufladzie kurzy się dyplom z grafiki, w zdobycie którego włożyłam tyle pracy.

      Na razie jednak nie przeszkadza mi takie życie. Lola martwi się, że za dużo przebywam sama – i faktycznie tak jest, ale nigdy nie byłam z tego powodu niezadowolona. Praca w barze jest super, a surfowanie jeszcze lepsze. To część mnie. Uwielbiam patrzeć, jak woda unosi się powoli i skręca w fale, których grzbiety się łamią, tworząc pieniste, szklane cylindry. Uwielbiam wpływać w fale tak wysokie, że otaczają mnie jak tunel, wypełniając uszy hukiem. Uwielbiam smak powietrza przepojonego słoną wodą, zalewającego mi usta i płuca. Ocean co chwilę buduje zamek, po czym go niszczy. Nigdy mi się nie znudzi.

      Lubię też padać na łóżko zmęczona po całym dniu surfowania i całej nocy na nogach, a nie po wielu godzinach spędzonych przy biurku i przed komputerem.

      Na razie życie nie jest złe.

✶ ✶ ✶

      Na początku zmiany u Freda w sobotni wieczór czuję się jednak poobijana i niespokojna. Żebra mnie bolą i wciąż mam ochotę wykaszleć słoną wodę z płuc.

      Czasami

Скачать книгу