Gwiazdy Oriona. Aleksander Sowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa страница 4

Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa

Скачать книгу

ge-sta-po!

      – Cel: tłuuum, pal!

      Huk. Błysk. Łuski padają na bruk. Pisk w uszach. Trzask przeładowywanych strzelb tym razem jest przytłumiony. Paf. Łup. Nierówne strzały, gdzieś z tyłu. Buuuch! Ogień przed nimi. Nad głowami furkoczą granaty. Ssssss... łup! Dym leniwie niesie się metr nad ziemią, wolno, pełznie niczym wąż. Nagle krzyki, wyzwiska i obelgi zmieniają się w kaszel i dudnienie kroków.

      – Zabezpieeeecz broń! Broń gładkolufowa, do szykuuu wstąp.

      Kiedy śmigłowiec odlatuje, szeregowy Emil Stompor czuje, że drżą mu ręce.

      – Medyk, medyk! – słychać w radiostacji. – Ranny policjant. Bierz karetkę i do mnie. Pilnie!

      Emil ściska tarczę. Patrzy przed siebie. Szybki maski już nie parują. Syrena karetki jest coraz bliżej. Tłumu nie ma. Medycy wloką nieprzytomnego. Czerwona, poparzona twarz robi makabryczne wrażenie. Emil napotyka spojrzenie starszego kolegi. Wzrok Fiedii dodaje otuchy.

      3

      Nie mógł wiedzieć, że Przybylok wypchała czapkę gazetami, żeby było jej ciepło. To one zamortyzowały uderzenie.

      Rozejrzał się. Nic go nie zaniepokoiło. Otaczały go odgłosy górniczego miasta.

      – Ciiii – mruknął. – Już dobrze, zaraz będzie po wszystkim. Nie przejmuj się, babciu. Już nie będzie bolało – powiedział, zaciskając zęby.

      Napawał się chwilą, której pragnął, o której fantazjował i marzył. Och, jak pięknie – pomyślał, rozpinając spodnie. Zdjął rękawiczkę z lewej ręki.

      – Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi nad wody, gdzie mogę odpocząć.

      Gdzieś zatrąbił pociąg. Wiatr poderwał zmrożone liście.

      Znów się rozejrzał. Wydawało mu się, że pnie buków podświetliły się niebieskawym światłem. Ponownie wyjął nabrzmiały członek i patrząc na nią, zaczął się onanizować.

      – ...orzeźwia moją duszę – mruczał. – Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię.

      Nagle dostrzegł parę unoszącą się z jej ust. Nastrój niezwykłej chwili prysł, erekcja zanikła. Zapiął spodnie. Założył rękawiczkę. Patrzył w milczeniu. Czekał, aż ofiara oprzytomnieje. Pozwalał, by zebrało się w nim wystarczająco dużo złości. Uniósł twarz w stronę cienkiego księżyca. Wymacał w kieszeni linkę.

      – A więc żyjesz?

      – Pomocy – usłyszał jej słaby głos. – Pomocy!

      – Nie powinnaś się ruszać – powiedział, wkładając sznur pod jej szyję. – To błąd.

      Księżyc skrył się za chmury. Kobieta wydała przytłumiony, spazmatyczny charkot, a jej spodnie zwilżył mocz. Morderca, wyczuwszy parującą urynę, zgrzytnął zębami.

      – Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo ty jesteś ze mną – rzekł.

      Kiedy koła wyciągu szybowego kopalni na Bobrku zatrzymały się z łoskotem i trzecia zmiana wysypała się z windy na podszybie, on z rozkoszą pozbawił Przybylok życia. Stygnące ciało ułożył na plecach. Rozchylił nogi, w poprzek z pietyzmem ułożył linkę.

      4

      Wysoki sądzie, czcigodni przysięgli, szanowni zgromadzeni, nie byłoby mnie, gdyby nie one – mógłbym powiedzieć przed obliczem sprawiedliwości, jednak jedyną sprawiedliwością dla potwora takiego jak ja jest śmierć. Bezapelacyjnie jestem winny zarzucanych mi czynów. Jestem wampirem, mordercą kobiet, którego szukaliście. Ale domagam się prawdy. Poznajmy ją, a kiedy już wszystko opowiem, możecie mnie zabić. Potem potnijcie mój mózg, zbadajcie dokładnie, kawałek po kawałku, aby już nigdy nie narodził się nikt taki. Ta wiwisekcja niech będzie częścią odkupienia mych win.

      Moje pierwsze wspomnienie pochodzi z czasów, kiedy miałem trzy latka. Musiało to być jesienią 1959 roku. Wiem, że działo się to w Ujeścisku, bo tak nazywała się wieś, w której mieszkaliśmy. Jest tam cmentarz pełen starych nagrobków. Dziś na pozostałości po nim można trafić przy ulicy Cedrowej w Gdańsku. Jest już opuszczony, zarośnięty drzewami. W lecie chwasty są tak wysokie, że zasłaniają nawet te nieliczne nagrobki, o które ktoś wciąż dba i które odwiedza.

      – Tu jest grób twojego braciszka, synku – powiedziała wtedy.

      – Co to glób?

      – Stąd poszedł do nieba, kiedy ciebie mamusia nosiła w brzuszku.

      – I teraz jest gdzie?

      Wiatr pędzi ciemnoszare, poszarpane chmury. Matka spogląda w górę i nie odpowiada. Widzę, jak wyjmuje z kieszeni płaską butelkę.

      – W niebie – mówi ciszej.

      – A cemu nie z nami?

      – Bo został aniołkiem.

      Jest zimno. Żółte liście suną po ziemi, zatrzymują się na nagrobkach, na moich bucikach.

      – Tes bede janiołkiem?

      – Nie.

      – Cemu?

      – Twój braciszek jest w niebie, bo zostawił mamę. Ty zostałeś. Z mamą, tatą i babcią. – Głos jej się łamie.

      Widzę, że płacze. Zaskakujące, że nie umiem przypomnieć sobie jej twarzy. Pamiętam niebieskie oczy i to, jak spod chustki wiatr rozwiewał jej włosy koloru zachodzącego słońca.

      – Zimno.

      – Jeszcze chwilka – mówi łagodnie. – Zaraz idziemy.

      Pochyla się nad mogiłką. Bezskutecznie próbuje zapalić znicz. Wiatr gasi płomień. Słyszę ptaki. Widzę stado gawronów. Powoli zapada zmierzch.

      – Zimno mi.

      – Milcz! – W jej oczach pojawia się wściekłość. – Jak śmiesz o tym myśleć?!

      Nie odzywam się, czując marznące palce. Ona wstaje i poprawia niesforny kosmyk, który wiatr ciągle zawiewa jej na bladą twarz.

      – Jak możesz mówić, że jest ci zimno? – mówi, pociągając kolejny łyk. – Wiesz, jak zimno musi być Andrzejkowi tam, pod ziemią? Myślałeś o tym?

      – Pseciez jest w niebie?

      – Zamknij się! – Matka wybucha płaczem. – Nic nie mów! – szlocha w dłonie. – Nie odzywaj się!

      Rozglądam się. Jesteśmy sami. Jest coraz ciemniej. Mama wciąż

Скачать книгу