Matki i córki. Ałbena Grabowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Matki i córki - Ałbena Grabowska страница 14

Matki i córki - Ałbena Grabowska

Скачать книгу

nie był?

      – Nie. – Znowu się roześmiała. – Był bardzo miłym człowiekiem. Uspokoił się, uśmiechnął i kupił mi stokrotki.

      – Tak od razu?

      Wzruszyła ramionami.

      – Od razu.

      – Czemu nie ma w domu żadnego zdjęcia taty?

      – Tak się złożyło. – Uśmiech nagle znikł z jej twarzy, a ona sama jakby się stopiła, zapadła w środku.

      – Dlaczego nie mamy żadnych zdjęć z młodości babci i prababci? – pytałam dalej. – A tyle ich jest z czasów, kiedy już się zestarzały?

      – Spłonęły w powstaniu.

      Tak, spłonęły w powstaniu. Wystarczyło powiedzieć, że spłonęły w powstaniu.

      – A z twojej młodości też spłonęły w powstaniu?

      – Co ty mówisz, Lilu, ja mam mnóstwo zdjęć.

      Jakieś trzydzieści. Połowa ze mną, babcią i/lub prababcią. Te piętnaście, na których pozuje sama, to fotografie z balu studniówkowego, z książką pod pachą, z jakąś nieznaną mi koleżanką.

      – A gdzie zdjęcia ze ślubu twojego i taty?

      Tym razem jej uśmiech wyglądał zupełnie nieszczerze.

      – Wzięliśmy ślub naprędce, bo ty już byłaś w drodze. Wybacz…

      Prawie dałam się zwieść sensacyjnej wiadomości i niemalże nie zauważyłam, że tradycyjnie nie odpowiedziała na pytanie.

      – Czyli gdzie zdjęcia ze ślubu?

      – Zrobiono jedno zdjęcie – przyznała z wysiłkiem. – Nie zawiadomiliśmy nikogo. Byliśmy tylko my i świadkowie. Urzędnik nam je zrobił. Nie chcieliśmy odbitki, ale przysłał pocztą. Wtedy wydało się, że wzięliśmy ślub, więc mu złorzeczyliśmy.

      Nie mogła mi tego powiedzieć lata wcześniej? Nieślubne dziecko. W dzisiejszych czasach to już nie taki problem. A właściwie ślubne, wzięli przecież ślub.

      – Kim byli świadkowie?

      – Moi koledzy z uczelni. Para taka. Taka para. Zaprzyjaźniona.

      Pewnie nie pamięta ani ich imion, ani nazwisk, wyprowadzili się z Warszawy sto lat temu albo pomarli, a kości ich zmurszały…

      – Gdzie to zdjęcie?

      – Włożyłam mu je do trumny…

      Nie mogę.

      – Jak byłaś ubrana?

      – Miałam zieloną sukienkę w margerytki, taką z paskiem na biodrach. I buty na korku. On założył jasny golf i dżinsy „teksaski” – wyrecytowała. – Świadkowa kupiła mi kwiaty w kwiaciarni, ponieważ ja o tym nie pomyślałam. Bukiet białych goździków. Potem poszliśmy do restauracji na obiad. To wszystko. Resztę znasz.

      – A po ślubie nie robiliście sobie pamiątkowych zdjęć?

      Zignorowałam uwagę o reszcie, którą znam. Guzik. Nic nie znam, niczego nie wiem.

      – Nie – odpowiedziała twardo. – Czemu tak się upierasz przy zdjęciach, Lilu? Wtedy nie robiło się tylu zdjęć co dziś.

      Może nie robiło się aż tylu zdjęć, sęk w tym, że ona nie miała żadnego.

      – Nigdy nie widziałam swojego ojca – nadąsałam się. – Nie ma nic z domu dziecka? A zdjęcie do dowodu osobistego? Do wojska?

      Pokręciła przecząco głową. Niepojęte.

      – Chcesz powiedzieć, że jedyne zdjęcie, na którym widniał mój ojciec, włożyłaś do trumny, żeby zgniło?

      Rozłożyła ręce niczym sprzedawczyni w sklepie, gdy ktoś sprzątnął nam masło sprzed nosa.

      – Dlaczego?

      Nie pytałam o to jedno zdjęcie, tylko o te setki, które powinny istnieć, wypełniać albumy, a nie wypełniały. O te, których brakowało. Brak zdjęć, brak wizerunków. Brak pamiątek. Brak ojca. Brak dziadka. Brak pradziadka.

      – Nie męcz mnie już – powiedziała. – Są jakieś fotografie, ale mało. Czy to naprawdę ważne?

      – Ważne. Chodzi o tożsamość. Dziedzictwo.

      – Ono jest w tobie, a gdy przyjdzie czas, znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania. Także te nieważne.

      Nieważne? Jak to nieważne?

      – Mamo, to jest bardzo ważne. Nic nie wiem o naszej rodzinie. Co wy wszystkie przede mną ukrywacie?

      Spojrzała z jawną ironią.

      – Co ci przyszło do głowy, dziecko? Jakie ukrywanie? Nikt przed tobą niczego nie ukrywa. Naoglądałaś się jakichś filmów, naczytałaś książek. Nikt nic nie ukrywa. A ty mnie męczysz!

      Nie pozbędzie się mnie tak łatwo. Jestem coraz starsza. Nie można mnie już tak po prostu zbyć, oszukać, posłać do diabła.

      – Mam prawo do stawiania pytań! Jeśli odpowiesz, to przestanę je zadawać!

      Wszystkie coś ukrywały. Sposób, w jaki się narodziłam, skąd się wzięłam. Gdzie byli mężczyźni w naszej rodzinie?

      Milczała uparcie.

      – Jest w mojej klasie taka dziewczynka, Ania. Jej ojciec umarł, kiedy miała dwa latka. Wypadek w pracy.

      Zawiesiłam głos i spojrzałam na matkę. Wydawała się zainteresowana losem wymyślonej Ani z mojej klasy.

      – To twoja przyjaciółka? Trzymacie się razem?

      Proszę, jaka zadowolona, że zmieniłam temat. Czekaj, ja też umiem oszukiwać.

      – Zaprosiła mnie do domu. – Postanowiłam nie odpowiedzieć na zadane pytanie, niech zobaczy, jak to jest. – Wisi tam mnóstwo zdjęć jej taty. Z jej mamą, z Anią, babcią Ani, bratem taty, siostrą mamy… Są wszędzie.

      – Gdybym wiedziała, że to się tak skończy – znów smutny wyraz twarzy, niczym znak ostrzegawczy „brniesz za daleko” – robiłabym mu codziennie zdjęcie.

      – I to jedno, jedyne zdjęcie z nim włożyłaś mu do trumny?

      Pokiwała głową, a potem rozłożyła bezradnie ręce.

      – Jesteś pewna, że ja w ogóle miałam ojca?

      Zacisnęła zęby. Była bardzo zdenerwowana. Tak

Скачать книгу