Białe róże z Petersburga. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax страница 14

Nawet nie wiedział, kiedy skręcił w stronę Ogrodu Tawryczeskiego i wkrótce znalazł się na Twerskiej. Ulica ta, chociaż spokojna i czysta, nie mogła równać się do tej moskiewskiej Twerskiej, jednak nie wyglądała najgorzej. Po obu stronach ciągnęły się dwupiętrowe kamienice z ozdobnymi gzymsami i niewielkimi balkonami. Na parterze budynków miejsce znalazły niewielkie sklepiki i zakłady rzemieślnicze, zaś na piętrze mieszkali zapewne właściciele tychże przybytków. Gazowe latarnie oświetlały wybrukowaną ulicę mdłym światłem, ale okna w większości mieszkań były kompletnie ciemne, podobnie jak witryny sklepów.
Odnalazł kwiaciarnię Dwerkina, pyszniącą się szyldem, że można tam nabyć najpiękniejsze róże w Petersburgu, ale i w tym miejscu było mroczno. Zsiadł z konia, podszedł do szyby i w końcu dostrzegł w głębi wąski snop światła.
Brama kamienicy nie była jeszcze zamknięta, więc bez przeszkód dostał się na niewielkie podwórko. Tutaj jednak panowały ciemności wręcz egipskie i rozpoznał zaplecze kwiaciarni tylko po tym, że w jednym z malutkich okien ujrzał światło. Przywiązał konia do rachitycznego drzewka, rosnącego nieopodal tylnego wejścia do kwiaciarni, i zapukał do drzwi.
6
Lena Siergiejewna umierała z trwogi. Misza wciąż gorączkował, mimo że co chwilę zmieniała mu kompresy. Gdyby mogła zostawić chociaż na chwilę brata samego, chyba wyszłaby poszukać dorożki i zawiozłaby go do doktora Nabokowa. Albo do szpitala, choć tam nieco się bała, by ktoś nie wezwał policji albo Ochrany, a wówczas wizja zesłania albo wtrącenia jej do lochów Twierdzy Pietropawłowskiej znowu by powróciła. Obawiała się także reakcji Andrieja Dwerkina. Zacznie przecież zadawać pytania i nie wiadomo, czy uwierzy jej, jeśli okłamie go i powie, że znalazła się na Orłowskiej przypadkiem. Co wówczas pocznie, gdy Dwerkin każe się jej wynosić? A jeśli nazajutrz zjawią się stójkowi, by ją aresztować?
Przez jej głowę przebiegały setki dręczących myśli, a najgorsza była ta, co będzie, jeżeli jej Misza umrze. Kto wtedy pozostanie jej na świecie? Bo ojca kompletnie nie brała pod uwagę i odkąd od niego uciekli, ani razu nie zajrzała do rodzinnego domu. Jakąż ironią losu był fakt, że miała ojca lekarza, a musiała skorzystać z pomocy kompletnie obcego człowieka.
I gdy sądziła, że w końcu nieco uspokoiła swój umysł i duszę, a dłonie przestały jej drżeć, usłyszała pukanie do drzwi. Wystraszyła się i miała już je zignorować, aby przedłużyć moment, gdy jej ponure myśli zmaterializują się, ale doszła do wniosku, iż musi otworzyć albo przynajmniej sprawdzić, kto dobijał się do niej o tak późnej porze. Jeśli to w istocie przedstawiciele Jego Carskiej Mości, a ona nie zareaguje, zapewne i tak wyważą drzwi, a potem wtargną do środka.
Niemal na miękkich nogach podeszła do drzwi i uchyliła je. Jednak po drugiej stronie było tak ciemno, że nie miała pojęcia, kto przed nią stoi.
– Przepraszam, że się ośmieliłem… To ja, Aleksander Fiodorowicz Oboleński. Przyszedłem tylko sprawdzić, jak czuje się pani brat i czy czegoś wam nie potrzeba – powiedział niemal szeptem.
– Mój anioł… – westchnęła i dodała z ulgą: – Niech pan poczeka, przyniosę lampę i zaprowadzę pana do… siebie.
Jakże jej ulżyło, że to nie policja albo Ochrana, ale „jej anioł”, który i teraz nad nią czuwał. Przyniosła lampę i przez labirynt korytarzyków i pomieszczeń przeprowadziła Aleksandra Fiodorowicza do ich skromnego pokoiku. Odkąd w nim zamieszkała, starała się, by mieć chociaż namiastkę domu. Powiesiła firanki, na kanapie położyła kolorowe poduszki, a na biurku Dwerkina – dziergany obrus i niewielki samowar, który ukradła ze swojego domu przy moście Grenadierów.
– Wciąż gorączkuje? – zapytał Aleksander, z troską spoglądając na leżącego na kanapie Miszę.
– Tak, ale doktor powiedział, że to normalne i mam się niepokoić dopiero wtedy, jeśli gorączka nie spadnie do rana. I tak wyczekuję świtu – westchnęła Lena, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku Aleksandra i powiedziała: – Nazywam się Elena Siergiejewna Woronin, a to jest mój brat, Misza.
– Aleksander Fiodorowicz Oboleński – przedstawił się i patrząc na wąską kanapę, zapytał ze zdziwieniem: – A gdzie pani sypia?
– Ja? – zmieszała się. – Na podłodze. Albo przytulam się do brata i śpimy razem, tylko tak jest nam trochę ciasno. Ale jak zrobię sobie legowisko na podłodze, jest całkiem wygodnie.
Było jej niezręcznie mówić o tym. Sypianie w takich warunkach nie było może powodem do wstydu, ale podobne pytanie nigdy nie powinno paść z ust tego mężczyzny.
– Przepraszam za to pytanie… – Uśmiechnął się, jakby czytając Lenie w myślach. – Ale tak tutaj ciasno, że przez chwilę wyobraziłem sobie, że nocą zamienia się pani w motyla, by przysiąść na jakimś płatku róży i zasnąć.
– Chyba szybciej w ćmę. – Również się uśmiechnęła i dodała: – Niechże pan siada, zaparzę herbaty, mam konfitury… I niech mi pan powie, co mogłabym zrobić, by odwdzięczyć się za pana dobroć…
– Myślę, że herbata będzie idealnym podziękowaniem – odparł, robiąc poważną minę i moszcząc się na krześle. Zdjął czapkę, odpiął pas z karabinem i powiedział: – Proszę pamiętać, jeśli tylko Misza nie przestanie gorączkować, proszę posłać po doktora Nabokowa. Leczy nas od lat i naprawdę jest dobrym medykiem.
Lena uśmiechnęła się smutno i odgarnęła niesforny kosmyk włosów z czoła.
– Pan porucznik to chyba nie wie, że ja nie mam służby, którą mogłabym posłać po doktora…
– W rzeczy samej, głupiec ze mnie! Zatem poczekam z panią do rana i wtedy już będzie miała pani kogo posłać. A jutro zapewne zjawi się zacny Andriej Dwerkin i już nie będzie pani sama.
– Nie śmiałabym pana o to prosić… – Zarumieniła się, po czym westchnęła: – Prawdę mówiąc, to trochę obawiam się pana Dwerkina… Choć zacny to człowiek, nie wiem, jak zareaguje, gdy dowie się, że wdałam się w jakąś awanturę. Poszłam tam z ciekawości, jakiś chłopak podrzucił ulotkę. A tak o tym Kamieńskim piszą w gazetach… Że ma jakieś moce nadprzyrodzone, dane przez siły anielskie. No i chciałam ja tego anioła zobaczyć…
Aleksander zrobił się czujny. Wciąż nie chciał zdradzać, że ściga tego człowieka, ale był ciekaw, co o nim powie Elena Siergiejewna.
– I cóż? Zobaczyła pani anioła? – zapytał przez zaciśnięte zęby.
– Prędzej diabła, Aleksandrze Fiodorowiczu, choć nie dostrzegłam na jego głowie rogów, jak to pisała jedna z gazet. Ale te jego oczy…
– Co z jego