Białe róże z Petersburga. Joanna Jax

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Białe róże z Petersburga - Joanna Jax

Скачать книгу

Po chwili stanął tuż przy Lenie, która stwierdziła, że mężczyzna jest jeszcze wyższy, niż wydawało jej się, gdy przemawiał z podestu. Nie wiadomo dlaczego, ale poczuła, że robi jej się słabo. Popatrzył na nią tymi kryształowymi, zimnymi oczami tak przenikliwie, że w istocie zaczęła szukać rogów na jego głowie.

      – Jak się nazywasz? – zapytał.

      – Elena Siergiejewna Woronin – wydukała. – Ale mówią na mnie Lena.

      – Leno, piękna Leno, niechże twoja twarz będzie symbolem rewolucji. Są twarze, które się zapamiętuje, i takie, których obraz się zaciera… Nie poszliśmy za ciosem po krwawej niedzieli dziewięćset piątego, zamazała się już w naszych umysłach, ale teraz, towarzysze, musimy zrobić coś, co zapamięta cały świat. I to na zawsze.

      Lena poczuła się niezręcznie, gdy Kamieński przyrównał ją do rewolucji, bo nawet nie wiedziała, czy chciałaby, by kolejny raz powtórzył się dzień, jakim była pewna niedziela, kiedy to przed Pałacem Zimowym zginęło wielu ludzi.

      – Wyjdźmy stąd – powiedziała do Miszy. – Niedobrze mi.

      Nie wiedziała, czy jej złe samopoczucie to wynik panującej duchoty, czy też wpływ spojrzenia człowieka, który tak bardzo chciał zapamiętać jej twarz. Tak czy inaczej, postanowiła, że nie wytrzyma w tym miejscu ani chwili dłużej.

      Była już prawie przy drzwiach, gdy ktoś wpadł do środka i krzyknął:

      – Uciekajcie! Ochrana i chyba cały pułk kozacki jedzie!

      Zrobiło się zamieszanie. Ludzie w popłochu opuszczali halę magazynową, bo wiedzieli, że gdy wpadną w ręce władz, skończą na katordze. Lena spostrzegła jedynie kątem oka, jak Kamieński wtapia się w tłum, by po chwili zniknąć. Odetchnęła z ulgą, kiedy wydostali się z Miszą na zewnątrz. Jednak zaraz ponownie zrobiło jej się słabo, bo dostrzegła, że w ich kierunku zmierzało kilkunastu żołnierzy na koniach. Chwilę potem zaczęli strzelać, a uczestnicy wiecu w panice rzucili się z powrotem do środka, zapewne po to, by znaleźć tam jakieś inne wyjście. Sytuacja wydawała się tragiczna, jednak los najwyraźniej nie sprzyjał tego dnia rodzeństwu Woroninom, bo wkrótce okazało się, że może być jeszcze gorzej. Bowiem ktoś, przebiegając, potrącił Lenę, która upadła, a oszalały tłum zaczął ją tratować. Przerażony Misza krzyczał i odpychał napierających na nich ze wszystkich stron ludzi, a potem pomógł siostrze wstać. Wtedy już jednak ulica opustoszała, a wokół słychać było tylko złowróżbny stukot końskich kopyt o bruk i odgłosy kolejnych strzałów.

      Lena skuliła się i zaczęła rozglądać się za miejscem, gdzie mogliby z Miszą ukryć się albo chociaż zejść z linii ognia. Wtedy usłyszała krzyk brata. Podniosła głowę i zobaczyła, że koszula na jego ramieniu niemal natychmiast nasiąkła krwią, a Misza chwilę potem osunął się na bruk. Kucnęła przy nim, zasłaniając go swoim ciałem, i szeptała, by był dzielny i że zaraz wezwie pomoc. Trzęsła się przy tym ze strachu, bo tętent koni był coraz głośniejszy, a to oznaczało, że żołnierze byli coraz bliżej. Miała wrażenie, że dudni cała ulica, a ona zaraz zginie. Tutaj, na tym bruku, razem z bratem. A potem przyszła jej do głowy myśl, że nie mają po co jej zabijać, bo jest bezbronna, tak samo, jak jej ranny brat. Po prostu aresztują ją i wtrącą do twierdzy, a potem… kto wie.

      Usłyszała krzyki Kozaków, później najwyraźniej głos jakiegoś dowódcy i dźwięk kopyt rozproszył się. Ucieszyła się, bo w pobliżu został tylko jeden żołnierz na koniu. Ten jednak, powoli zbliżając się do nich, właśnie przeładowywał broń. Nie patrzyła na niego, czekała na strzał. Powolne stąpanie konia po bruku było jak bicie zegara odmierzającego czas do końca jej żywota. Gdzieś w oddali słychać było krzyki, nawoływania i wreszcie odgłosy strzelaniny, a ona miała jedynie w uszach to powolne stuk, stuk… Drżąc na całym ciele, modliła się do Boga, do swojej nieżyjącej matki i do wszystkich świętych od spraw beznadziejnych. Po chwili jednak nie wytrzymała – postanowiła spojrzeć nadchodzącej śmierci w oczy. Kiedy podniosła wzrok, najpierw zobaczyła mundur gwardyjski pułku kawalergardów i nieco się uspokoiła, bo oni nie byli tak agresywni, jak Kozacy. Potem spojrzała na twarz żołnierza. Mężczyzna w oficerskim mundurze, o krótko przystrzyżonych ciemnych włosach, które wystawały mu spod czapki, patrzył na nią z mieszaniną pogardy i lęku. Wydawało się jej, że tak samo, jak kilkanaście minut wcześniej zmroziły ją błękitne oczy Kamieńskiego, tak w tym momencie przewiercały ją na wylot zielone oczy gwardyjskiego oficera. Co gorsze, żołnierz po chwili jedno z nich skierował na muszkę trzymanego karabinu.

      5

      – Obstawcie najpierw wszystkie wyjścia. Tylko po cichu. A potem razem wjedziemy na główną ulicę i za pierwszą przecznicą się rozdzielimy. Po czterech na każdą. Dwóch będzie obserwować dach magazynu. Złapany w pułapkę Dragonow być może zechce tamtędy uciec. Startujemy za pięć minut – zakomenderował Aleksander Oboleński. Sądził, że dotychczas podobne próby schwytania Kamieńskiego kończyły się porażkami z uwagi na nieudolność dowódców.

      Komisarz Kareński nie lubił, gdy ktoś z zewnątrz wtrącał się w sprawy jego resortu, ale teraz z ulgą oddał ster dowodzenia młodemu Oboleńskiemu. Obawiał się, że i tym razem nieuchwytny Kamieński wymknie mu się z rąk i będzie się musiał z tego tłumaczyć. Skinął więc głową w stronę swoich funkcjonariuszy, by ci wypełnili rozkazy Aleksandra.

      Z oddali Aleksander zobaczył grupkę ludzi wybiegających z magazynu, którzy jednak, ujrzawszy konną gwardię, niemal od razu wycofali się do środka. Na ulicy został młody mężczyzna usiłujący schronić się w jakiejś bramie i dziewczyna w zawiązanej na głowie chustce, która trzymała za rękę około dziesięcioletniego chłopca. Pierwszy strzał trafił uciekającego mężczyznę, drugi chłopaka. Obaj upadli na brukowaną ulicę. Chwilę potem dziewczyna uklękła przy rannym dziecku.

      – Jedźcie z drugiej strony, ja zajmę się dziewczyną i sprawdzę wejście frontowe! – krzyknął Oboleński, chociaż dobrze wiedział, że przy głównym wejściu zapewne już nikogo nie zastanie.

      Powinien nakazać zatrzymanie dziewczyny, która nie była groźna, a mogła okazać się cennym świadkiem, sam zaś udać się wraz z innymi na drugą stronę budynku, ale nagle powróciło do niego wspomnienie krwawej niedzieli, kiedy jako chłopiec ujrzał martwe oczy leżącego na ulicy dziecka. Ten widok od lat był dla niego jak koszmar, który nie daje o sobie zapomnieć i powraca. Musiał, po prostu musiał sprawdzić, czy dzieciak żyje. To było silniejsze nawet od chęci pojmania zabójcy jego ojca.

      Bardzo powoli zbliżył się do rannego i klęczącej przy nim dziewczyny. Na wszelki wypadek jednak zdjął z ramienia karabin i odbezpieczył, bo było wysoce prawdopodobne, że młoda kobieta, należąca przecież do tej bolszewickiej grupy, była uzbrojona. Nawet kiedy zauważył, że dzieciak wciąż żyje, bo porusza palcami u rąk, walące jak oszalałe serce Aleksandra uspokoiło się dopiero wówczas, gdy zajrzał chłopcu w oczy. I wtedy dziewczyna odwróciła się w jego stronę, i popatrzyła na niego. Miała ogromne ciemne oczy, nieco egzotyczne, i ujrzał w nich śmiertelne przerażenie. Nie miał pojęcia, czy nieznajoma bała się o chłopca, czy o siebie, ale wiedział, że jeżeli czegoś nie zrobi, przez następne lata będzie go prześladował również ten widok.

      Opuścił karabin i zsiadł z konia. Dziewczyna wyraźnie się uspokoiła, jakby poczuła ulgę,

Скачать книгу