Białe róże z Petersburga. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax страница 10
Kilka minut po siódmej Lena pukała już w zakratowane drzwi kwiaciarni na drugim brzegu Dużej Newy. Andriej Dwerkin był już na miejscu i przygotowywał kwiaty dla swoich bogatych klientów.
– Ledwie wczoraj zdążyłem z kwiatami na pogrzeb hrabiego Oboleńskiego, a już dzisiaj od rana szykuję wiązanki do domu hrabiny Witter. Jeśli chcecie napić się herbaty, musisz, Lenko, sama nastawić samowar – powiedział Dwerkin, nawet nie pytając, co ich sprowadza do niego o tak wczesnej porze.
– Uciekłam od ojca. I zabrałam ze sobą Miszę. Potrzebuję pracy, Andrieju Dwerkinie – wydukała Lena.
– A co ty potrafisz, młoda damo? – zapytał z życzliwością w głosie, nie wnikając, dlaczego dziewczyna zdecydowała się nazajutrz po pogrzebie matki opuścić dom.
Nie musiał, bo zapewne niejeden raz miał okazję widzieć na twarzy i dłoniach matki Leny skutki agresywności Siergieja Woronina.
– Nie wiem… – przyznała Lena. – Ale mogę robić wszystko i nauczyć się układać wiązanki tak piękne, jak robiła moja mama.
– Mieszkać też nie masz gdzie – bardziej stwierdził, niż zapytał Dwerkin.
Lena potaknęła. Miała wielką ochotę rozpłakać się, i z żalu, i z powodu swojej bezsilności, ale nie chciała rozklejać się przy Dwerkinie. Jeszcze gotów pomyśleć, że Lena oczekuje litości, a nie pracy w zamian za dach nad głową i kilkadziesiąt rubli rocznie.
– Twoja matka odeszła… Na zawsze odeszła. Bóg jeden wie, jak wiele razy prosiłem ją, by porzuciła tego porywczego człowieka i wyszła za mnie, ale Tatiana Woronina była bardzo upartą kobietą – westchnął i dodał: – Dobrze, zostańcie. Będziesz mi pomagała i uczyła się. Do szkoły jeszcze chodzisz?
– Już skończyłam, Andrieju Dwerkinie. Jedynie mój brat chodzi do szkoły i chciałabym, żeby potem poszedł do gimnazjum.
Dwerkin zagwizdał.
– To będziesz musiała ciężko pracować. Na razie możecie zamieszkać w kwiaciarni. Mam tu taki mały pokój, gdzie jadam podwieczorki i prowadzę rachunki. Odstąpię go wam. Dzisiaj odpocznijcie, bo widzę, że noc była trudna, a od jutra zaczynamy nowe życie. Zawsze mówiłem Tatianie, że gdy wyjdzie za mnie, zaopiekuję się wami. Nie zdążyła, ale wy zostaliście. I opłakujecie Tatianę równie mocno, co ja.
Ostatnie słowa ten poczciwy kwiaciarz wypowiedział ze łzami w oczach. Lena chciała z wdzięczności za jego dobroć ucałować mu dłoń, ale nie pozwolił jej na to. Pogłaskał ją jedynie po głowie, jak dobry ojciec pocieszający w trudnych chwilach swoje dziecko.
3
Było wczesne wrześniowe popołudnie, jedno z tych, które zwiastują nadejście jesieni, bo wiatr jest chłodniejszy, słońce wytraca swoją moc, a kiedy zasnuwa się chmurami, są one ciemne i ciężkie. Aleksander Fiodorowicz Oboleński powrócił właśnie z manewrów odbywających się w Carskim Siole i zasiadł do pierwszego od kilku tygodni rodzinnego obiadu. Ochmistrzyni poinformowała go, że z tej okazji Irina Aleksandrowna nakazała przyrządzić jego ulubione potrawy. Uśmiechnął się do niej, bo już nieco go znużyło koszarowe jedzenie, chociaż z racji przydziału do elitarnej jednostki różniło się ono od tego, jakie dostali zwykli żołnierze. Na obiedzie nie było żadnych gości, jedynie babcia Daszkowska, która coraz częściej bawiła w ich domu i przebąkiwała nawet, że niebawem przeniesie się na stałe na Nabrzeże Francuskie.
Kiedy podano wazę z zupą, której zapach roznosił się po całej jadalni, a on rozprawiał o tym, iż jest jedynym brunetem w oddziale, w drzwiach ukazała się szczupła postać kamerdynera. Wołodia był nieco zdenerwowany i stał przez chwilę w progu, jakby zastanawiał się, czy przerwać Aleksandrowi. W końcu zdecydował się do niego podejść, chociaż zrobił to niezbyt pewnie.
– Aleksandrze Fiodorowiczu, przepraszam, że przeszkadzam, ale przybyło dwóch funkcjonariuszy z Ochrany i chcą pilnie się widzieć z barinem.
Aleksander poderwał się z krzesła i zapytał:
– Gdzie są?
– Na dole, w pokoju jadalnym dla służby. Czy mam powiedzieć, żeby poczekali?
– Nie, już do nich schodzę.
Posiłki były świętością dla Iriny Aleksandrowny. Nikt bez powodu nie wstawał od stołu i jedynie nadzwyczajne wypadki usprawiedliwiały odstępstwo od tej reguły.
– Przepraszam, to bardzo pilne – oznajmił i zanim Irina Aleksandrowna Oboleńska zdążyła okazać swoje niezadowolenie, Aleksander był już w holu i kierował się w stronę wewnętrznych schodów.
Ich dom nie był tak ogromny, jak pałace nad Fontanką, ale i tak wydawało mu się, że całe wieki idzie do jadalni dla służby.
Funkcjonariusze Ochrany nie zdążyli powiedzieć ani słowa, bo z ust Aleksandra od razu padło pytanie:
– Złapaliście Dragonowa?
Jeden z oficerów, człowiek z wąsikiem i o blisko osadzonych oczach, Maksym Kareński, pokręcił jedynie głową i Aleksander pomyślał, że niepotrzebnie się tak śpieszył, bo kolejny raz służby nie miały mu nic ciekawego do przekazania. Dragonow wciąż był na wolności, a im więcej czasu mijało od śmierci ojca, tym szanse na jego złapanie malały.
– Nie, Aleksandrze Fiodorowiczu. Jeszcze nie. Ale mamy zamiar zatrzymać go dzisiejszego popołudnia. Otóż odkryliśmy, że Iwan Dragonow to niejaki Kamieński.
– „Człowiek Widmo”… – wyszeptał Oboleński i opadł na krzesło.
„Człowiekiem Widmem” nazywano mężczyznę, który od jakiegoś czasu organizował wiece robotnicze, gdzie nawoływał do ogólnonarodowego strajku, a także rozdawał w fabrykach ulotki o równości i korzyściach płynących z obalenia cara oraz oddania władzy w ręce ludu. Mimo usilnych starań zazwyczaj skutecznej Ochrany pozostawał nieuchwytny. Mężczyzna przybrał pseudonim „Kamieński”, co miało oznaczać, że jest człowiekiem twardym i nieustępliwym. Jego działalność opisywał nawet lewicujący francuski dziennikarz, Montelier, który, zafascynowany postacią Kamieńskiego, przyrównał go do jeźdźca Apokalipsy, który przybył do Imperium Rosyjskiego, by wyswobodzić uciskany lud. Tajemniczości całej sprawie dodawał fakt, że chociaż wielu go widziało, każdy opisywał go w inny sposób, bo ów człowiek był jak kameleon. Aleksander nie widział w tej historii żadnego mistycyzmu i uważał, że Kamieński po prostu korzystał z teatralnych rekwizytów, by co rusz zmieniać swój wygląd.
– Jest także pozytywna wiadomość, Aleksandrze Fiodorowiczu. Wiemy, gdzie będzie przemawiał. To będzie w jednym z magazynów przy Orłowskiej. Za dwie godziny. Tym razem go dopadniemy. Odpowie za swoje czyny i zawiśnie, Aleksandrze Fiodorowiczu – obiecywał Kareński.
W jego głosie można jednak było wyczuć niepewność. Tak jakby wierzył w przekazywane plotki i prasowe doniesienia, jakoby Kamieński miał dar znikania niczym duch i z tego powodu był