Białe róże z Petersburga. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax страница 8

– Aleksandrze Fiodorowiczu, czy pamiętasz mnie? – zagadnął wówczas Dragonow.
Aleksander nie miał pojęcia, skąd miałby znać człowieka podobnego stanu i jedyne, co wpadło mu do głowy, to iż jest on jednym z ich poddanych z majątku w Mikołajewie. I chociaż chłopi już od wielu lat byli ludźmi w teorii wolnymi, większość i tak wiedziała, że wciąż pozostają na łasce swych panów, którzy mogą ich albo hojnie wynagrodzić, albo mocno wybatożyć.
– Czy przyjechałeś z Mikołajewa? – zapytał zdziwiony Aleksander, próbując jednocześnie odszukać w pamięci postawnego młodego mężczyznę o jasnych włosach i lodowato błękitnych oczach.
– Tak, barin. Ja jestem z majątku hrabiego Oboleńskiego. Pracy szukam w mieście i pomyślałem, że kompan z dzieciństwa zechce udzielić mi wsparcia. Nazywam się Iwan Dragonow.
– Iwan? – Aleksander uśmiechnął się, ale prawdę powiedziawszy, niezbyt zręcznie czuł się na środku ulicy w towarzystwie tego obszarpańca.
– Nie mam teraz czasu, ale przyjdź do naszego domu jutro po południu. Postaram ci się pomóc – zbył go Aleksander i dodał: – Podam ci adres.
– Wiem, gdzie mieszkasz – odparł Dragonow i pożegnali się.
Aleksander nigdy nie pomyślał, że ktoś taki jak Iwan Dragonow zadzwoni do frontowych drzwi. Każde dziecko wiedziało, iż idąc do takiego domu z prośbą o pomoc czy jałmużnę, należy udać się do wejścia dla służby. Nikt nie był tak bezczelny, by próbować to robić jak osoby z towarzystwa. A jednak Iwan Dragonow był zbyt dumny, by udać się do wejścia znajdującego się na tyłach domu. W dodatku zachowywał się hałaśliwie, bezczelnie i wdał się w pyskówkę z kamerdynerem. Zwabiony krzykami Fiodor wyszedł ze swojego gabinetu, by sprawdzić, któż ośmielił się zakłócić domowy mir. Jego żona, Irina, na szczęście wciąż przebywała w sypialni, bo zwykła późno wstawać, a potem jeść w łóżku śniadanie, choć w zasadzie zbliżała się pora obiadu.
– Wynoś się, łachmyto! – wykrzyknął Fiodor, nie rozpoznając chłopa ze swojego majątku, a i niespecjalnie zastanawiając się, skąd przybył ten obszarpaniec.
– Przyszedłem z wizytą do Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego! – warknął Dragonow.
– Tłumaczyłem mu, że barin Aleksander przebywa teraz w koszarach, ale on uparł się, iż na niego poczeka. Najlepiej w salonie, przy samowarze. Da, jaśnie pan, wiarę, jaka bezczelność? – mówił zdenerwowanym głosem kamerdyner, Wołodia Isonowicz, który choć pełnił służbę u Oboleńskich od lat bez mała czterdziestu, jeszcze nigdy nie spotkał się z podobną butą.
– Wynocha, łajzo, powiedziałem! Bo do twierdzy każę zaprowadzić! – Fiodor wciąż krzyczał.
Iwan Dragonow nie przejął się zanadto wyzwiskami i nie był dłużny Fiodorowi:
– A co ja z gorszego ciała jestem ulepiony, chamie? Waż na słowa, bo mnie wściekłość może ogarnąć i możesz swoich słów pożałować!
Fiodor zrobił się purpurowy na twarzy, co było zjawiskiem u niego nagminnym, gdy wpadał w złość. Chwycił stojący w stojaku parasol i zaczął okładać nim przybyłego do ich domu człowieka. Dragonow jednak nie wystraszył się i nie uciekł, ale wydobył zza pazuchy swojej kapoty rewolwer i wystrzelił wprost w głowę Oboleńskiego. Ojciec Aleksandra zalał się krwią, która rozbryznęła się także na szyby w drzwiach, zrobione z ciętego kryształu, i na liberię Wołodii.
A potem Dragonow jakby ocknął się z szaleństwa, jego dziki wzrok zamienił się w przerażony, schował broń do kieszeni i zaczął uciekać. Zanim Wołodia wszczął alarm, Dragonow zniknął. W takim mieście, jak Petersburg, nie było to trudne, bo owa metropolia oprócz Pałacu Zimowego i pomniejszych pałaców przy Fontance miała także swoje ciemne zaułki, robotnicze osiedla przypominające wysypiska śmieci, do jakich nawet policjanci obawiali się wchodzić i niezliczoną liczbę szop, wychodków i piwnic, w których sprawca mógł bezpiecznie się ukryć.
Jeszcze tego samego dnia informacja o brutalnym morderstwie i rysopis zabójcy trafiły do wszystkich największych gazet Petersburga, a w Dumie nawet uczczono śmierć deputowanego minutą ciszy. Późnym popołudniem przesłuchano zdruzgotanego śmiercią ojca Aleksandra, który niemal od razu domyślił się, kim był ów obszarpany człowiek, wizytujący jego dom i pytający o niego. Podał dane Iwana Dragonowa i od tej chwili zabójcę przestano już nazywać „nieznanym sprawcą”.
Jadąc powozem do cerkwi, gdzie miały rozpocząć się pełne przepychu uroczystości pogrzebowe deputowanego Fiodora Mikołajewicza Oboleńskiego, Aleksandra wciąż nękały wyrzuty sumienia i były one silniejsze od rozpaczy. Nie łudził się, że policja i Ochrana szybko odnajdą Dragonowa. Ten człowiek mógł być w tej chwili już daleko od Petersburga, na przykład w drodze na Kaukaz albo do Paryża. Poprzysiągł sobie jednak, że pewnego dnia dorwie tego łotra i osobiście zastrzeli albo podetnie mu gardło swoją szablą.
Zarówno matka, jak i Katia nie obwiniały go za śmierć Fiodora, zrzucając to na coraz bardziej bestialskie zachowania pospólstwa, dla którego nie istniała żadna świętość. W końcu Aleksander chciał jedynie pomóc temu nieszczęśnikowi, któremu – jak mówiła hrabina Szeremietiew – niedawno jakaś zaraza wykończyła rodziców i dwóch braci. Hrabina uznała również, że dla tego wiejskiego chłopaka cios był na tyle silny, że ten popadł w szaleństwo, jak hrabia Paweł Szeremietiew po odrzuceniu przez Irinę Naryszkinową, która mimo dwóch rozwodów wciąż nie chciała hrabiego. Sprawa hrabiego była wstydliwa i na tyle poważna, że młodego Szeremietiewa wysłano do sanatorium dla nerwowo chorych doktora Kriukowa pod Moskwą. Aleksander nie upatrywał jednak w przyczynach postępku Dragonowa czynników natury psychicznej, ale uznał, iż młody człowiek cierpiał jedynie na chorą nienawiść do klasy wyższej od jego.
Aleksander od lat obserwował tę chorobę, która trawiła robotników i chłopów. Uważał, że winę za to ponosi car i właściciele majątków czy fabryk. Żyli nie tylko ponad stan, a niektórzy wręcz w rozpuście, nie bardzo wiedząc, jak zaspokoić swoją próżność i zabić nadmiar wolnego czasu. To nie mogło dobrze się skończyć. Niegdyś, gdy był małym chłopcem i wsłuchiwał się w słowa ojca, wydawało mu się, iż arystokracja rosyjska to niemal pomazańcy boscy, zesłani na ziemię, by rozwijać jej piękno. To prawda, gdyby nie poczucie piękna i estetyki, zapewne nie powstałyby te wspaniałe dzieła, nie istnieliby uczeni czy pisarze i muzycy. Teraz, gdy osiągnął już pewien wiek i zdobył solidne wykształcenie, uważał, iż tym maluczkim po prostu nie dano szansy, by stali się uczonymi lub artystami. Jednakże wzdragał się na myśl, że owi niepiśmienni chłopi i kiepsko wykształceni robotnicy mieliby przejąć teraz władzę. Złotym środkiem zapewne byłoby zmniejszenie tej ogromnej przepaści, jaka dzieliła arystokrację i bogatą szlachtę od ubogich chłopów i zapracowanych robotników. Przepaść, którą tak bardzo chełpił się ojciec. A im większa ona była, tym większą stary Oboleński czuł dumę z własnej klasy, przyjmując oznaki uwielbienia od chłopów jako rzecz oczywistą i szczerą. Nie widział, że pod powłoką poddaństwa rodzi się zwykłe poczucie niesprawiedliwości, które potem doprowadza do tragedii. Niemniej jednak ta forma buntu, jaką zastosował Dragonow, była dla Aleksandra nie do