Uwierz w Mikołaja. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Uwierz w Mikołaja - Magdalena Witkiewicz страница 2
Latem chodziły nad jezioro, a zimą czasem tak je zasypało, że przez kilka dni nie miały w ogóle łączności ze światem, chociaż nissan patrol babci sprawdzał się znakomicie, nawet gdy okoliczne dróżki były niemalże zupełnie nieprzejezdne. Babcia Helenka uważała, że każda kobieta powinna mieć prawo jazdy, by nigdy, ale przenigdy nie być od nikogo zależną.
– Agnieszko, nie musisz robić wielu rzeczy w życiu – zwykła mawiać – ale musisz je umieć robić. A przynajmniej nie bać się spróbować.
Wnuczka próbowała zatem wszystkiego i tak naprawdę nie było zbyt wielu rzeczy, których mogła się przestraszyć.
Gdy mróz był siarczysty, Agnieszka jeździła na łyżwach po jeziorze. Potem, gdy łyżwy nie nadawały się już do użytku, babcia zawiesiła je na drzwiach od komórki. I tak wisiały do teraz. Latem wkładały w nie bukiety polnych kwiatów, a zimą świerkowe gałązki, które stroiły świątecznymi dekoracjami. Zresztą w tym magicznym miejscu pełno było takich urokliwych przedmiotów. Każdy, kto tam trafiał, zakochiwał się bez pamięci. Jak wtedy, gdy zimą zabrała na Kaszuby przyjaciół ze studiów. Zjeżdżali na sankach i jabłuszkach z pobliskich górek, a wieczorem pili grzańca przed kominkiem.
Raj…
– A co ci babcia tak właściwie powiedziała? – Marta wyrwała Agnieszkę z zamyślenia.
– Że mam się rozerwać i gdzieś wyjechać z przyjaciółmi – jęknęła, jakby co najmniej oznaczało to skazanie na tortury. – Mówiłam jej, że na święta lecicie na Malediwy, i ona ku mojemu zaskoczeniu uznała, że z pewnością ja o niczym innym nie marzę, jak o spędzeniu Bożego Narodzenia tysiące kilometrów od niej.
– Może powinnaś do niej mimo wszystko pojechać i pogadać? – nieśmiało zasugerowała Marta. – Chociaż na Malediwach będzie fajnie, no i…
– Tak, tak, mówiłaś mi już – przerwała koleżance. – Będzie cudnie, ciepło, no i będzie twój brat…
– Którego poznałaś z najgorszej strony.
– A ma jakieś lepsze? – Uśmiechnęła się złośliwie.
– Może byś się przekonała, gdybyś spędziła z nim kilka dni?
Agnieszka pokręciła głową.
– Never!
– Przypomniały ci się angielskie czasy?
– Martuś, naprawdę nie przekonasz mnie do swojego brata. Ciebie kocham jak siostrę, ale twój braciszek prowadzi dość rozrywkowy tryb życia i chyba nie za bardzo mi to pasuje.
Marta westchnęła.
– Oceniasz go przez pryzmat tych kilku dni…
– Rozmawiałyśmy już o tym i nie ma sensu do tego wracać – ucięła Agnieszka.
Marta zrozumiała, że i tym razem nic nie wskóra w kwestii starszego brata, zatem postanowiła nie drążyć tematu.
– Wracając do sytuacji z babcią… Co zrobisz? – zapytała.
– Oczywiście, że do niej pojadę – powiedziała stanowczo Agnieszka. – Jak tylko będę mogła. Urwę się z kilku zajęć i wybiorę się wcześniej. – Zamyśliła się na chwilę. – Marta… To do niej zupełnie niepodobne. Ona tak się nie zachowuje. Musiało się coś stać.
2
Marta nie lubiła świąt. Uważała, że te wszystkie świąteczne symbole są żałosne. Kicz nad kicze. Tłum w sklepach i non stop George Michael z tym swoim Last Christmas. Wydawało jej się niewiarygodnym, że dorośli ludzie ekscytowali się tymi tandetnymi czerwonymi, złotymi i zielonymi błyszczącymi ozdobami, które zawieszali na jakimś wyciętym z lasu drzewie, by po kilku dniach to drzewo wyrzucić na śmietnik. No, bzdura!
Marta wolała się ekscytować palmą. I to najlepiej siedząc pod nią. A one zwykle rosną gdzieś w ciepłych krajach (idealnie, jeśli tuż przy plaży). A zamiast karpia mogła zjeść owoce morza w Tajlandii lub Wietnamie. Albo sushi.
Dlatego zawsze w czasie świąt wyjeżdżała gdzieś za granicę, jak mówiła: „naładować akumulatory”. I tym razem miała takie plany. Ze starszym bratem i jego przyjaciółmi. Często podróżowali w takim gronie, stanowili zgraną paczkę.
W tych świątecznych planach najpierw uwzględniała rodziców, jednak gdy nie chcieli jechać, zbytnio się nie zmartwiła. Przecież to dzień jak co dzień. Życzenia noworoczne mogła im złożyć później.
Z mamą rozmawiała czasem przez telefon, widywały się rzadko. Z ojcem kontakt miała sporadyczny. Czasem dzwonił. Lubiła z nim dyskutować, chociaż zwykle był zamknięty w sobie i dosyć mrukliwy.
Właściwie w ich domu nigdy nie było świąt. Takich prawdziwych, rodzinnych, jakie oglądała w telewizji. Dopóki była mała, zawsze wyjeżdżali gdzieś za granicę. Kiedyś nawet spędzili święta na plaży w Australii. Czy to lubiła? Sama nie była tego pewna. Po prostu tak było od zawsze. Innych świąt nie znała, a przynajmniej z własnego doświadczenia. Widziała takie przesłodzone, sielskie i wnerwiająco urocze w komediach romantycznych, których nienawidziła z całego serca, zatem oglądała je tylko w przelocie. O wigilijnej codzienności dowiadywała się od Agnieszki, która była w tym zakresie prawdziwą specjalistką. Nie zmieniało to faktu, że dla Marty wszystkie te opowieści o tradycji i zwyczajach bożonarodzeniowych to była abstrakcja na poziomie relacji o yeti i krainie jednorożców.
Gdy Marta rozpoczęła studia, właściwie jej rodzina przestała funkcjonować jako całość, także jeśli chodzi o wspólne wyjazdy. Jej brat żył już swoim życiem, u rodziców też zaszły zmiany. Gdy zostali sami w ogromnym domu, przestali się dogadywać. Z ojcem nietrudno było się pokłócić. Absolwent szkoły wojskowej, bezkompromisowy, chcący wszystko mieć pod kontrolą. Zawsze robił biznesy i wszędzie go było pełno. W pewnym momencie stwierdził, że czas przejść na emeryturę, i wtedy życie stało się jeszcze gorsze.
Marta uciekła do Warszawy, poszła w ślady swojego brata, który wtedy studiował i nie zanosiło się na to, by te studia szybko skończył. Chyba właśnie dlatego, by nie wracać do domu. Ale czy oni mieli do czego wracać? Nie bardzo. Mama założyła swój biznes, który pochłaniał większość jej czasu i energii. Ojciec nie wytrzymał długo na emeryturze, kupił dużą galerię handlową w centrum miasta i traktował to miejsce niemal jak własny plac zabaw. Oboje spędzali