Uwierz w Mikołaja. Magdalena Witkiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uwierz w Mikołaja - Magdalena Witkiewicz страница 6

Uwierz w Mikołaja - Magdalena Witkiewicz

Скачать книгу

malował. Boguś umiał wszystko. Malował i ściany, i sufity, i paznokcie swojej żony. Sabinie trochę brzuch przeszkadzał w tym malowaniu. No, ale skoro Bogusław to robił, to po co miała się gimnastykować?

      Nikogo innego nie miała. Oczywiście się do tego nie przyznała, bo to wstyd tak zupełnie samemu iść przez życie. Dzieci z Bogusiem też nie mieli. Najpierw byli zbyt leniwi na to… No, dobrze, ona była zbyt leniwa, nie chciała. A bo to wczasy w Bułgarii były w fajnej cenie, a potem budowali daczę nad jeziorem. I bałaganu nie lubiła. A dzieci zawsze robią bałagan. Krzyczą, wrzeszczą i ruszają nie tylko palcami u stóp, ale też wierzgają nogami i kopią. Potem jednak koleżanki jedna za drugą zachodziły w ciążę i Sabina uległa Bogusiowi. Obiecał jej, że będzie wstawał do dziecka w nocy i że będą karmili butelką. Zresztą wtedy wszyscy karmili butelką i jakoś te dzieci rosły na dobrych ludzi. Koleżanki miały nawet czwórkę dzieci, a oni nikogo. Bogusław do domu przyniósł tylko psa.

      – Podobno jak się zaopiekujesz zwierzęciem i poczujesz instynkt macierzyński, to się uda – powiedział cicho.

      Sabina spoglądała wtedy na małą włochatą kulkę, zwiniętą w jego ramionach. Podobała się jej ta kulka, ale żeby od razu instynkt macierzyński? Nic nie poczuła. Nic a nic.

      Z psem nie była na spacerze ani razu. Boguś chodził z nim na działkę. Wsadzał go w koszyk przytwierdzony do rowerowej kierownicy i ruszali razem w drogę. Rozczulał ją ten widok. I wbrew pozorom kochała tego psa. Karmiła go. Wieczorami siadywali razem w fotelu i czytali książki. Znaczy ona czytała, bo pies spał. Ale nie wywołało to emocji takich, które pomogłyby w zajściu w ciążę. Trochę nawet tego żałowała.

      Coraz częściej przychodziły takie dni, gdy zdawała sobie sprawę, że jest sama. Zupełnie sama. I nie ma na całym świecie nikogo, kto by ją kochał. A czy ona kochała kogoś oprócz siebie? Przez całe życie chyba nie.

      – Pani Sabinko…

      Do pokoju weszła właścicielka Happy Endu, pani Krystyna, kobieta w średnim wieku, o nienagannej prezencji. Zadbana, szczupła i zgrabna. Sabina zawsze myślała, że mogłaby ona być aktorką w amerykańskich filmach i że zdecydowanie się marnuje w tym „hepiendzie”.

      – Pani Sabinko, nie wypełniła pani rubryki, kogo powiadomić w razie potrzeby. Kogo tam wpisać? Ma pani rodzinę?

      – Rodzinę? – Sabina poczuła na sobie zaciekawiony wzrok swojej współlokatorki. – Oczywiście, że mam! Mam córkę. Udało jej się w życiu. I śliczną wnuczkę. – Uśmiechnęła się, próbując zejść z łóżka. – Teraz nie mogę wstać, bo trochę mnie noga pobolewa. Ma jeszcze prawo, prawda? Za szybko ta rehabilitacja została włączona. Ale jak tylko trochę wydobrzeję, to pokażę pani zdjęcia. – Uśmiechnęła się do łóżkowej sąsiadki. – Wnuczka jest śliczna! Mówię pani. Moja miniaturka! – Spojrzała rozpromienionymi oczami na lekko skrzywioną, pewnie zupełnie przez przypadek i mimochodem, Helenę.

      – Cieszę się, że panie już się polubiły. – Krystyna uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.

      5

      Krystyna Sadkowska nigdy nie podejrzewała, że zajmie się sama jakimkolwiek biznesem. A już na pewno nie biznesem, gdzie będzie się musiała kimś opiekować. A na dodatek takim, który powszechnie się kojarzy z nad wyraz smutnym, trudnym i – cóż tu powiedzieć – mało optymistycznym okresem w życiu, jakim jest starość.

      Ku jej zaskoczeniu Dom Seniora Happy End był najbardziej optymistyczną instytucją, jaką znała. Praca tam cieszyła ją jak nic do tej pory i powodowała, że czuła się spełniona jak nigdy wcześniej. Pod każdym względem. No, może nie pod każdym. Czasem zdawała sobie sprawę, że przespała macierzyństwo. Przespała tradycje rodzinne i taką zwyczajną codzienną bliskość.

      Nigdy nie umiała okazywać uczuć, bardziej wolała działać, niż mówić. Podobnie jej mąż. Jednak po latach dostrzegła, że nie tylko działania są ważne. Ludzi poznaje się nie tylko po ich czynach, ale też po tym, jak się do siebie odnoszą. Wiedziała, że nie była dla swoich dzieci dobrą matką. Może i zadbała o ich wszechstronne wykształcenie, bo długo nie pracowała zawodowo. Jej pracą było wożenie dzieci na zajęcia dodatkowe. To angielski, to niemiecki, to balet, piłka nożna, gimnastyka artystyczna i gitara. Oczywiście zaprocentowało to w przyszłości. I syn, i córka studiowali, Marta była oprócz tego wziętą modelką. A Miś? Miś miał dwie prężnie działające firmy i skupiał się na nich, ale matka wierzyła, że w końcu zdecyduje się ukończyć studia. Znał doskonale angielski i francuski, pod każdym względem był idealny.

      „Jeżeli kogoś kochasz, puść go wolno” – przeczytała kiedyś. Ona swoje dzieci puściła wolno dość wcześnie. Przegapiła moment, kiedy mogła spędzać czas razem z nimi. Zamiast dodatkowej rytmiki mogła przecież poskakać z Martą w kałużach. Albo sprawdzić, kto kopnie piłkę dalej, ona czy syn. Teraz było jednak za późno na takie dywagacje. Może będzie jej dane się zrehabilitować, gdy doczeka się wnuków. Tylko czy dzieci wtedy do niej przyjdą, jeżeli teraz widziała je z rzadka?

      Nigdy nie przywiązywali uwagi do celebrowania świąt, ale wraz z upływem lat Krystyna zrobiła się nieco bardziej sentymentalna. Nie podejrzewała siebie o to, że będzie się wzruszać, gdy usłyszy świąteczną piosenkę w sklepie albo gdy przez okno w centrum handlowym zobaczy małą dziewczynkę, której oczy błyszczą na widok kolorowej bombki na ogromnej choince. Kiedyś tak cieszyła się Marta, dopóki… w niej tego nie zabiła. Krystyna chciała jak najlepiej. Egipt, Turcja, nawet raz spędzili święta na australijskiej plaży. Feeria doznań, nowych smaków, zapachów. Tylko jakoś zabrakło smaku i zapachu domu.

      Teraz w święta dzieciaki lecą na Malediwy. Nawet pytały, czy ona i ojciec nie wybiorą się z nimi, ale Adam chyba nie miał za bardzo ochoty, a ona czuła się wreszcie komuś potrzebna. Swoim pacjentom czy raczej domownikom. Ludziom, którym chciała pomóc, by byli szczęśliwi. Tak po prostu. Teraz nie musiała gonić za niczym. Mogła po prostu przy nich być. Nie robiła tego dla pieniędzy. Miała ich sporo, bo zarobili ich z Adamem wystarczająco dużo, by ustawić życie dzieciakom i sobie. Mogli spędzić starość, leżąc do góry brzuchem, jednak ani ona, ani jej mąż nie umieli żyć bezczynnie.

      Adam nie był w zasadzie jej mężem. Gdy dzieciaki były małe, podpisał bardzo niepewny kontrakt. Żeby nie ryzykować utraty całego majątku, rozwiedli się i Adam przepisał wszystko na nią. Na szczęście nie było kłopotów i kontrakt przyniósł znowu ogromne pieniądze, ale nie byli już małżeństwem. Były plany, by ponownie się pobrać, ale nigdy nie było na to czasu. I już chyba nigdy się nie znajdzie. Właściwie tak wyglądało całe ich wspólne życie – niby razem, ale jednak oddzielnie.

      Adam był właścicielem największego w mieście centrum handlowego, ona założyła kilka lat temu dom seniora. Widywali się coraz rzadziej. Ona pomieszkiwała w wyremontowanym mieszkanku na strychu, tuż nad pokojem pani Sabiny i Helenki, a Adam coraz częściej przebywał w swoim gabinecie na ostatnim piętrze galerii handlowej w samym centrum miasta. Dom na przedmieściach właściwie stał pusty. Najwięcej czasu spędzała tam młoda kobieta, która regularnie przychodziła sprzątać.

      Czasem ta dziewczyna nie miała co zrobić z córką i zabierała ją

Скачать книгу