Sobotwór. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sobotwór - Tess Gerritsen страница 4
Teraz śmiali się już także chłopcy, wskazując na nią. Co ich tak rozbawiło?
Alice spojrzała w dół i ku swemu przerażeniu zauważyła, że odpadł jej górny guzik bluzki, odsłaniając dekolt.
Szkolny dzwonek obwieścił koniec lekcji.
Alice chwyciła torbę z książkami i przyciskając ją do piersi, wybiegła z klasy. Nie odważyła się spojrzeć nikomu w oczy, tylko szła przed siebie ze spuszczoną głową, bliska płaczu. Wpadła do toalety i zamknęła się w kabinie. Gdy nadeszły inne dziewczęta i mizdrzyły się ze śmiechem przed lustrami, Alice siedziała ukryta za drzwiami. Czuła ich perfumy z każdym powiewem powietrza, gdy któraś wchodziła lub wychodziła. Księżniczki w nowiutkich sweterkach. One nigdy nie gubiły guzików. Nie przychodziły do szkoły w znoszonych spódnicach i butach z kartonowymi podeszwami.
Idźcie już sobie. Błagam, idźcie już.
Drzwi przestały się w końcu otwierać.
Przywierając do ścianki kabiny, Alice nasłuchiwała, czy ktoś został jeszcze w toalecie. Gdy wyjrzała przez szczelinę, zobaczyła, że przed lustrem nikt już nie stoi. Dopiero wtedy wymknęła się na zewnątrz.
Korytarz również opustoszał. Wszyscy już poszli. Nie było nikogo, kto mógłby jej dokuczyć. Szła przygarbiona długim korytarzem, obok poobijanych szafek i plakatów obwieszczających, że za dwa tygodnie będzie zabawa z okazji Halloween. Nie wybierała się na nią. Czuła jeszcze palące upokorzenie po potańcówce z ubiegłego tygodnia i pewnie nigdy tego nie zapomni. Przez dwie godziny stała samotnie pod ścianą, mając nadzieję, że jakiś chłopak poprosi ją na parkiet. A gdy jeden w końcu podszedł, nie chodziło o taniec. Zgiął się nagle wpół i zwymiotował na jej buty. Tańce się dla niej skończyły. Mieszkała w tym mieście dopiero od dwóch miesięcy, a pragnęła już, by matka spakowała ich rzeczy i przeniosła się z nią w jakieś miejsce, gdzie mogłyby zacząć od nowa. Gdzie wszystko wyglądałoby wreszcie inaczej.
Tylko że nigdy tak nie było.
Wyszła ze szkoły na jesienne słońce. Pochyliwszy się nad rowerem, otwierała z takim skupieniem kłódkę, że nie usłyszała kroków. Dopiero gdy jej twarz przesłonił cień, zdała sobie sprawę, że stoi przy niej Elijah.
– Cześć, Alice.
Podniosła się tak gwałtownie, że rower przewrócił się na ziemię. O Boże, czuła się jak idiotka. Jak mogła być tak niezdarna?
– To był trudny egzamin, prawda? – Elijah wyrzekł te słowa powoli, dobitnie. To też jej się w nim podobało. W odróżnieniu od innych chłopaków zawsze mówił wyraźnie, nie bełkotał. I nie zasłaniał ust. Zna mój sekret, pomyślała. A jednak chce się ze mną przyjaźnić.
– Odpowiedziałaś na wszystkie pytania?
Pochyliła się, by podnieść rower.
– Znałam odpowiedzi. Zabrakło mi tylko czasu. – Wyprostowała się i zobaczyła, że wpatruje się w jej bluzkę. W miejsce, gdzie odpadł guzik. Zaczerwieniła się i skrzyżowała ręce na piersiach.
– Mam agrafkę – oznajmił.
– Co?
Sięgnął do kieszeni i wyjął agrafkę.
– Też zawsze gubię guziki. To trochę krępujące. Daj, pomogę ci.
Wstrzymała oddech, gdy dotknął jej bluzki. Z trudem opanowywała drżenie, kiedy wsunął palec pod materiał, żeby zapiąć agrafkę. Czy czuje, jak wali mi serce? – zastanawiała się. Czy wie, że kręci mi się w głowie, gdy czuję jego dotyk?
Kiedy się cofnął, odetchnęła głęboko. Spojrzała w dół i zauważyła, że jest skromnie zapięta pod szyją.
– Lepiej? – spytał.
– O tak! – Zamilkła, aby się opanować, po czym dodała z królewską godnością: – Dziękuję, Elijahu. Jesteś bardzo uczynny.
Milczeli przez chwilę. Słychać było krakanie wron, a jesienne liście wyglądały jak jasne płomienie, ogarniające gałęzie nad ich głowami.
– Mogłabyś mi w czymś pomóc, Alice? – spytał.
– W czym?
Och, co za głupia odpowiedź! Powinnaś powiedzieć: tak! Tak, zrobię dla ciebie wszystko, Elijahu Lank.
– Mam zadanie z biologii. Potrzebuję kogoś do pomocy i nie wiem, kogo innego mógłbym poprosić.
– Co to za zadanie?
– Pokażę ci. Musimy podjechać do mnie.
Do jego domu! Nigdy nie była u żadnego chłopaka.
Skinęła głową.
– Zostawię tylko u siebie książki.
Wyciągnął rower ze stojaka. Był niemal równie zużyty jak jej, z pordzewiałymi błotnikami i obłażącym siodełkiem. Przez ten stary rower polubiła go jeszcze bardziej. Pasujemy do siebie, pomyślała. Tony Curtis i ja.
Pojechali najpierw do jej domu. Nie zaprosiła go do środka. Wstydziła się starych mebli i farby obłażącej ze ścian. Wpadła tylko do środka, rzuciła torbę z książkami na kuchenny stół i wybiegła.
Niestety, Buddy, pies jej brata, także wyskoczył. Gdy wychodziła frontowymi drzwiami, przeleciał obok niej jak czarno-biała torpeda.
– Buddy! – krzyknęła. – Wracaj!
– Nie bardzo cię słucha, co? – zauważył Elijah.
– Bo to głupi pies. Buddy!
Kundel obejrzał się, machając ogonem, i pobiegł dalej drogą.
– Nieważne – powiedziała Alice. – Wróci do domu, jak będzie chciał. – Wsiadła na rower. – Gdzie mieszkasz?
– Przy Skyline Road. Byłaś tam kiedyś?
– Nie.
– Trzeba podjechać spory kawałek pod górę. Dasz radę?
Skinęła głową. Dla ciebie zrobię wszystko.
Oddalili się od jej domu. Miała nadzieję, że skręci w główną ulicę i miną sklep z napojami, gdzie dzieciaki szły zawsze po lekcjach słuchać szafy grającej i sączyć wodę sodową. Zobaczą, jak jedziemy razem, pomyślała. To dopiero dziewczyny będą miały o czym gadać. Alice i niebieskooki Elijah!
Ale nie pojechał z nią główną ulicą. Skręcił w Locust Lane, gdzie nie było prawie żadnych domów, tylko kilka zakładów i parking dla pracowników fabryki konserw. Trudno. Ale chociaż jechała z nim. Na tyle blisko, że widziała jego napięte uda i pośladki wsparte na siodełku.