Sobotwór. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sobotwór - Tess Gerritsen страница 9
Maura zobaczyła, że Frost bazgrze coś w notatniku, i zastanawiała się, co zapisał. Była już taka wściekła, że miała ochotę wyciągnąć rękę nad stolikiem i wyrwać mu ten notatnik.
– Pani doktor, czy ma pani siostrę? – spytała cicho Rizzoli.
To nieoczekiwane pytanie tak zaskoczyło Maurę, że spojrzała na Rizzoli, zapominając nagle o swoim rozdrażnieniu.
– Słucham?
– Czy ma pani siostrę?
– Czemu pani o to pyta?
– Po prostu muszę wiedzieć.
Maura odetchnęła ciężko.
– Nie, nie mam siostry. Wie pani, że byłam adoptowana. Kiedy powiecie mi, do cholery, o co tu chodzi?
Rizzoli i Frost popatrzyli na siebie.
Frost zamknął notatnik.
– Chyba czas, żeby to zobaczyła.
* * *
Rizzoli ruszyła w kierunku drzwi frontowych. Maura wyszła na zewnątrz, w ciepłą letnią noc, rozświetloną jak podczas karnawału błyskającymi lampami radiowozów. Jej organizm funkcjonował jeszcze według czasu paryskiego, gdzie była czwarta nad ranem, z powodu zmęczenia widziała więc wszystko jak przez mgłę i ta noc przypominała surrealistyczny koszmar. Gdy tylko wyłoniła się z domu, wszystkie twarze zwróciły się w jej stronę. Widziała, jak zgromadzeni po drugiej stronie ulicy sąsiedzi wpatrują się w nią zza policyjnej taśmy. Jako lekarz sądowy przywykła do tego, że jest w centrum uwagi, że policja i media śledzą każdy jej ruch, ale dziś patrzono na nią jakoś inaczej. Bardziej natarczywie, wręcz niepokojąco. Cieszyła się, że Rizzoli i Frost towarzyszą jej z obu stron, jakby osłaniając ją przed wścibskimi spojrzeniami, gdy szli chodnikiem w kierunku zaparkowanego przy krawężniku przed domem pana Telushkina ciemnego forda taurusa.
Maura nie rozpoznała samochodu, poznała jednak brodatego mężczyznę, który stał obok, mając na krzepkich dłoniach rękawiczki z lateksu. Był to doktor Abe Bristol, jej kolega z Urzędu Lekarza Sądowego. Miał zawsze wilczy apetyt i jego tusza odzwierciedlała zamiłowanie do obfitego jedzenia, a brzuch wylewał mu się zza paska.
– Chryste, to niesamowite – powiedział, spojrzawszy na Maurę. – Dałbym się oszukać. – Skinął głową w kierunku samochodu. – Mam nadzieję, że jesteś na to gotowa, Mauro.
Gotowa na co?
Spojrzała na zaparkowanego taurusa. Zobaczyła w blasku błyskających świateł sylwetkę postaci leżącej na kierownicy. Na szybie widniały ciemne plamy. Krew.
Rizzoli poświeciła latarką na drzwiczki od strony pasażera. Początkowo Maura nie rozumiała, na co ma patrzeć. Koncentrowała nadal uwagę na obryzganej krwią szybie i ciemnej sylwetce na fotelu kierowcy. Potem zobaczyła, co Rizzoli oświetla latarką. Tuż pod klamką widać było trzy równoległe rysy, wyryte głęboko w lakierze samochodu.
– To wygląda jak ślady pazurów – odezwała się Rizzoli, wyginając palce jakby dla zilustrowania swoich słów.
Maura przyglądała się rysom. To nie pazury, pomyślała, czując dreszcz na plecach, tylko szpony drapieżnika.
– Proszę podejść do fotela kierowcy – powiedziała Rizzoli.
Maura nie zadawała więcej pytań, obchodząc taurusa w ślad za nią.
– Rejestracja z Massachusetts – oznajmiła Rizzoli, oświetlając latarką tylny zderzak, ale rzuciła to tylko mimochodem. Podszedłszy do drzwi kierowcy, przystanęła i popatrzyła na Maurę.
– Oto co tak nami wstrząsnęło. – Rizzoli skierowała snop światła do wnętrza samochodu.
Latarka oświetliła twarz kobiety, wpatrzonej w szybę. Opierała się prawym policzkiem o kierownicę i miała otwarte oczy.
Maura zaniemówiła. Utkwiła wzrok w jej skórze koloru kości słoniowej, czarnych włosach i pełnych wargach, lekko rozchylonych, jakby ze zdziwienia. Ugięły się pod nią nogi i miała wrażenie, że odrywa się od ziemi i unosi w powietrzu. Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Był to ojciec Brophy, który stał tuż za nią. Wcześniej nawet go nie zauważyła.
Teraz zrozumiała, dlaczego wszystkich tak oszołomiło jej przybycie. Patrzyła na zwłoki w samochodzie, na twarz oświetloną latarką Rizzoli.
To ja. Ta kobieta to ja.
Rozdział drugi
Siedziała na kanapie, sącząc wódkę z wodą sodową i kostkami lodu. Do diabła ze zwykłą wodą. Ten szok wymagał mocniejszego lekarstwa i ojciec Brophy rozumiał to wystarczająco, by przyrządzić mocnego drinka i wręczyć go jej bez słowa komentarza. Człowiek nie co dzień widzi swojego trupa. Niecodziennie na miejscu zbrodni spotyka się swego martwego sobowtóra.
– To tylko przypadek – szepnęła Maura. – Ta kobieta jest po prostu do mnie podobna. Wiele kobiet ma czarne włosy. A jej twarz… Przecież w tym samochodzie nie było jej dobrze widać.
– Nie wiem, pani doktor – odparła Rizzoli. – Podobieństwo jest zatrważające. – Zagłębiła się w fotelu, jęknąwszy, gdy poduszki otoczyły jej wydatny brzuch.
Biedna Rizzoli, pomyślała Maura. Kobieta w ósmym miesiącu ciąży nie powinna się borykać ze śledztwem w sprawie zabójstwa.
– Ona ma inną fryzurę – rzekła Maura.
– Tylko trochę dłuższe włosy.
– Ja mam grzywkę, a ona nie.
– Nie sądzi pani, że to jedynie drobny szczegół? A jej twarz? Mogłaby być pani siostrą.
– Zaczekajmy, aż zobaczymy ją przy lepszym świetle. Może wcale nie jest do mnie podobna.
– Jest podobna, Mauro – wtrącił ojciec Brophy. – Wszyscy to widzieliśmy. Wygląda dokładnie jak ty.
– Poza tym siedzi w samochodzie w pani miejscu zamieszkania – dodała Rizzoli. – Zaparkowanym praktycznie przed pani domem. A to miała na tylnym siedzeniu. – Rizzoli pokazała jej przezroczysty plastikowy woreczek, w którym Maura zobaczyła artykuł wydarty z „Boston Globe”. Nagłówek był wystarczająco duży, by mogła go przeczytać z drugiej strony stolika.
DZIECKO PANI RAWLINS BYŁO MALTRETOWANE. OBCIĄŻAJĄCE ZEZNANIA LEKARZA SĄDOWEGO.
– Jest tu pani zdjęcie, pani doktor – oznajmiła Rizzoli. – Z podpisem: „Lekarz sądowy, doktor Maura Isles, opuszcza salę rozpraw po złożeniu zeznań w sprawie pani Rawlins”. – Spojrzała na Maurę. – Ofiara miała to w swoim samochodzie.
Maura pokręciła głową.
– Dlaczego?