Ostatni, który umrze. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatni, który umrze - Tess Gerritsen страница 4
Claire nie wiedziała, gdzie jest jej miejsce.
Przeszła przez ulicę, roztrącając zdartymi butami zeschnięte liście. Przecznicę dalej stała w świetle ulicznej latarni trójka nastolatków, dwóch chłopaków i dziewczyna, paląc papierosy.
– Hej! – zawołała do nich.
Wyższy chłopak pomachał.
– Cześć, Claire. Podobno znów cię uziemili.
– Na jakieś trzydzieści sekund. – Wzięła od niego zapalonego papierosa, zaciągnęła się głęboko i z radosnym westchnieniem wypuściła dym. – Więc jakie mamy plany na wieczór? Co robimy?
– Słyszałem, że jest impreza przy wodospadzie. Ale musimy jakoś tam dojechać.
– A twoja siostra? Mogłaby nas podrzucić.
– Nie, tata zabrał jej kluczyki od wozu. Pokręćmy się tu trochę, zobaczymy, kto jeszcze się pojawi. – Chłopak zamilkł, nieruchomiejąc obok Claire. – No, no, zobacz, kogo tu mamy.
Claire odwróciła się i jęknęła, gdy zatrzymał się koło niej przy krawężniku ciemnoniebieski saab.
– Claire, wsiadaj do samochodu – powiedziała Barbara Buckley zza opuszczonej szyby po stronie pasażera.
– Jestem z przyjaciółmi.
– Już prawie północ, a jutro idziesz do szkoły.
– Przecież nie robię nic nielegalnego.
– Natychmiast wsiądź do auta, młoda damo! – odezwał się Bob Buckley rozkazującym tonem.
– Nie jesteście moimi rodzicami!
– Ale za ciebie odpowiadamy. Mamy obowiązek wychować cię jak należy i to właśnie staramy się robić. Jeśli nie wrócisz z nami do domu… będą konsekwencje.
Tak się boję, że aż się trzęsę. Zaczęła się śmiać, ale nagle zauważyła, że Barbara ma na sobie płaszcz kąpielowy, a Bobowi z jednej strony sterczą włosy. Tak bardzo się spieszyli, żeby ruszyć za nią w pogoń, że nawet nie zdążyli się ubrać. Oboje wyglądali na starszych i bardziej zmęczonych niż zazwyczaj. Byli parą zaspanych ludzi w średnim wieku, których wyrwano z łóżka i którzy z jej powodu obudzą się jutro niewyspani.
Barbara westchnęła ciężko.
– Wiem, że nie jesteśmy twoimi rodzicami, Claire. Wiem, że nie lubisz z nami mieszkać, ale staramy się jak możemy. Więc proszę, wsiądź do samochodu. Tu nie jesteś bezpieczna.
Claire posłała przyjaciołom zrozpaczone spojrzenie, po czym wskoczyła na tylne siedzenie saaba i zatrzasnęła drzwiczki.
– W porządku? – spytała. – Zadowoleni?
Bob spojrzał na nią.
– Tu nie chodzi o nas. Chodzi o ciebie. Przyrzekliśmy twoim rodzicom, że zawsze będziesz pod dobrą opieką. Gdyby Isabel żyła, bardzo by cierpiała, zobaczywszy cię teraz. Pozbawioną kontroli, wciąż zbuntowaną. Claire, dostałaś drugą szansę i to jest dar. Proszę, nie odrzucaj go. – Westchnął ciężko. – Zapnij pas, dobrze?
Gdyby był zły, gdyby na nią krzyczał, poradziłaby sobie z tym. Ale patrzył na nią z takim smutkiem, że czuła się winna. Była kretynką, odpłacając buntem za ich dobroć. Buckleyowie nie są winni, że jej rodzice zginęli. Że ma spaprane życie.
Gdy ruszyli, skuliła się na siedzeniu, skruszona, ale zbyt dumna, by się usprawiedliwiać. Jutro będę dla nich milsza, pomyślała. Pomogę Barbarze nakryć do stołu, może nawet umyję Bobowi auto. Bo, do diabła, już najwyższy czas je umyć.
– Bob – odezwała się Barbara – co tam robi ten samochód?
Rozległo się wycie silnika. Zobaczyli pędzące w ich kierunku światła reflektorów.
– Bob! – krzyknęła Barbara.
Siła uderzenia rzuciła Claire na pas bezpieczeństwa. Noc eksplodowała potwornymi odgłosami. Tłuczonego szkła. Zgniatanej stali.
Ktoś krzyczał i jęczał. Otworzyła oczy i zobaczyła, że świat wywrócił się do góry nogami, i zdała sobie sprawę, że to ona jęczy.
– Barbaro? – wyszeptała.
Usłyszała stłumiony odgłos wystrzału, potem kolejny. Poczuła zapach benzyny. Wisiała na pasie bezpieczeństwa, który wbijał się tak mocno w jej żebra, że z trudem oddychała. Wcisnęła po omacku klamrę. Pas rozpiął się i spadła głową w dół, czując w karku przenikliwy ból. Zdołała się jakoś odwrócić, tak że leżała płasko, mając przed oczami roztrzaskaną szybę. Zapach benzyny był coraz intensywniejszy. Zaczęła pełznąć w kierunku okna, myśląc o płomieniach, piekielnym żarze i ciele palącym się na jej kościach. Wydostań się stąd! Póki jeszcze jest czas, by uratować Boba i Barbarę! Rozbiła pięścią ostatnie odłamki szkła, rozsypując je z brzękiem na jezdni.
Zobaczyła przed sobą czyjeś stopy. Podniósłszy wzrok, ujrzała mężczyznę, który zastąpił jej drogę ucieczki. Nie widziała jego twarzy, tylko sylwetkę. I broń.
Usłyszała pisk opon pędzącego w ich kierunku samochodu.
Wpełzła do saaba, niczym żółw kryjący się w bezpiecznej skorupie. Skulona jak najdalej od okna, zasłaniała głowę rękami, zastanawiając się, czy tym razem kula sprawi jej ból. Czy poczuje, jak eksploduje w jej czaszce. Skurczyła się tak, że słyszała tylko swój oddech i pulsowanie krwi.
Z trudem dotarło do niej, że ktoś ją woła.
– Claire Ward?! – Był to głos kobiety.
Chyba nie żyję. A to jest anioł, który do mnie przemawia.
– Jego już nie ma. Możesz bezpiecznie wyjść – oznajmił anioł. – Ale musisz się pospieszyć.
Claire otworzyła oczy i spojrzała przez palce na twarz widoczną w rozbitym oknie. Gdy szczupłe ramię wyciągnęło się w jej stronę, dziewczynka znów się skuliła.
– On wróci, więc się pospiesz – powiedziała kobieta.
Claire chwyciła wyciągniętą dłoń i kobieta wydobyła ją na zewnątrz. Potłuczone szkło grzechotało jak grad, gdy Claire wytoczyła się na jezdnię. Usiadła zbyt szybko i noc zawirowała wokół niej. Dostrzegła jak przez mgłę przewróconego saaba i musiała opuścić głowę.
– Możesz wstać?
Claire podniosła powoli wzrok. Kobieta była ubrana na czarno. Blond włosy związała w koński ogon, a ich kosmyki