Ostatni, który umrze. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatni, który umrze - Tess Gerritsen страница 5
Bob Buckley wypadł na jezdnię. Miał otwarte, niewidzące oczy. Claire wpatrywała się w otwór po kuli na jego skroni.
– Bob – jęknęła. – Bob!
– Nie możesz mu pomóc.
– A Barbara?… Co z Barbarą?
– Za późno. – Kobieta chwyciła ją za ramiona i mocno potrząsnęła. – Oni nie żyją, rozumiesz? Oboje nie żyją.
Claire pokręciła głową, wciąż wpatrując się w Boba. W kałużę krwi, rozlewającą się jak ciemna aureola wokół jego karku.
– To nie może dziać się naprawdę – wyszeptała. – Nie po raz drugi.
– Chodź, Claire. – Kobieta wzięła ją za rękę i pomogła wstać. – Chodź ze mną. Jeśli chcesz żyć.
Rozdział drugi
Tej nocy, gdy czternastoletni Will Yablonski powinien był umrzeć, stał w ciemnościach na polu w New Hampshire, wypatrując kosmitów.
Zgromadził cały niezbędny do ich tropienia sprzęt. Miał dziesięciocalowy teleskop Dobsona, który zrobił własnoręcznie trzy lata temu, gdy miał zaledwie jedenaście lat. Zajęło mu to dwa miesiące. Początkowo formował, wygładzał i polerował szkło gruboziarnistym papierem ściernym, potem coraz delikatniejszym. Z pomocą taty zastosował montaż azymutalny. Dwudziestopięciomilimetrowy okular Plössla dostał w prezencie od wuja Briana, który po kolacji, gdy tylko niebo było przejrzyste, pomagał mu wyciągać cały ten sprzęt na pole. Ale wuj Brian był typem skowronka, nie sowy, i przed dwudziestą drugą zawsze stwierdzał, że jest już późno, i szedł spać.
Tak więc Will stał samotnie na polu za wiejskim domem ciotki i wuja, jak robił to prawie każdej nocy, gdy niebo było czyste i nie świecił księżyc, i wypatrywał na niebie puszystych kul z kosmosu, zwanych inaczej kometami. Gdy odkryje kiedyś nową kometę, wie, jak ją nazwie: kometą Neila Yablonskiego, na cześć swojego zmarłego ojca. Astronomowie amatorzy wciąż odkrywają nowe komety, dlaczego nie miałby dokonać tego czternastolatek? Tata powiedział mu kiedyś, że potrzeba tylko poświęcenia, wprawnego oka i dużo szczęścia. „To jest jak poszukiwanie skarbów, Will. Wszechświat przypomina plażę, a gwiazdy są ziarenkami piasku, które ukrywają to, czego szukasz”.
Willowi poszukiwanie skarbów nigdy się nie znudziło. Wciąż czuł takie samo podniecenie, gdy z wujem Brianem wyciągali z domu sprzęt i ustawiali go pod ciemniejącym niebem, zawsze oczekiwał, że może tej nocy odkryje Kometę Neila Yablonskiego. Nagrodziłoby to cały jego trud, niezliczone godziny nocnego czuwania, gdy wzmacniał się gorącą czekoladą i batonikami. Zrekompensowałoby nawet zniewagi, jakich doznawał od dawnych szkolnych kolegów w Marylandzie: Grubas. Piankowy Marynarzyk.
Tropienie komet nie sprzyjało temu, by być opalonym i szczupłym.
Tej nocy, jak zwykle, zaczął swoje poszukiwania tuż po zmierzchu, bo komety były najlepiej widoczne zaraz po zachodzie słońca lub przed wschodem. Ale słońce zaszło przed wieloma godzinami, a on nadal nie dostrzegł żadnych puszystych kul. Zobaczył kilka przelatujących satelitów i świecących przez chwilę meteorytów, ale niczego, czego nie widziałby wcześniej w tym sektorze nieba. Obrócił teleskop w kierunku innego sektora i w polu widzenia pojawiła się dolna gwiazda Canes Venatici. Polujące Psy. Pamiętał noc, gdy ojciec wymienił tę nazwę. Zimną noc, gdy obaj nie spali do świtu, popijając gorący napój z termosu i coś podjadając…
Nagle wyprostował się i odwrócił. Co to za hałas? Jakieś zwierzę czy tylko wiatr w gałęziach drzew? Stał nieruchomo, nasłuchując, ale noc zrobiła się nienaturalnie cicha, tak cicha, że wyraźnie słyszał własny oddech. Wuj Brian zapewniał go, że w tych lasach nic mu nie grozi, ale stojąc samotnie w ciemnościach, Will wyobrażał sobie różne stwory z ostrymi zębami. Czarne niedźwiedzie. Wilki. Pumy.
Wrócił zaniepokojony do teleskopu i zmienił pole obserwacji. Nagle w samym centrum obrazu pojawiła się mglista kula. Znalazłem ją! Kometa Neila Yablonskiego!
Nie, nie, głupcze, to nie kometa. Westchnął rozczarowany, zdawszy sobie sprawę, że patrzy na gromadę kulistą M3. Rozpoznałby ją każdy szanujący się astronom. Dzięki Bogu, że nie obudził wuja Briana, by mu ją pokazać. To byłoby żenujące.
Trzask gałązki sprawił, że znów się odwrócił. Coś poruszało się wśród drzew. Coś tam musiało być.
Eksplozja wyrzuciła go do przodu. Upadł twarzą na wyścieloną darnią ziemię i leżał, oszołomiony uderzeniem. Dostrzegł błysk światła, potem coraz większą jasność. Podniósł głowę i zobaczył, że kępa drzew lśni pomarańczową łuną. Czuł na karku ciepło, jak oddech potwora. Odwrócił się.
Dom stał w ogniu, płomienie strzelały w górę jak szpony.
– Wujku Brianie! – krzyczał Will. – Ciociu Lynn!
Pobiegł w stronę domu, ale ściana ognia zagrodziła mu drogę, a żar zmusił do odwrotu, żar tak intensywny, że paliło go w gardle. Cofnął się na chwiejnych nogach, krztusząc się i czując swąd swoich przypalonych włosów.
Sprowadź pomoc! Sąsiadów! Skierował się na drogę i przebiegłszy dwa kroki, stanął.
W jego stronę szła jakaś kobieta. Była ubrana na czarno i smukła jak pantera. Jasne włosy związała w koński ogon, a migocące płomienie ognia wydobywały ostre kontury jej twarzy.
– Niech mi pani pomoże! – krzyknął. – Moja ciocia i wujek są w środku!
Spojrzała na dom trawiony płomieniami.
– Przykro mi. Dla nich jest już za późno.
– Wcale nie! Musimy ich uratować!
Pokręciła smutno głową.
– Nie mogę im pomóc, Will. Ale mogę ocalić ciebie. – Wyciągnęła do niego rękę. – Chodź ze mną. Jeśli chcesz żyć.
Rozdział trzeci
Niektórym dziewczynom ładnie w różowym. Lubią stroić się w kokardy i koronki, szeleścić jedwabnymi taftami i wyglądać czarująco i kobieco.
Jane Rizzoli do nich nie należała.
Stała w sypialni matki, spoglądając na swoje odbicie w dużym lustrze, i myślała: Zastrzelcie mnie. Zastrzelcie mnie od razu.
Sukienka w kształcie dzwonu, w kolorze różowej gumy do żucia, miała kryzę szeroką jak kołnierz klauna, a na dole rzędy groteskowych marszczeń. W talii przewiązana była szarfą z ogromną różową kokardą. Nawet Scarlett O’Hara byłaby wstrząśnięta.
– Och, Janie, spójrz na siebie! – wykrzyknęła Angela Rizzoli, klaszcząc z zachwytem. – Jesteś taka piękna, odbierzesz mi widownię. Czyż nie wyglądasz cudownie?
Jane