Poniemieckie. Karolina Kuszyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Poniemieckie - Karolina Kuszyk страница 8
W Opowieściach wrocławskich, wydanych w 1955 roku, pisarka Anna Kowalska porównuje krajobraz Wrocławia do martwych uli z dzikimi pszczołami. Dzikie pszczoły nie mają królowej i nie współpracują. Nie tworzą społeczności. Nawet jeśli mieszkają w kolonii.
Historia willi na Biskupinie przysłana na konkurs osadniczych pamiętników w 1957 roku nie trafiła do pokonkursowej publikacji, podobnie jak fragment wspomnień Władysławy Pilak [pisownia oryginalna]:
Kiedyś ładne i czyste podwórza niemieckie zamieniły się w śmietniska. Dachy uszkodzone nikt nie naprawiał. […] W pokojach meble stały w nieładzie. […] Lenistwo doszło do strasznych rozmiarów. U każdego gospodarza było trzech czterech niemców na usługach. […] Strach mnie ogarnął na myśl co będzie jeżeli reszta niemców wyjedzie. Kto będzi robił. Jako Polka wstydziłam się […] za brud ogólny, za brak gospodarki, za brak kultury i zaradności. W tym czasie wojska rosyjskie, których wszędzie nie brakowało, wywozili co się dało.
Na „Ziemiach Odzyskanych” pojawia się problem mieszkań i domów jednorazowego użytku. „Właściwie nie musiało się spać w tym samym domu każdej nocy. Nic nie stało na przeszkodzie codziennej zmianie adresu” – będzie wspominał po latach Jan Kurdwanowski. Wicestarosta Kudowy-Zdroju [Bad Kudowa] w ciągu pół roku zmienia mieszkanie pięciokrotnie, za każdym razem zabierając całe wyposażenie. O osadnikach, którzy zajmują duże gospodarstwa i starają się wycisnąć z nich, co się da, i to w jak najkrótszym czasie, pisze Władysław Kordaczuk z dolnośląskiego Małuszowa [Malitsch]:
Zamieszkał na piętrze, bo to bezpieczniej i rozleglejszy widok. Wypadło parę dachówek, dach zaczął przeciekać, nieprzyjemnie kapało na głowę. Dom wielopokojowy, nie ma strychu, zamykał drzwi i przeprowadzał się do drugiego pokoju. Po jakimś czasie i tam zaczęło kapać, zajmował następny pokój. Po paru latach kapało już wszędzie, schodził wtedy na parter. Upłynęło jeszcze parę lat, dach obleciał, sufity zaczęły się walić, a Niemców ani widu, ani słychu.
„Na wsiach koło Nowej Rudy ludzie używali domów, aż te zaczynały się walić” – napisze pod koniec lat dziewięćdziesiątych Olga Tokarczuk w Dwunastu obrazkach z Wałbrzycha, Nowej Rudy i okolic.
Wtedy gmina dawała im następne. Ludzie jednego dnia przenosili swój dobytek na drugą stronę strumienia albo drogi i żyli dalej. Zimą zawalały się dachy i podłogi zasypywał śnieg. Czy słowo gwałt jest zastrzeżone tylko dla istoty żywej? Czy można powiedzieć, że zgwałcony został przedmiot – stare pianino, w które wali się tak długo, aż odlecą klawisze, albo szafa porąbana na opał, albo dom opuszczony jesienią, gdy pierwsze deszcze zaczynają przeciekać przez dachówki?
Wymieść tę niemczyznę!
Co to za dom?! Nawet pieca nie ma! Upiec, upieczesz – a gdzie spać?
Babcia Pawlakowa w Samych swoich
Zadomowić się trudno. Nie wiadomo, jaki będzie ostateczny przebieg granic i kształt nowej Polski. Niektórzy chłopi nie orzą, bo może niedługo trzeba będzie się wynieść. Nie naprawiają niczego lub tylko to, co najpotrzebniejsze. Mantry repatrianckie: „może będzie trzecia wojna”, „może tutaj nie będziemy”, „jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa”. Poczucie bycia nie u siebie doskwiera też za sprawą narzuconego przez Moskwę ustroju: „bo my nie w domu i nie ma naszej ojczyzny, tylko Polska komunistyczna” – pisze matka w liście do syna-żołnierza w kwietniu 1945 roku. Negatywem repatrianckich mantr o rychłym powrocie staną się te propagandowe o prastarym prawie do objętych terenów, których przybysze chwycą się jak tonący brzytwy, bo przecież nie można przez cały czas żyć niepewnością i odkładać koniecznych remontów na później. Zdzisław Olechowski, emerytowany nauczyciel z Wrocławia, zanotuje w 1956 roku z satysfakcją: „Wszystkie wioski odbudowane, pola uprawione, wszędzie rozbrzmiewa piosenka polska, a z niemczyzny nie pozostało ani śladu”. Franciszek Buchtalarz napisze, że „osadnik polski nad Odrą czuje się przywiązany do ziemi pomorskiej, uważając lata panowania tutaj germanizmu za okres przemijający, jak w każdej chorobie”. A dekadę później Kazimiera Ciężka ze Świdnicy [Schweidnitz] w poemacie przysłanym na konkurs pamiętnikarski adresowany do młodzieży „Ziem Odzyskanych” zrymuje z junacką werwą:
Dymią fabryki codziennie,
wre życie z wielką radością,
Na samą myśl o utracie Śląska
każdy świdniczanin zalewa się złością.
Z czasem opowieść o powrocie na swoje będzie się stawać przedmiotem żartów i żarcików. Wychowana w Szczecinie Beata Kozak zapamięta z lat osiemdziesiątych, że gdy wpadało się do kogoś ze spontaniczną wizytą, na „Fajnie, że przyszliście” gospodarzy goście lubili rzucić: „Myśmy tu nie przyszli, myśmy wrócili”.
Domy zajęte z zamiarem osiedlenia się na stałe rozpoznawano po tym, że w oknach stały doniczki z kwiatami. „Po usunięciu śmieci, wymyciu podłóg ustawiliśmy sypialnię i pokój stołowy. W uporządkowanej kuchni zapłonął ogień i smakowity zapach kolacji rozszedł się po mieszkaniu – wspominał pierwszy wieczór na nowym miejscu Franciszek Buchtalarz. – O talerze, kubki, wiadra, patelnie itp. rzeczy nie było kłopotu, bo znajdowała się tego niezliczona ilość we wszystkich porzuconych mieszkaniach”. „Jest cudnie jak w zaczarowanej krainie. Samotny, uroczy zakątek stworzony dla nas pragnących ciszy i ukojenia – cieszyła się osadniczka z Warszawy Maria Rogulska. – Tak więc urządziliśmy mieszkanie, a gdy zawiesiło się firanki, ułożyło serwetki, a w najładniejszym pokoju zasłało podłogę kilimem ocalałym z Warszawy, mieszkanie zrobiło się miłe i przytulne”. Danuta Czerwińska-Machcińska zapamiętała z dzieciństwa radość, że rodzina sama będzie zajmować duży dom, ładną altankę z kolorowymi szybkami i pokaźnych rozmiarów sień. „Przybyliśmy do prawdziwej Ziemi Obiecanej” – zachwycał się Adam Chomicz. A Adeli Śliwie, która z Krakowskiego trafiła do Domanic [Domanze] pod Świdnicą, „otworzył się raj”.
Ale nawet osadnicy, którym towarzyszyła wiara w to, że wszystko się ułoży, musieli rozprawić się z obcością nowych siedzib. „Wzdrygam się, czuję wrogość, obrazy, papiery, napisy niemieckie” – zanotowała Rozalia Szymula. Jak z domu, który jeszcze do niedawna był niemiecki, uczynić dom polski? Przede wszystkim – urządzić generalne porządki. „Prześladowała mię jedna, uporczywa myśl: sprzątać – sprzątać – sprzątać”, wspominała Helena Będkowska po przyjeździe do Złotowa [Flatow] niedaleko Piły [Schneidemühl].
Żeby można było wysprzątać i wymieść z domu tę obcość, tę niemczyznę wyzierającą z każdego kąta. […] na każdym kroku napotykam przedmioty należące do kogoś innego, świadczące o czyimś życiu, o którym nic nie wiem, o ludziach, którzy ten dom budowali, tutaj mieszkali, a teraz być może już nie żyją. […] nie wyobrażam sobie, abym kiedykolwiek mogła powiedzieć, że to jest mój dom
– pisała Joanna