Poniemieckie. Karolina Kuszyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Poniemieckie - Karolina Kuszyk страница 6
![Poniemieckie - Karolina Kuszyk Poniemieckie - Karolina Kuszyk Sulina](/cover_pre471044.jpg)
„Eto uże nie Polsza, eto zapadnaja Ukraina” – słyszą domownicy. „Eto nie Polsza” – słyszy półtora miliona Polaków wysiedlonych z Kresów Wschodnich w latach 1944–1948. Na początku lipca 1945 roku, tuż po konferencji poczdamskiej, Frank Scholz, ksiądz z Görlitz, zapisuje w pamiętniku: „Dowiadujemy się po raz pierwszy, że rząd polski zalicza Görlitz-Ost do Polski”. „Hier ist Polen” – tu jest Polska, słyszy w czerwcu i lipcu 1945 roku czterysta tysięcy Niemców, pędzonych za Odrę na dziko, jeszcze przed postanowieniami poczdamskimi o nowym przebiegu granic. „Hier ist Polen” – słyszą ci, którzy muszą wyjechać od sierpnia 1945 do końca 1950 roku. Historycy szacują ich liczbę na trzy i pół miliona.
Repatriantom i osadnikom przypadają – niczym w gigantycznej monopoly – zagrody, kamienice, fabryki i kopalnie; parki, drogi i cmentarze; szpitale, przychodnie, przedszkola, szkoły, uniwersytety; teatry, opery i muszle koncertowe; mleczarnie, browary, piekarnie i laboratoria; linie elektroenergetyczne i wodociągi; byłe obozy pracy i obozy koncentracyjne; linie tramwajowe, dworce i lotniska; oczka wodne, jeziora, rzeki i strumienie; nadmorskie kurorty i górskie schroniska; muzea, boiska i stadiony; schrony i tunele; morza ruin i nietknięte starówki. W monopoly uczestniczy również Armia Czerwona, gracz nieobliczalny, łamiący zasady według swojego widzimisię – może wkroczyć do gry w każdej chwili, nie czekając na swoją kolejkę, przeskakując o kilka pól, zgarniając całe fabryki wraz z wyposażeniem, wille po adwokatach, kobiety, zegary z kukułkami i zegarki na rękę.
30 czerwca 1945 roku Hugo Hartung, główny dramaturg teatrów miejskich w Breslau, po pobycie w lazarecie wraca do miasta z grupą rekonwalescentów i spotyka idący z przeciwka korowód przesiedlonych Polaków:
[…] drepczą zmęczeni, wynędzniali, w orszaku, który zdaje się nie mieć końca: Polacy z guberni lwowskiej. To miasto, które dla nas już przestało być domem, dla nich jeszcze nim nie jest. Obydwa orszaki mijają się w milczeniu, niczym marionetki niepojętego losu.
Co z cudnym domem, który obiecywali kupić bohaterowie przedwojennego filmu Włóczęgi, kultowa para lwowskich batiarów Szczepko i Tońko, jak tylko zarobią „dwieści złoty”? Po wojnie Tońko emigruje za ocean, Szczepko zaczyna pracować w Polskim Radiu, a wspomnienia o wsiach i miastach, „gdzie śpiewem cię tulą i budzą ze snu”, pielęgnuje się tylko wśród swoich. W nowej Polsce przez długie lata nie będzie miejsca na wspominanie Lwowa i Wilna. Wielki Brat patrzy. Przygląda się, jak ci, których urządziła historia, urządzają się wśród obcych dekoracji.
Zastali murowaną
Ci, którzy jadą na Zachód, patrząc na obcą krainę z wagonów pociągów lub – jak chce piosenka – z przyczepy rozklekotanej ciężarówki, widzą przede wszystkim dachówki i mury. Obszerne, murowane zagrody mogą wzbudzać lęk: „Każdy spojrzał za zabudowania i strach nas ogarnął, co w tych murach będziemy robić. Człowiek nigdy nie widział takich zabudowań”, będzie wspominać rekonesans podgłogowskiej wsi Ruszowice [Rauschwitz] Stanisław Pawlus, przybysz z rzeszowskiego. „Wszędzie widzieliśmy solidnie zbudowane domy i zabudowania gospodarskie. Budulec stanowiły cement, cegła i glina, a nie drewno jak u nas na wschodzie”, zapisze we wspomnieniach Henryk Zudro. Franciszek Kalisz, który zamieszkał we wsi Laski [Heinrichswalde] niedaleko Ząbkowic Śląskich [Frankenstein], zapamięta, że czuł się na nowym miejscu jak w „małym miasteczku”.
Skoro nawet wsie dla wielu wyglądają jak miasta, cóż mają powiedzieć ci, którzy trafiają właśnie do miast? Inteligent ze Lwowa Zbigniew Żaba zatrzymuje się na pewien czas w Krośnie Odrzańskim [Crossen an der Oder]. Tam w willi „po Niemcu Krügerze, właścicielu kawiarni”, zamieszkali jego krewni. „Kuzynka oświadczyła, że czuje się w tym mieszkaniu jak w raju. Cieszyli się jak dzieci, pokazując mi przyzwoite meble, łazienkę, elektryczność. Na Nowogródczyźnie, gdzie żyli przed wojną, to wszystko było dla nich nieosiągalne, zaliczało się do magnackiego komfortu”. Sam Żaba dociera w końcu do Wrocławia [Breslau], gdzie w poszukiwaniu lokum ogląda setki mieszkań dużych i małych, słonecznych i ciemnych, willowych i blokowych, z ogródkami i bez. Nie kryje swojego oczarowania architekturą miasta: „Kremowe wille, przeświecające ceglastą dachówką przez delikatną, młodą zieleń, były podobne do domków na obrazkach dla grzecznych dzieci”. Po żmudnych peregrynacjach znajduje komfortowe mieszkanie w poniemieckiej willi, która go „olśniewa”.
Domy i mieszkania poniemieckie: pozostawione we wzorowym porządku, z umytymi naczyniami i kluczem karnie tkwiącym w drzwiach – koniecznie od zewnątrz, zgodnie z rozkazem rządu polskiego z 14 lipca 1945 roku. Opuszczone w pośpiechu; we wspomnieniach niedawna obecność poprzedników zapisze się w obrazie talerzy z jeszcze ciepłą zupą. Splądrowane. Umeblowane. Z wygodami. Z trupami właścicieli, którzy obarczają przybyszy obowiązkiem pochówku. Mieszkania, które przed wysiedleniem zdewastowali w aktach sabotażu sami Niemcy. Mieszkania zrujnowane, mieszkania grobowce. Mieszkania sracze dla sowieckich żołnierzy. Mieszkania burdele. Mieszkania czyste i zamieszkane, najczęściej przez kobiety, dzieci i starców. W miastach i wsiach, które wydają się wyludnione, bo Niemcy, którzy jeszcze nie wyjechali, wolą nie wychodzić na ulice. „Wszystko wygląda jak opuszczone, jak poniemieckie, a raczej, jak gdyby ślad pozostał po zaginionej jakiejś ekspedycji”, notuje w Gołdapi [Goldap] osadnik Ignacy Wojnikiewicz.
Walka o mieszkania
Przesiedlenie to często kilka tygodni w odkrytych wagonach, w deszczu, słońcu i kurzu. Czasem z kilkudniową lub kilkutygodniową przerwą na koczowanie na dworcu lub przy torach w szczerym polu, bo wojsko zarekwirowało wagony. „Ci biedni ludzie porobili sobie nad głowami dachy z desek albo małe domki i tak czekają po 3–4 tygodnie” – pisał ktoś w liście do bliskich o takim wypatrującym zmiłowania transporcie repatriantów. Po dotarciu na miejsce przeznaczenia nie ma mowy o odpoczynku – zaczyna się walka o lokum. Przyjezdni często zajmują mieszkania sami, nie czekając na przydział. Kto pierwszy, ten lepszy. „My chociaż zajęliśmy dom, ale nie wiem, jak długo będziemy w nim siedzieć, bo jak poszłam po dokument, to porucznik mi powiedział, że nie mamy prawa […], a jak będę, pośle swoich żołnierzy i nas wyrzucą na ulicę”, pisze do bliskich we wrześniu 1945 roku osadniczka z Sulęcina [Zielenzig]. Rządzi prawo silniejszego lub ustosunkowanego. Po zarezerwowaniu nowej siedziby za pomocą kartki z napisem „Zajęte przez Polaka” albo przez zatknięcie polskiej flagi osadnicy zgłaszają się w miejscowej komisji przy Radzie Narodowej. Jeśli nie ma przeciwwskazań, mogą się osiedlić. Przezorni zajmują na wszelki wypadek kilka mieszkań:
Ja udałem się do Ośna Lubuskiego [Drossen] w powiecie sulęcińskim. Miasteczko to było bardzo mało zniszczone i posiadało dużo pięknych domów z umeblowanymi mieszkaniami. Ale już wszystko było zajęte. Chociaż ludzie tu nie mieszkali, lecz na każdych drzwiach widniała kartka z napisem „zajęte”
– wspominał Adam Chomicz. „Oczywiście my, mocno zdyscyplinowani ludzie, szanowaliśmy te kartki i nikt z nas nie śmiał zajmować tych mieszkań. Dziwiło nas tylko, że ich lokatorzy nie tylko nie przybywali, lecz odwrotnie, po pewnym czasie zdejmowali te kartki i porzucali te mieszkania”.
Miejscowa komisja przy Radzie Narodowej przydziela mieszkania potrzebującym odpowiednio do ich zawodu, stanu zdrowia i stanu rodzinnego. Rozstrzyga też spory. Jeśli do Rady Narodowej zgłosi się w późniejszym czasie osoba bardziej uprzywilejowana, dotychczasowy mieszkaniec musi ustąpić mu miejsca. Lepiej, żeby zrobił to dobrowolnie. Gdy rolnik Czesław Roksela dostaje nakaz opuszczenia domu, w którym postanowiono zakwaterować nauczycieli, a on prosi o czas do jesieni – w polu kiełkują kartofle – na drugi dzień po nakazie eksmisji przyjeżdża milicja i zaczyna wyrzucać z mieszkania meble. „Mieszkania lepsze były zajęte zaraz po oswobodzeniu przez UB i Milicję,