Poniemieckie. Karolina Kuszyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Poniemieckie - Karolina Kuszyk страница 5
Dom poniemiecki może być wiejską zagrodą, miejską willą, kamienicą, może być i modernistycznym kubusem, chociaż te ostatnie laik zakwalifikuje raczej jako budowle z lat sześćdziesiątych – ze względu na płaskie dachy. Poniemieckie kojarzy się bowiem ze spadzistym dachem, czasem z datą budowy ułożoną z dachówek w innym niż całość odcieniu, czerwoną cegłą i ciemną klatką schodową z kolorowymi szybkami oraz łazienką z bateriami z napisami kalt i warm. Są poniemieckie kamienice, które melancholijnie niszczeją, razem z ozdobnymi piecami kaflowymi przypominającymi piętrowe torty, rzeźbionymi poręczami na klatkach schodowych i sklepieniami z wyblakłym niebkiem. Są coraz słabiej opierające się czasowi poniemieckie pałace, które każą myśleć o porosłej chwastami siedzibie Marquezowskiego generała w jego ostatniej jesieni, z dywanami rozszarpanymi przez krowie racice i ścianami inkrustowanymi grzybami we wszystkich kolorach tęczy. Są domy poniemieckie, którym się nie wiodło, bo mieszkali w nich ludzie, którzy traktowali swoje siedziby tak, jak żołnierze zwycięskiej armii traktują kobiety wroga. Są domy poniemieckie, o które nikt się nie zatroszczył, aż te poddały się i runęły, a potomkowie dawnych mieszkańców mogą fotografować już tylko resztki fundamentów.
Przybywa takich, które mają szczęście, odremontowywanych pieczołowicie i z dbałością o najmniejszy szczegół, tak że nawet – jak opowiadał mi z dumą pan Stefan z okolic Słubic [Frankfurt (Oder) Dammvorstadt] – „i Helmut by się nie powstydził”. Na portalach w rodzaju slowhop.pl, które kuszą mieszczuchów listami klimatycznych miejsc, można znaleźć sporo poniemieckich domów emanujących atmosferą tradycyjnej przytulności i solidnego zadomowienia oraz odrestaurowanych obór, zamienionych na charakterne domy wakacyjne. Trudno o lepszy dowód na to, że drugie i trzecie pokolenie osadników uznało, że jest u siebie i Niemcy jednak nie wrócą.
Temat poprzednich mieszkańców powraca czasem w magazynach wnętrzarskich, w artykułach poświęconych remontom poniemieckich domów. „Weranda Country” pisała w 2016 roku:
Ceramiczna dachówka pochodzi aż z trzech różnych dachów. Kupowali ją przez internet z rozbiórek poniemieckich chałup. […] Pod podłogą i na strychu nowi właściciele znaleźli pamiątki po przedwojennych mieszkańcach (np. trzy stare kafle piecowe z ręcznie odciśniętym wzorem) – zachowali je, bo jak mówią, to dzięki nim wracają dobre duchy.
Wbrew zaklęciom właścicieli poniemieckich domów duchy wcale nie muszą wracać w zamiarach pojednawczych. Mogą pojawiać się jako upiory i zgłaszać pretensje. Karolowi Maliszewskiemu z Nowej Rudy [Neurode], autorowi Wyprawy do miasteczka. Notatnika sudeckiego, jeszcze w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych nie dawało spokoju wyobrażenie byłego właściciela jego domu, aptekarza Joachima Jacobsa, który w każdej chwili może wyjść z szafy i powiedzieć w sudeckim dialekcie: „Spierdalaj, przybłędo!”.
Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku Polacy krótko cieszyli się wspólnym domem, a wybuch II wojny światowej zapoczątkował czas tułaczki i bezdomności, który miał trwać jeszcze przez długie powojenne lata. W 1946 roku, gdy Kazimierz Brandys pisał „wojna wzięła mój dom w twarde karby”, w miastach całej Polski było 4,44 miliona izb mieszkalnych. Izba mieszkalna to oficjalne określenie pomieszczenia nadającego się do mieszkania, w tym kuchni. Sześć lat później liczba izb mieszkalnych będzie wynosić 5,97 miliona. To nadal niewiele, zważywszy wojenne straty.
8 marca 1946 roku, rok po postanowieniach w Jałcie i Poczdamie, na mocy dekretu o majątkach opuszczonych i poniemieckich przechodzi na własność Skarbu Państwa wszelki majątek Rzeszy Niemieckiej i byłego Wolnego Miasta Gdańska oraz ich obywateli „z wyjątkiem osób narodowości polskiej lub innej przez Niemców prześladowanej”. Mieszkania w całej Polsce, również poniemieckie, stają się własnością wspólną w wyniku dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego o komisjach mieszkaniowych, przyjętym w 1944 roku przez lubelski rząd.
W maju 1945 roku, jeszcze przed postanowieniami poczdamskimi, Centralny Komitet Przesiedleńczy agituje: „Chcecie chleba – na Zachodzie jest chleb! Chcecie ziemi – na Zachodzie jest ziemia!”. Na „Ziemie Odzyskane” jadą ci, którym odebrano domy na Wschodzie, i ci, których domy zbombardowano w centrali. W 1947 roku dołączą do nich przesiedleni w ramach akcji „Wisła”. Jadą ocalali Żydzi. Założą gminy żydowskie – ziemie zachodnie staną się największym skupiskiem ocalonych z Zagłady – i przez krótki czas będzie się wydawać, że w nowym polskim domu jest miejsce i dla nich. Najpóźniej po pogromie kieleckim w lipcu 1947 roku Żydzi z całego kraju zaczną masowo emigrować i szukać sobie domu gdzie indziej. Na Zachód jadą rodziny, których bieda jest tak dotkliwa, że ich siedziby przestały zasługiwać na miano domu. Jadą po złote runo bandy szabrowników, patroszą mieszkania, pomieszkując to w jednym, to w drugim, i znikają na zawsze. Jadą ci, którzy mają coś do ukrycia przed nową władzą. Jadą zdemobilizowani żołnierze, zachęceni obietnicami ulg dla osadnika wojskowego, i powracający z Niemiec robotnicy przymusowi. Jedni marzą o urządzonych mieszkaniach poniemieckich i gospodarstwach z budynkami, światłem i inwentarzem. Inni – o rychłym powrocie do utraconych rodzinnych stron.
Przeprowadzka
Magdalena Viecenz, babcia Cäcilii Hille, z którą rozmawiam w Berlinie, do 1946 roku mieszkała w ostatnim domu na wzgórzu w Rückers, dziś Szczytnej w Kotlinie Kłodzkiej. Dom został wyszabrowany jeszcze podczas obecności gospodarzy. Rabusie spędzili domowników do piwnicy, a górę opróżnili ze wszystkiego, co dało się wynieść, łącznie z namoczonym praniem. Zanim wyjechali, szesnastoletnia Magdalena Viecenz widywała w kościele polskie dziewczęta ubrane w jej rzeczy. Wróciła w siedemdziesiątym piątym, żeby zobaczyć dom. Parter był zrujnowany, a na piętrze mieszkała kilkuosobowa rodzina. Mieszkańcy mieli odciętą wodę i korzystali ze studni w podwórzu. Nigdy nie widziałam równie pustego domu, opowiadała babcia Cäcilii. Nie pojechała już później do Polski. Za to latem 2016 roku pojechała Cäcilia. Domu nie znalazła. Przywiozła babci kamyk.
Rodzina Magdaleny Viecenz opuści wieś jako jedna z ostatnich niemieckich familii, gdy Rückers będzie już Szczytną. Podczas gdy Viecenzowie będą jeszcze zwlekać z decyzją o wyjeździe, mama mojego taty, babcia Marysia, już będzie pakować dobytek w Wojutyczach pod Starym Samborem. Pojedzie na Zachód pierwszym transportem, ze swoim dwuletnim synem, czyli moim tatą, młodszym bratem i matką, do Zobten am Berg, Sobótki pod Ślężą. Wśród szykujących się do wyjazdu zabraknie Michała, męża Marysi – Ukraińca, parę miesięcy wcześniej zaaresztowanego przez Sowietów. Wtedy nikt jeszcze nie wie, że ze lwowskich Brygidek dziadek Michał trafi na osiem lat do łagru w Workucie i choć w 1953 roku wróci w rodzinne strony, przemianowane tymczasem na Ukraińską Republikę Rad, już nigdy nie zobaczy żony, a syna – dopiero gdy ten będzie dorosłym człowiekiem.
W ruchomej szopce pamięci od lat kręcą się te same postaci i wypowiadają te same słowa. Gdy po dziadka przychodzą sowieccy żołnierze, jeden z nich sięga po wiszącą na ścianie rodzinną pamiątkę, szablę po ojcu Marysi, który służył w armii austriackiej za Franciszka Józefa. Mały tato protestuje: „Moskal, job twoju mać, zostaw,