Mara. Michał Kuźmiński

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mara - Michał Kuźmiński страница 4

Mara - Michał Kuźmiński Etnokryminał

Скачать книгу

Masz rację, Anka – przerwał jej, wzdychając. – Nie mogę jej tak traktować, bo tylko ona mi została.

      Zajął się odwracaniem mięsa na grillu. Anka pomyślała, że rozumie. Jeśli zostałoby powiedziane wprost, że dawna koleżanka z redakcji „Flesza”, a dzisiaj jego prawa ręka w Raporcie Strzygonia kocha się w nim jak nastolatka, to nie mógłby dłużej udawać, że tak nie jest. I musiałby coś z tym zrobić, na co teraz nie miał ani siły, ani pomysłu.

      – Myślałam, że walą do ciebie tłumy młodych dziennikarskich orłów – zauważyła. Wydał się wdzięczny za to, że Anka nie chce ciągnąć tematu. – Twój serwis, bo to już nie blog, to przecież zjawisko na tym zabetonowanym rynku medialnym.

      – Tak, walą drzwiami i oknami, a potem są zdziwieni, że nie zarobią od razu na własny kwadrat w lofcie i że nie będą pisać słusznej publicystyki o Polsce – prychnął. – Zostają miesiąc, dwa i idą dalej, bo „to nie to, czego się spodziewali”.

      – Jesteś sfrustrowany – stwierdziła raczej, niż zapytała Anka.

      Nie odezwał się, co zabrzmiało jak potwierdzenie.

      – Ale popatrz, ile osiągnąłeś. Zupełnie sam. Nie stoi za tobą żaden duży tytuł, żaden wielki wydawca nie szasta na ciebie pieniędzmi, żaden znajomy nie przewiózł cię na plecach. Możesz mieć własny głos...

      – ...którego i tak nikt nie usłyszy – dokończył za nią.

      – To co, wolałbyś dalej pracować dla „Flesza” i gonić za sensacją?

      – Anka, to ściema, że ludzie chcą być ciągle zaskakiwani. Ludzie oczekują, żeby mówić im to, co chcą usłyszeć. Należy im to uatrakcyjniać, żeby mieli wrażenie, że dostają coś nowego, ale w sprawdzonych, bezpiecznych ramach. Opowiadać tę samą historię, tylko trochę inaczej. Lekko, krótko, za to często. I wszyscy będą zadowoleni.

      Obracała w dłoni kieliszek wina, który pocił się w upale.

      – Publikowaliśmy reportaże interwencyjne, rzetelne do wyrzygania analizy ekonomiczne, demaskowaliśmy parówkowych skrytożerców w spółkach skarbu państwa, ale wiesz, co się do tej pory najlepiej nosiło? – Zawiesił głos. – Na święta Wiolka zrobiła klikadełko: celebryci składają życzenia swoim pupilom. Pani z telewizji z pieskiem. Trenerka fitness z papugą. Brakowało tylko prezesa z kotem.

      – A tekst o Romach z Kamienia? – zapytała.

      Tylko machnął ręką.

      – No okej, to był ostatni raz, kiedy czułem, że robię coś ważnego. Dobra, zejdźmy ze mnie, pani doktor, koniec tej psychoanalizy – powiedział, wysilając się na lekki ton. – Lepiej mów, co ciebie budzi w nocy i nie daje ci zasnąć.

      Anka, zamiast zbyć go banałem o habilitacji, profesorze albo studentach, zamyśliła się, patrząc w ogień. Wyglądała dziewczęco w sukience w kwiatki, z piegami na bladych ramionach i dekolcie, który już zaczynał różowieć od słońca.

      – Czasem budzę się w nocy i wyobrażam sobie, że on się zabił. Że wracał ode mnie do Gliwic, był zmęczony albo trafił na jakiegoś idiotę, który nie popatrzył w lusterko. I zastanawiam się, czy zginie na miejscu, czy trzeba go będzie odłączyć od respiratora. Czy jego rodzice będą mnie obwiniać. Co zrobię z jego rzeczami... – Urwała i wypiła łyk wina.

      Nie spodziewał się tego. Anka zwykle tak się przed nim nie odsłaniała.

      – Ale się wam układa? – spytał. Miał wrażenie, że Gerard się zmienił, nawet wyglądał inaczej: rysy jego twarzy się wyostrzyły, jakby trochę schudł, nie tracąc tężyzny.

      – Skończył studia, pracuje u ojca, więc jest ciężko – zaczęła Anka niechętnie. – Nie mamy dla siebie czasu, a kiedy Gert przyjeżdża, jest zmęczony, wściekły albo nakręcony na jakiś projekt. Będzie z niego taki sam pracoholik perfekcjonista jak z Huberta. Po pracy on potrzebuje wyciszenia, uspokojenia, a ja...

      – A ty wręcz przeciwnie – dokończył Bastian.

      – Wiem, powinnam go wspierać, ale to nie moja walka – westchnęła. – A ja sama też muszę mieć trochę...

      – Adrenaliny? – wszedł jej w słowo Bastian. Popatrzyła na niego z wdzięcznością. – Jesteśmy ćpunami, Anka. Oboje jesteśmy uzależnieni.

      – Po tej historii z Murzasichla poszłam na terapię, bo wszystkiego się bałam. Cztery razy o mało mnie nie zabili. Ale teraz... Zaczynam za tym tęsknić. Bo wtedy każdy kieliszek wina, każdy pocałunek, każda kromka z masłem smakują inaczej. Słońce mocniej świeci, świat się szybciej obraca. Krew żwawiej krąży.

      – Czujesz, że żyjesz – rzucił.

      Rozejrzał się. Dom, stodoła i rozgrzebany wykop pod basen z tyłu za ogrodem. Sad, po którym biegał jako dziecko, ślizgając się na zgniłkach. Samotna kępa drzew nad Breńką, która wydawała mu się kiedyś tak oddalona, że sam nigdy nie odważył się tam pójść na przełaj przez pola. Odkąd tu przyjechał, zastanawiał się, czy mógłby tak żyć.

      – Nie da się z rollercoastera przesiąść z powrotem na traktor, co nie?

      – Gdybyś trafił kiedyś na ciekawą historię... – Uśmiechnęła się nieśmiało. – To pamiętaj o mnie.

      – I vice versa. – Sięgnął po puszkę i przepił do niej. – Kto pierwszy obczai działkę, daje znać. Jak ćpun z ćpunem.

      – Deal. – Uniosła kieliszek i duszkiem wypiła wino. – A swoją drogą, nigdy się nie zdradzałeś, że masz rodzinę na wsi. Wtedy, w Murzasichlu, sprawiałeś wrażenie, jakbyś pierwszy raz na oczy widział chałupę, stóg siana i owcze bobki. Wstydziłeś się?

      – Nie, to nie tak – odpowiedział bez przekonania. – Ja tu jeździłem za dzieciaka, na święta i wakacje. Dawno i nieprawda. Potem już mi się nie chciało, nie moje klimaty, odkleiłem się. A poza tym to są osobiste sprawy, nie z każdym się o tym gada.

      – Więc co się zmieniło, że teraz mnie tu zaprosiłeś? – zapytała.

      – Jak to co? – Podniósł kufel do ust. – Wszystko.

      – Maciek, idże do sklepu. Piwo się skończyło. – Mężczyzna zgniótł puszkę i przewrócił kiełbaskę na drugą stronę. Zaskwierczał na węglach palony tłuszcz.

      – Czemu ja?

      – Żebyś się do czegoś przydał – sapnął tamten. – Ślipiesz tylko w telewizor i nic nie robisz. Ile ty masz lat? Trzydzieści i siedzisz w domu! Matce nie pomagasz, to przynajmniej skocz po piwo.

      Syn skulił się, podrapał po karku. Miał na sobie wytarte dżinsy, sprany podkoszulek wisiał na jego wątłych ramionach jak na manekinie.

      – Ty też nie pracujesz – odciął się, chociaż głos mu zadrżał. – I też siedzisz w domu.

      – A za czyje pieniądze będziesz dziś

Скачать книгу