Pogrzebani. Jeffery Deaver
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pogrzebani - Jeffery Deaver страница 13
Kiedy informacja trafiła na tablicę, Rhyme podjechał do niej wózkiem.
Sachs też spojrzała w stronę listy faktów i dowodów. Na jednym z dużych monitorów wyświetliła mapę fabryki. Stuknęła palcem w miejsce na północ od kompleksu, mniej więcej tam, dokąd uciekł.
– Cholera, dokąd się wybierasz? – rzuciła w powietrze.
Sellitto także wpatrywał się w tablicę.
– Ma samochód – powiedział. – Może wrócić do domu. Może pojechać na stację i wsiąść do metra, zostawić wóz na ulicy. Może…
Nagle Rhyme’owi błysnęła myśl.
– Sachs!
Amelia, Sellitto i Cooper spojrzeli w jego stronę zdjęci niepokojem. Może z powodu gniewnej miny kryminalistyka.
– O co chodzi, Rhyme?
– O co przed chwilą zapytałaś?
– Gdzie mieszka?
– Nie, powiedziałaś coś innego. Zapytałaś, dokąd się wybiera.
– Miałam na myśli jego dom.
– Daj spokój. – Obrzucił tablicę uważnym spojrzeniem. – Znalazłaś ścinki papieru, prawda? Fotograficznego?
– Zgadza się.
– Pobaw się w układankę. Sprawdź, czy te kawałki do siebie pasują.
Sachs nałożyła rękawiczki, otworzyła foliową torebkę i ułożyła skrawki.
– Tworzą ramkę, widzisz? Coś z tego arkusza wycięto. Równy kwadrat.
Rhyme zajrzał do komputera.
– Czyżby przypadkiem o boku długości pięćdziesięciu jeden milimetrów?
Sachs przyłożyła linijkę. Zaśmiała się.
– Dokładnie.
– Kurczę, skąd wiedziałeś, Linc? – burknął Sellitto.
– Niech to szlag. – Wskazał głową nadpalony trójkąt papieru z tajemniczym szyfrem.
OTÓW
RS WYM
OTA WYM
TOŚĆ TRAN
Wrócił do komputera.
– To chyba odpowiedź: „Gotówka, kurs wymiany, kwota wymiany, wartość transakcji”. – Wskazał głową na ekran. – Znalazłem paragon z kantoru wymiany walut. A ten kwadrat wycięty z błyszczącego papieru…
– Zdjęcie paszportowe – dokończył Sellitto. – Cholera jasna.
– Otóż to – przytaknął wolno Rhyme. – Dzwońcie do Waszyngtonu.
– Do stolicy? – upewnił się Cooper.
– Oczywiście, że do stolicy, nie do stanu. Chyba nie potrzebuję kubka kawy ze Starbucksa ani nowszej wersji Windowsa od Microsoftu, co? Przekażcie Departamentowi Stanu, żeby ostrzegł ambasady, że Kompozytor wyjeżdża z kraju. Trzeba też zawiadomić Dellraya. Niech się skontaktuje z zagranicznymi biurami FBI. – Znowu się nachmurzył. – Chociaż nie wiem, co nam z tego przyjdzie. Nie mamy precyzyjnego rysopisu ani innych informacji dla kontroli paszportowej. – Z niepokojem pokręcił głową. – A jeżeli rzeczywiście jest taki sprytny, na jakiego wygląda, na pewno nie traci czasu. I jest już w połowie drogi do Londynu albo Rio.
II
ŚRODA, 22 WRZEŚNIA
NA POLU TRUFLI
ROZDZIAŁ 9
Czy to właśnie to miejsce i ta chwila, na które czekał?
Na które liczył?
Czy w końcu miał złapać tego diabła wcielonego, którego ścigał od wielu miesięcy?
Ercole Benelli otworzył okno radiowozu, szarego forda SUV-a. Amerykańskich samochodów we Włoszech nie brakowało, chociaż dużych wozów terenowych, takich jak ten, było niewiele. Charakter jego pracy wymagał jednak napędu na cztery koła i solidnego zawieszenia. Przydałby się jeszcze większy silnik, chociaż Ercole nauczył się, że budżet to budżet, i był wdzięczny za to, co mógł dostać. Spojrzał przez obwisłe liście okazałej magnolii, która górowała nad tą mało uczęszczaną wiejską drogą dwadzieścia kilometrów na północny zachód od Neapolu.
Ercole, wysoki, młody i muskularny, o pociągłej twarzy i zbyt chudy jak na gust jego matki, popatrzył przez lornetkę Bausch & Lomb na przeciwległą stronę pola, które oddzielało go od opuszczonej budowli znajdującej się sto metrów dalej. Mimo że już zmierzchało, było na tyle jasno, że nie potrzebował nakładek noktowizyjnych. Ziemia była tu zaniedbana, zarośnięta chwastami, wśród których walczyły o przetrwanie i marniały zabłąkane warzywa. Co mniej więcej dziesięć metrów jak wielkie, porzucone zabawki leżały części starych maszyn, fragmenty blaszanych rur i szkielety pojazdów, zdaniem trzydziestoletniego Ercolego przypominające rzeźbę, którą widział kiedyś na wystawie w paryskim Centrum Pompidou podczas długiego weekendu ze swoją ówczesną dziewczyną. Ercolemu sztuka była obojętna. Nie lubił jej (w przeciwieństwie do swojej dziewczyny, która wielbiła ją całym sercem, co jasno tłumaczyło krótki żywot tamtego romansu).
Wysiadł z samochodu i uważnie przyjrzał się budynkowi po drugiej stronie pola. Mrużył oczy, choć to raczej nie poprawiało widoczności w jesiennym zmierzchu. Stał lekko pochylony; mundur i czapka z szerokim daszkiem, nad którym rozkładał skrzydła groźny orzeł, były szare i kontrastowały z odcieniami płowej żółci i brązu otoczenia. Dopóki z nieba sączyło się światło, musiał uważać, by nie zostać zauważony.
Znowu pomyślał: czy to właśnie ta szansa złapania przestępcy?
Czy wewnątrz czai się sprawca?
Ercole widział w domu zapaloną lampę, a poruszający się cień zdradzał czyjąś obecność. I nie było to zwierzę. Każdy gatunek porusza się w charakterystyczny sposób, a Ercole bardzo dobrze się na tym znał: te cienie rzucał homo sapiens, który – beztrosko i nie podejrzewając niczego – chodził po wnętrzu budynku. Choć światło dzienne szybko gasło, Ercole wyraźnie widział ślady kół dużego samochodu w trawie i łanie starej pszenicy. Niektóre łodygi zdążyły się już wyprostować, co oznaczało, że Antonio Albini – jeżeli to rzeczywiście był podejrzany, ten diabeł wcielony – przebywa tam już od dłuższego czasu. Funkcjonariusz przypuszczał, że przyjechał z pierwszym brzaskiem i po długim, szalenie pracowitym dniu zamierzał się wymknąć, gdy zmierzch pogrąży łagodne zbocza wzgórz w coraz gęstszym granatowym mroku.
Czyli niedługo.
Modus operandi Albiniego polegał na tym, że na