Pogrzebani. Jeffery Deaver

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pogrzebani - Jeffery Deaver страница 12

Автор:
Серия:
Издательство:
Pogrzebani - Jeffery  Deaver

Скачать книгу

– przecież miałem opaskę na oczach. Ale na pewno nie było nikogo oprócz nas dwóch. Usłyszałbym.

      Co ty kombinujesz? – spytała w duchu Kompozytora, bo taki pseudonim nadali sprawcy, jak dowiedziała się od Rhyme’a. Chyba lepiej pasował do skomplikowanego i groźnego typa niż dzisiejsza data.

      – Nadal nie domyśla się pan, dlaczego zaatakował akurat pana?

      – Nie mam wrogów, nie mam też byłych żon. Jestem ze swoją dziewczyną od lat. Ani ja, ani ona nie jesteśmy bogaci.

      Zabrzęczał jej telefon. Zgłosiła się funkcjonariuszka, która objeżdżała teren fabryki i znalazła świadka – chłopca – który powiedział jej, że Kompozytor uciekł.

      Rozłączyła się po krótkiej rozmowie, zamknęła oczy i westchnęła.

      Zadzwoniła do Rhyme’a.

      – Gdzie jesteś, Sachs?

      – Prawie w drodze.

      – Prawie? Dlaczego prawie?

      – Miejsce zabezpieczone. Właśnie przesłuchuję ofiarę.

      – To może zrobić ktoś inny. Chcę mieć dowody.

      – Powinieneś coś wiedzieć.

      Najwyraźniej usłyszał w jej głosie niepokój.

      – Mów – rzekł po chwili.

      – Policjantka z patrolu szukała świadków w pobliżu miejsca, którędy uciekł. Nikogo nie znalazła. Ale zauważyła plastikową torebkę, musiała mu wypaść. Wewnątrz były jeszcze dwa miniaturowe stryczki. Wygląda na to, że dopiero zaczyna.

      Rhyme przebiegał wzrokiem skarby przywiezione przez Sachs i kryminalistyków.

      Technicy wyszli, a jeden z nich powiedział coś do Rhyme’a. Może to był żart. Może pożegnanie. Uwaga na temat pogody albo czystości chromatografu Hewlett-Packard. Kto to mógł wiedzieć, kogo to obchodziło? Nie zwrócił uwagi. Poczuł w nozdrzach woń palonego plastiku i gorącego metalu unoszącą się znad zniszczonych dowodów.

      Albo dowodów, które sprawca usiłował zniszczyć. W rzeczywistości znacznie większe spustoszenie niż ogień sieje woda, choć płomienie faktycznie skutecznie usuwają DNA i odciski palców.

      Tak jest, Kompozytorze, starałeś się. Zobaczmy, czy ci się udało.

      Freda Dellraya już nie było. Niespodziewanie wezwano go z dowództwa federalnych – tajny współpracownik przekazał informację o groźbie zamachu na głównego oskarżyciela w dużej sprawie narkotykowej.

      – Groźba kontra faktyczne przestępstwo, Fred? – narzekał Rhyme. – Dajże spokój. Mamy stuprocentowe potwierdzenie, że nasza ofiara została porwana.

      – Rozkaz to rozkaz – odparł agent i wyszedł.

      Jakby tego było mało, Dellray zadzwonił z wiadomością, że to był fałszywy alarm. Miał wrócić w ciągu godziny.

      – Dobrze, dobrze, dobrze.

      Na miejscu wciąż był Lon Sellitto, który właśnie przeprowadzał rekonesans w instytucjach organów ścigania w całym kraju, by sprawdzić, czy gdzieś odnotowano taki modus operandi jak u Kompozytora.

      Jak dotąd nie uzyskał potwierdzenia.

      Rhyme’a to zresztą nie obchodziło.

      Dowody. Tylko na nich mu zależało.

      Przystąpili więc do badania materiału zebranego w fabryce.

      Proszę, jeden ślad buta Converse Cons. Numer dziesięć i pół.

      Proszę, dwa krótkie, jasne włosy, które wyglądały identycznie jak włos znaleziony na telefonie komórkowym Ellisa.

      Proszę, cztery skrawki błyszczącego papieru, chyba fotograficznego.

      Proszę, spalony T-shirt – prawdopodobnie „ścierka”, którą usunięto ślady na podłodze i wytarto odciski palców.

      Proszę, prawie kompletnie zniszczona czapka bejsbolowa, którą nosił sprawca. Żadnych włosów ani śladów potu.

      Proszę, kulki plastiku i metalowe fragmenty – jego keyboard i latarka LED.

      Proszę, trzyipółlitrowa zamykana torebka plastikowa z dwoma miniaturowymi stryczkami, przypuszczalnie zawiązanymi na strunach wiolonczelowych. Brak odcisków palców. Nie mogły im niczego powiedzieć prócz tego, że mogą się spodziewać następnych ofiar.

      Nie było telefonu ani komputera – urządzeń, które uwielbiamy… i które nonszalancko zdradzają nas i nasze sekrety.

      Mimo że sprawca po sobie posprzątał, Sachs zebrała z podłogi w pomieszczeniu z szubienicą sporo drzazg i trocin oraz drobin betonu. Chromatograf huczał, spalając kolejne próbki. Wyniki ujawniły ślady tytoniu, a także kokainy, heroiny i pseudoefedryny – składnika leków obkurczających śluzówkę, który znalazł się tu ze względu na swoje drugie zastosowanie: produkcję metamfetaminy.

      – Handel był marny, ale fabryka miała swój urok jako melina – zauważyła Sachs.

      Jednym ze znalezisk, w prawie nienaruszonym stanie, był skrawek papieru:

      OTÓW

      RS WYM

      OTA WYM

      TOŚĆ TRAN

      – Koło fortuny – rzekł Mel Cooper.

      – Co to?

      Nikt nie odpowiedział na pytanie Rhyme’a, ponieważ wszyscy, nie wyłączając Thoma, próbowali uzupełnić tajemnicze słowa. Bez skutku, więc zajęli się następną zagadką.

      Na szczątkach keyboardu, na którym Kompozytor prawdopodobnie nagrał swój makabryczny utwór, zachował się numer seryjny. Sellitto zadzwonił do producenta, ale firma z Massachusetts była już nieczynna. Postanowił zadzwonić tam rano, choć Kompozytor wykazał się taką ostrożnością w tylu elementach porwania, że na pewno kupił casio za gotówkę.

      Na resztkach instrumentu nie było odcisków palców. Ani na niczym innym.

      Stryczek, którym porywacz próbował udusić Roberta Ellisa, został zrobiony z dwóch strun jelitowych, połączonych węzłem płaskim. Rhyme wiedział, że to powszechnie znany węzeł, więc jego twórca nie potrzebował doświadczenia żeglarskiego ani specjalistycznego.

      Struny jelitowe, większa wersja wizytówki znalezionej przez dziewięcioletnią dziewczynkę, pochodziły z kontrabasu. Rhyme nie liczył na to, że znajdą sprzedawcę, który zapamiętałby klienta takiego jak Kompozytor, zważywszy na skąpy rysopis… oraz fakt, że w okolicy grały tysiące muzyków używających strun tego rodzaju.

      Włamując się do fabryki,

Скачать книгу