Pogrzebani. Jeffery Deaver

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pogrzebani - Jeffery Deaver страница 20

Автор:
Серия:
Издательство:
Pogrzebani - Jeffery  Deaver

Скачать книгу

asystent – rzekł, kiedy warkot ucichł.

      – Tak. Silvio De Carlo.

      – Pytałem go o stryczek. Nic o nim nie wiedział. Ani o tej sprawie w Ameryce i Kompozytorze. – Rossi zachichotał. – Ja zresztą też. Podobnie prokurator Spiro. W odróżnieniu od pana, Benelli. Pan świetnie się orientował.

      – Czytam raporty, komunikaty. To wszystko.

      – Chciałbym dokonać pewnych tymczasowych zmian w swoim wydziale.

      Ercole Benelli milczał.

      – Proponuję panu współpracę. Zostanie pan moim asystentem. Oczywiście tylko przy tej sprawie.

      – Ja?!

      – Tak. Silvio przejmie część śledztw, które teraz prowadzę. Pan pomoże mi przy sprawie Kompozytora. Zadzwonię do pańskiego przełożonego i załatwię przeniesienie. Chyba że jest pan zaangażowany w jakieś ważne dochodzenie.

      Na pewno wyobraźnia spłatała mu figla, ale Ercole miał wrażenie, że owionął go zapach trufli.

      – Nie. Mam kilka spraw, ale nic pilnego, czym nie mogliby się zająć inni strażnicy.

      – Świetnie. Do kogo mam zadzwonić?

      Ercole podał mu nazwisko i numer służbowy swojego przełożonego.

      – Czy mam się do pana zameldować jutro rano, panie inspektorze?

      – Tak. W kwesturze. Wie pan, gdzie to jest?

      – Tak, byłem tam.

      Rossi cofnął się i spojrzał na pole, po czym zatrzymał wzrok na wiacie przystanku autobusowego.

      – Co podpowiada panu instynkt? Sądzi pan, że ofiara jeszcze żyje?

      – Dopóki nie pojawi się wideo, moim zdaniem tak. Zmienił kraj, ale raczej nie modus operandi.

      – Może skontaktuje się pan z odpowiednimi organami w Ameryce i poprosi o przysłanie wszystkich informacji o tym człowieku, jakimi dysponują?

      – Już to zrobiłem, panie inspektorze.

      Jeden z mejli zaadresował do policji Nowego Jorku, a kopię przesłał do Interpolu.

      – Już?

      – Tak. I pozwoliłem sobie podać pańskie nazwisko.

      Rossi w zdumieniu zamrugał oczami, a potem się uśmiechnął.

      – A zatem do jutra.

      ROZDZIAŁ 12

      Zobaczyć Neapol i umrzeć.

      Powiedział jakiś poeta, a może ktoś inny.

      Stefan znał prawdziwe znaczenie tych słów: każdy, kto ujrzał to miasto i skosztował wszystkiego, co miało do zaoferowania, może uznać, że wyczerpał listę rzeczy, które należało w życiu zrobić. I że nie czeka na niego już żadne nowe doznanie.

      Idealny cytat. Kiedy zrealizuje tu swoje plany – jeśli się powiodą, jeśli uda się Ją zadowolić – ruszy stąd prosto do Harmonii. Jego życie się wypełni.

      Stefan siedział w ciemnym pokoju, podobnym do jego nowojorskiej kryjówki, w swoim tymczasowym lokum w Kampanii, regionie ze stolicą w Neapolu. Dom był stary, jak wiele tutejszych budynków. Przesycony ciężkim zapachem stęchlizny. I zimny. Ale to mu prawie w ogóle nie przeszkadzało. Zmysły smaku, zapachu, wzroku i dotyku nie interesowały Stefana. Jedynym istotnym dla niego organem było ucho.

      Miał na sobie dżinsy i biały T-shirt bez rękawów, na który narzucił granatową roboczą koszulę. Ubrania były ciasne (leki pozwalały mu panować nad duszą, lecz nie nad wagą). Stroju dopełniały buty do biegania. Wyglądał trochę inaczej niż w Ameryce. Ogolił głowę – robiło to wielu mężczyzn we Włoszech – pozbył się także brody i wąsów. Musiał pozostać niewidzialny. Nie miał wątpliwości, że prędzej czy później dotrze tu wiadomość o porwaniu i jego „kompozycjach”.

      Wstał i spojrzał w ciemność za oknem.

      Nie dostrzegł radiowozów.

      Nie dostrzegł wścibskich oczu.

      Nie dostrzegł żadnych Artemid. Rudowłosą policjantkę zostawił w Ameryce, ale to wcale nie oznaczało, że nie spotka tu innej – albo jej brata boga, kuzyna boga, wszystko jedno. Od początku zakładał, że ktoś tu go zacznie szukać.

      Widział jednak tylko mrok i dalekie światła włoskiego krajobrazu.

      Włochy…

      Co za wspaniała, czarodziejska kraina.

      Ojczyzna strunowych, wartych miliony instrumentów Stradivariusa, które od czasu do czasu kradziono albo zostawiano w taksówkach, co komentował „New York Post”, donosząc na pierwszej stronie o roztargnionych geniuszach. Skojarzenie adekwatne do chwili, ponieważ Stefan właśnie przygotowywał ze strun kontrabasu kolejny stryczek do swojej następnej kompozycji, nad którą miał wkrótce zacząć pracować. Akurat z Włoch pochodziły bezdyskusyjnie najlepsze struny na świecie. Z owczych i kozich jelit, troskliwie rozciągniętych i oczyszczonych. Stefan poczuł nawet wyrzuty sumienia na myśl o tym, że w czasie tej wyprawy używa strun wyprodukowanych w Stanach Zjednoczonych.

      Zdecydowały jednak względy praktyczne. Zaopatrzył się tam w spory zapas, obawiając się, że gdyby kupił struny tutaj, stróże prawa wpadliby na jego trop.

      Włochy…

      Ojczyzna kompozytorów oper, Verdiego, Pucciniego. Największych znakomitości.

      Siedziba La Scali – z salą koncertową o najdoskonalszej akustyce, jaką udało się stworzyć człowiekowi.

      Ojczyzna Niccola Paganiniego, słynnego skrzypka, gitarzysty i kompozytora.

      Stefan wrócił do swojego warsztatu i nałożył słuchawki. Podkręcił głośność i kontynuując splatanie jelitowych strun i wiązanie pętli, słuchał dźwięków, które koiły jego bębenki, mózg i duszę. Większość ludzi na iPhone’ach i motorolach przechowuje listy utworów reprezentujących przeróżne gatunki, od folku przez muzykę klasyczną i pop do jazzu, plus wszystkie style pośrednie. Stefan oczywiście miał na twardym dysku mnóstwo muzyki. Ale znacznie więcej gigabajtów zajmowały czyste dźwięki. Cykanie świerszczy, trzepot ptasich skrzydeł, łomot kafarów, gwizd czajników, szum krwi pulsującej w żyłach, wiatru i wody… Zbierał je, gdzie tylko zdołał. Miał ich miliony – prawie tyle, co Narodowe Archiwum Fonograficzne Biblioteki Kongresu.

      Kiedy wpadał w zły nastrój, gdy groziły mu Dzikie Wrzaski, czasem przygnębiała go myśl, że jego kolekcja ogranicza się do tak nieodległych w czasie dźwięków: najstarsze pochodziły z końca dziewiętnastego wieku. Jasne, w dziewiątym wieku w Bagdadzie bracia Banū Mūsā stworzyli automatyczne instrumenty muzyczne, wodne organy i flet, a pozytywki nadal grały te same melodie, co w średniowieczu, kiedy je skonstruowano. Ale to było odtwórcze jak muzyka grana z partytur.

      Nieuczciwe.

Скачать книгу