Grzech. Nina Majewska-Brown
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Grzech - Nina Majewska-Brown страница 2
Facetom mojego życia:
Piotrowi, Filipowi i Kubie
Większość ludzi prowadzi życie w cichej rozpaczy.
Henry David Thoreau, Walden, czyli życie w lesie
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Jak każdego popołudnia szła powoli przez rzadki las dobrze znaną piaszczystą ścieżką, która prowadziła wprost na niewielką plażę nad migotliwym jeziorem. Ostrożnie stawiała nabrzmiałe stopy wepchnięte w stare trampki, usiłując ominąć rosnące co rusz kępy pokrzyw, których w tym miejscu nie powinno być. Zawsze się zastanawiała, co sprawia, że w tej części lasu czują się tak znakomicie i ochoczo porastają piaszczystą płaszczyznę. Wiedziała, że po kilku metrach ustąpią miejsca igliwiu, które od lat zalegało dalszy odcinek rzadko uczęszczanej drogi. Nikt tędy nie jeździł, sporadycznie ktoś przechodził, a zupełny brak śladów zwierząt świadczył o tym, że nawet one nie były zainteresowane tą częścią młodniaka.
Jak zwykle czuła się zmęczona, wykorzystywana i mało, że nikomu niepotrzebna, to wręcz porzucona przez los. Mimo to rozkoszowała się zapachem wilgoci, mchu porastającego stare drzewa i żywicy, której aromat eksplodował, gdy mijała dopiero co ścięte, poukładane w równe stosy pnie. Choć panował nieznośny upał, cień w lesie dawał lekkie wytchnienie. Zaintrygowana widoczną wśród krzaków żółtą plamą, która – miała nadzieję – okaże się skupiskiem kurek, skręciła w tamtą stronę. Drobne gałązki pękały z cichym, drażniącym odgłosem pod jej stopami. Instynktownie rozejrzała się wokół siebie. Przystanęła na chwilę i zrozumiała, że dziś las oddycha innym, powolniejszym rytmem, któremu towarzyszy absolutna cisza. Ze zdziwieniem zauważyła, że zazwyczaj krzykliwe ptaki, których świergot budził ją, nim słońce zdążyło wzejść, ucichły, a nieporuszane najsłabszym powiewem liście zamarły na drzewach.
Upał buchnął ze zdwojoną mocą, zapowiadając nadchodzącą burzę. Nigdy nie bała się przyrody, kpiła z jej praw i mocy. Tym razem było inaczej. Nie chronił jej dach domu, w dodatku, choć nikt jej nie towarzyszył, miała niewytłumaczalną pewność, że nie jest sama. Owładnęło nią irracjonalne wrażenie czyjejś obecności.
Zganiła się w myślach. A jednak, w miarę jak z minuty na minutę robiło się coraz ciemniej, a wiatr wreszcie przedarł się przez konary drzew i nerwowo potrząsał krzakami, ogarniał ją strach. Paniczny lęk, niemający racjonalnego wytłumaczenia, który obezwładnia umysł i popycha ciało w fałszywym kierunku.
Zawróciła. I właśnie w momencie, gdy miała zrobić pierwszy krok w stronę domu, ich oczy się spotkały. W pierwszej chwili poczuła ulgę, ale już po sekundzie wiedziała, że coś jest nie tak, że nienazwane zło czai się w powietrzu i wciska ją w ziemię. Paraliżuje, nie pozwala zrobić kroku, a jednocześnie umysł nie potrafi dokonać analizy sytuacji. Patrzyła w wykrzywioną nienawiścią twarz, na której malowały się determinacja i zdecydowanie, jakich by się nie spodziewała.
Otworzyła usta, by wyrazić zdziwienie, że ktoś jej szuka, ale nie zdążyła wykrztusić słowa.
Usłyszała cichy syk i poczuła na twarzy mżawkę drobnych, zimnych kropli, które jednak zaraz ogniem rozlały się po oczach. Kciuk ponownie przycisnął spust aerozolu i piekący gaz znów zaatakował jej twarz, wypalając błony śluzowe w ustach i nosie. Chciała krzyczeć, lecz nie potrafiła wydobyć żadnego dźwięku. Odruchowo przymknęła oczy i ten błysk ciemności, który wdarł się w jej umysł, wystarczył, by zupełnie straciła kontrolę nad tym, co się dzieje.
Choć każda część ciała krzyczała, choć tak bardzo chciała zapytać dlaczego, milczała, skupiona na walce o oddech.
I wtedy, w tej ciszy i mroku poczuła, jak coś twardego zaciska się jej na krtani. Coś owinęło ciasno szyję i niczym nóż wbiło się w ciało. Znowu chciała krzyczeć, ale nie mogła nabrać powietrza. Odruchowo starała się chwycić to coś, jednak nie dała rady wsunąć palców między skórę a drut, który wymacała. Czuła, jak jej ciało się napina, a ból staje coraz bardziej nieznośny. Nagle otworzyła oczy i spojrzała na wykrzywioną twarz tuż obok swojej. Szare plamy wirowały coraz migotliwiej i szybciej pod powiekami, krtań natomiast stawiała coraz mniejszy opór. Niemal usłyszała, jak coś pęka i zapada się, miażdżąc tchawicę. Za wszelką cenę chciała protestować, ale walka toczyła się już poza nią.
Znajdowała się teraz z boku. Nieco wyżej i trochę po lewej stronie. Patrzyła, jak jej bezwładne ciało się osuwa. Spoglądała na siebie, której już nie było. Siebie, która właśnie przestawała istnieć. Przyglądała się dwóm postaciom, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego jedna robi to drugiej. Czym zawiniła? Co się stało? Dlaczego?
Była zdziwiona. Myślała, że śmierć jest straszniejsza. Przed oczami nie przewinęły się jej też obrazy z całego życia, o czym wszyscy z takim znawstwem opowiadali. Być może umierała zbyt szybko, zbyt chaotycznie, zbyt bezsensownie.
Po pierwszym odległym grzmocie wokół niej znowu panowała cisza.
12 CZERWCA
„GAZETA ZACHODNIA”
Wczoraj w późnych godzinach wieczornych w Koniuszkach pod Wsiowem znaleziono trzy martwe koty. Zwierzęta zostały w bestialski sposób pozbawione życia, skrępowane i powieszone na płocie sołtysa. Nieznany sprawca ich krwią na płytach chodnika napisał „patrz”.
Jak twierdzą mieszkańcy, to nie pierwszy chuligański wybryk we wsi. Nie dalej jak miesiąc temu spłonął stóg siana w pobliżu lokalnej oczyszczalni ścieków, pod sklepem wielobranżowym znaleziono koguta bez głowy, a na miejscowym cmentarzu od jakiegoś czasu giną znicze.
Policja z komisariatu we Wsiowie oświadcza, że na tym etapie trudno łączyć ze sobą powyższe zdarzenia.
Zaniepokojeni mieszkańcy postanowili powołać straż obywatelską.
Obiad!
Stoję w zawalonej brudnymi naczyniami kuchni i od kilku minut usiłuję zmusić moje dziecko do przyjścia na posiłek. Sterty umazanych sosem talerzy piętrzą się w zlewie, szklanki z resztkami na dnie porozstawiane są wszędzie, nawet na wąskim okiennym parapecie, wciśnięte między doniczkę z paprotką a konewkę, i półce z przyprawami.
Czuję, jak podłoga przykleja się do granatowych bawełnianych espadryli, które przy każdym podniesieniu stopy wydają nieprzyjemny dźwięk, przypominający cmoknięcie starca. Wszystko jest nie tak, jak miało być.
– Obiad! Monika! Ostatni raz