Grzech. Nina Majewska-Brown
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Grzech - Nina Majewska-Brown страница 5
– Czy ty naprawdę nie widzisz, że jakoś nie możemy się porozumieć?
– Bo ty nie chcesz, tylko mnie krytykujesz i nic więcej!
– To nieprawda!
– Oczywiście, że prawda!
– Monika, nie podnoś głosu!
– Bo co? Nie podoba ci się moja fryzura, znajomi, oceny, nie podoba ci się, jak wychodzę z domu, a jak zostaję, też się czepiasz. Nawet ojciec nie mógł z tobą wytrzymać.
Bolesny cios poniżej pasa sprawia, że zupełnie się załamuję. Sięganie po argument w postaci zdrady Pawła jest zdecydowanie nie w porządku i nie mam już siły na kontynuowanie dyskusji. Wstaję z kanapy, przy okazji strącając na jasną wykładzinę filiżankę, która bezgłośnie pęka. Resztka ciemnego płynu rozlewa się burą plamą obok nogi ławy, mocząc jedno z czasopism.
Nic mnie to nie obchodzi. Zamykam się w sobie, w milczeniu mijam córkę, nadal wciśniętą między drzwi a komodę, i powoli człapię do maleńkiej sypialni, która coraz częściej staje się całym moim światem. Zamykam drzwi na klucz i opadam na łóżko. Wsuwam się pod białą, wydzierganą na grubych drutach kapę i pozwalam, by gorycz i żal zawładnęły moim ciałem. Jest mi tak źle, tak przykro i czuję się tak skrzywdzona, że mam ochotę umrzeć. Od dawna przestałam dostrzegać jakikolwiek sens w tym, co robię. Praca nie przynosi dochodu, który pozwoliłby mi spokojnie funkcjonować, dom – ukojenia, a dziecko – motywacji, by dalej się starać. Czuję się nikomu niepotrzebna. Niepotrzebna samej sobie. Czuję się nikim.
Pozwalam, by łzy rozmazały makijaż, a plamy czarnego tuszu wsiąkły w błękitną pościel. Jest mi to obojętne. Dlaczego to zawsze ja muszę się starać, dbać, przewidywać, planować. Mam dosyć. Wycieram głośno nos w kolejne chusteczki higieniczne o wstrętnym aromacie mięty, który tylko podrażnia nos i oczy i sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. Po chwili na podłodze piętrzy się stos ligniny, a ja jestem coraz bardziej zmęczona. Jak przez mgłę słyszę, że Monika początkowo cicho i delikatnie, a w końcu głośno i natarczywie dobija się do drzwi.
– Mamo? Mamo! Wszystko OK?
I znowu coraz głośniejsze pukanie.
– Mamo, przepraszam. Nie chciałam. Mamo, otwórz! Mamo, dobrze się czujesz?
Nie chcę jej widzieć, nie mam ani ochoty, ani siły na dyskusje.
– Nie, nie czuję się dobrze. Zostaw mnie.
– Mamo, nie wygłupiaj się.
Moje emocje to głupota, zły nastrój to złośliwość, a złe samopoczucie to próba zwrócenia na siebie uwagi! Słyszę spanikowany głos Moniki, ale nie mam ochoty na patrzenie w jej landrynkową buzię otoczoną różowymi włosami i z ustami wymalowanymi niemal fluorescencyjną różową szminką pod tytułem „bierz mnie”.
Jestem zmęczona, zrozpaczona i pozbawiona motywacji, zasypiam snem skazańca i pozwalam, by kolejne senne koszmary wylewały się z podświadomości, odbierając resztki spokoju i przepędzając ukojenie i wypoczynek, które powinien dać sen.
Jak należy się córce sołtysa, szanują ją tu wszyscy – przynajmniej w jej przekonaniu. Jest wzorem dla sąsiadów i inspiracją dla młodych. Zawsze zadbana, wystylizowana i wiecznie znudzona. Łazi między chałupami, a w zasadzie aeruje pobocza niebotycznie wysokimi obcasami w poszukiwaniu sensacji, plotki i tego, co najcenniejsze, czyli obserwacji własnej, z której zgrabnie wyciąga rzadko kiedy logiczne, jednak zawsze opiniotwórcze wnioski. Chętnie się nimi dzieli z każdą napotkaną osobą, tak więc część mieszkańców unika Joanny jak zarazy, natomiast pozostali, wrośnięci w parapety okien niczym pelargonie w doniczki, spragnieni nowinek wyglądają jej z daleka.
Jak na celebrytkę przystało, prowadzi dwa życia, a w zasadzie jedno stanowi pożywkę dla drugiego. Kilka miesięcy temu za sprawą przypadkowej wizyty u wróżki podczas promocji w centrum handlowym uzależniła się od znaków i przepowiedni. Zgłębiła tajniki właściwego ustawienia mebli w pokoju, tak by dobra energia, nie rozbijając się o ostre krawędzie blatów i nie odbijając się od przypadkowo powieszonych luster, swobodnie krążyła. Mimo niechęci, jaką żywiła do wszelkich niepuszystych stworzeń, ochoczo zdecydowała się na zakup pomarańczowego welona i ku utrapieniu matki ustawiła słój na zapchanej przyprawami półce w kuchni.
Od czasu, gdy na kursie wróżenia z kart tarota kilka tygodni temu poznała znaną z telewizji i kolorowych pism wróżkę Samilinę, vel Marzenę, związała swoje życie z jej sugestiami i przepowiedniami, obejmującymi wszelkie obszary – od pracy poczynając, na rozrywkach kończąc.
Jadąc rozklekotanym autobusem do miasta, Asia nie może się doczekać spotkania z jedyną w jej życiu przyjaciółką, której co prawda za spotkania i przyjaźń musi płacić, ale w zamian Samilina cierpliwie wysłuchuje jej zwierzeń. Trwonienie gotówki w taki sposób oczywiście nie ma dla niej najmniejszego znaczenia, bo skoro nigdy nie zarobiła nawet złotówki, nie ma też poczucia straconych pieniędzy. Nie zna również pojęcia prawdziwej przyjaźni, bo nikt z jej otoczenia nie jest na odpowiednim poziomie.
Dziś mieszkanie wróżki przesycone jest aromatem jaśminu z niepokojącą nutą papierosowego dymu, który mimo otwartych okien – lub za sprawą niemożliwego do wytrzymania upału – nie chce wypłynąć z pomieszczenia. Samilina zamiast kuli i czarnego kota jest właścicielką dwóch rozszczekanych i nerwowych yorków, które podszczypując i ciągnąc za ubrania, usiłują zwrócić na siebie uwagę.
– No nareszcie. Chodź, kochana, już zaparzyłam herbatkę. A co ty taka zmęczona?
– Nie, nic, tylko taki gorąc, że nie ma czym oddychać.
– Zaraz poczujesz się lepiej. Dziś na nowo ustawiłam piramidy, naładujesz się, kochana, energią. Co tam dobrego?
– A wiesz, w zasadzie nic, stara bieda.
– No widzisz, to znaczy, że dobrze. Jak stara bieda, to przynajmniej nie nowe nieszczęścia.
Siadają na twardych krzesłach pokrytych zielonym skajem udającym skórę i popijają mocną czarną herbatę. W miarę jak gorący płyn sączy się do żołądka, gołe nogi Aśki coraz ściślej przylegają do siedziska i pocą się jak dziwka na przesłuchaniu.
– Podaj mi prawą dłoń. Zobaczymy, co też los dla ciebie przygotował.
Joanna posłusznie wyciąga rękę, która sprawia wrażenie, jakby była połączona niewidzialnym sznurkiem z głową, bo ta automatycznie wyskakuje do przodu i nieruchomieje tuż nad splecionymi dłońmi.
– Widzę smutek, martwisz się czymś.
– Może trochę.
– Dłonie nie kłamią. Coś cię trapi i nie jest to choroba.
– Czuję się świetnie.
Aśka zaczyna się wiercić. Kurczę, gdyby jednak się rozchorowała, najlepiej ciężko, to w zgrabny sposób skupiłaby na sobie uwagę wszystkich. Hmm…