Głód. Graham Masterton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 28

Автор:
Серия:
Издательство:
Głód - Graham  Masterton

Скачать книгу

wiadomość? Nigdy nie słyszałam o czymś takim, a poza tym dużo nie jadam. Jestem na diecie.

      – Mamo, wiem wszystko o twojej diecie. Jednak mimo diety coś musisz jeść. A zanosi się na to, że w najbliższym czasie nie będzie można kupić prawie nic do jedzenia, z wyjątkiem konserw, mrożonek i prawdopodobnie mięsa.

      – Peter, jesteś pewien?

      – Gdybym nie był pewien, nie telefonowałbym do ciebie. A teraz posłuchaj mnie uważnie, dobrze, i przestań zadawać pytania. Chcę, żebyś zadzwoniła do pana Parkera z supermarketu w Connecticut, tak, właśnie tego pana Parkera, i żebyś zapytała go, ile pieniędzy chce za całą żywność, jaka właśnie znajduje się w jego sklepie. Tak, mamo, wszystko, co jest w sklepie. Puszki, mrożonki, przekąski, wszystko. Wszystko z wyjątkiem zabawek i papierosów. Tak. Gdy uzgodnisz z nim cenę, powiesz mu, żeby zapakował wszystko na ciężarówkę i pojechał do domu w Lichfield. Tam niech weźmie klucz od pani Lodge i złoży wszystko w piwnicy. Powiedz mu, żeby sprzedał nam jeszcze kilka zamrażarek do tego. Zrób wszystko, żeby się upewnić, iż cały towar leży bezpiecznie w naszym domu. To wszystko, mamo.

      Nastąpiła długa cisza, którą przerwała w końcu matka Petera.

      – Mój drogi, czy ty się dobrze czujesz? Czy nie masz przypadkiem podwyższonej temperatury?

      – Mamo! – warknął Peter. – Zrób wszystko, co ci kazałem. To może być sprawa życia i śmierci. Twojego życia, twojej śmierci!

      – Peter, nie jestem przekonana…

      – To, czy jesteś przekonana, czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest jedynie to, co się w rzeczywistości dzieje, mamo. W ciągu ostatnich dwóch dni zgniło sześćdziesiąt procent pszenicy w Kansas. Zgniła trzecia część soi i kukurydzy w Iowa, zaatakowana przez tę samą odmianę wirusa, na którego nie ma na razie antidotum. Na Florydzie gniją pomidory, w Kalifornii gniją winogrona, ziemniaki w Idaho zamieniają się w brązowe gówno… Cały ten przeklęty kraj nawiedzi wkrótce największa w historii klęska głodu!

      – Cóż, mój drogi, słyszałam o tej przykrej sprawie z pszenicą. Dzisiaj mówiono o tym we wszystkich dziennikach. Ale nikt nie wspominał o ziemniakach czy pomidorach. Prawdę mówiąc, nie przepadam za nimi…

      – Mamo! – jęknął Peter bezsilnym głosem.

      – No, już dobrze, mój drogi. Zadzwonię do pana Parkera. Jestem pewna, że pomyśli, iż zwariowałam. Czy mam powiedzieć mu, żeby natychmiast uzupełnił sklep ze względu na spodziewane braki?

      – Nic nikomu nie mów. Chcę, żebyś zadzwoniła do pana Parkera dlatego, bo on nie wie, że pracuję dla senatora Jonesa. Bardzo ważne jest, żebyś nie wywołała paniki, bo w przeciwnym wypadku pogorszysz sytuację – wszyscy nagle zaczną się śpieszyć do sklepów.

      – Rozumiem, mój drogi. Czy mogę powiedzieć o tym pani Kroger?

      – Nie, nie mów nikomu. Później jeszcze do ciebie zadzwonię.

      Peter rzucił słuchawkę, a Karen, zagryzając wargi, delikatnie odłożyła na miejsce swoją. Nie potrafiła wprost uwierzyć, że to, co przed chwilą usłyszała, nie jest jedynie snem. Przecież w kraju tak wielkim jak Stany Zjednoczone, z wolną prasą i potężną telewizją, ktoś musiałby już się zorientować, co się dzieje, i zaalarmować ludzi. Czyżby ktoś taki jak senator Jones był w stanie sam jeden uciszyć z taką łatwością wszystkie mass media? Na razie zdawało się, że nikt nie jest niczym przejęty – jakby wszyscy reporterzy, politycy, eksperci rządowi przyjmowali wszystko, co im opowiadał senator Jones, jak dogmaty wiary, jeśli tylko opowieści te były podawane odpowiednio przekonującym językiem. Nawet prezydent przecież zaakceptował twierdzenie Shearsona Jonesa, że problem wkrótce zostanie rozwiązany i że nie należy spodziewać się żadnych poważnych braków.

      Światełko na telefonie Karen rozbłysło znowu. Podniosła słuchawkę i zapytała:

      – Tak?

      – Karen, bardzo cię proszę, spróbuj połączyć mnie z panem Edem Hardestym na South Burlington Farm, niedaleko Wichita.

      – Tak, panie Kaiser. Proszę jednak chwileczkę poczekać. Mam przedtem inny ważny telefon do wykonania.

      – Dobrze. Tylko żeby to nie trwało za długo.

      – Nie, panie Kaiser.

      Karen wcisnęła guziczek łączący ją z centralą miejską i przez chwilę wsłuchiwała się w monotonny ton sygnału. Potem wykręciła numer. Połączenie uzyskała niemal natychmiast.

      – Mamo – powiedziała. – Mówi Karen. Tak, to naprawdę ja. Wiem. Ale proszę cię, mamo, muszę powiedzieć ci coś naprawdę ważnego.

      ROZDZIAŁ VIII

      Nad South Burlington Farm powoli zachodziło słońce. Ed, Willard i Dyson Kane stali zanurzeni po pas w pszenicy i paląc w milczeniu papierosy, obserwowali z ponurymi minami gnijące zboże i unoszący się leniwie nad nim dym z papierosów. Palenie papierosów na polach było surowo zakazane, ale teraz nie miało to już znaczenia. Palili w milczeniu, z ponurymi minami. Przypominali teraz ludzi z otoczenia Hitlera bezpośrednio po jego śmierci. Oto wódz umarł i nic już nie zostało z jego mitu i z Trzeciej Rzeszy.

      Niedaleko odpoczywał helikopter, czysty i lśniący wśród ciągnącej się jak okiem sięgnąć dookoła zgniłej pszenicy. Klucz ptaków zatoczył nad nim koło; ptaki poskrzeczały chwilę i odleciały w sobie tylko znanym kierunku.

      Ed, zmęczony i nieogolony, ubrany był w dżinsy i czerwoną kowbojską koszulę. Obok niego stał Willard. Ręce trzymał założone na piersiach, a oczy osłonięte miał przeciwsłonecznymi okularami. Mimo tej nieprzeniknionej zasłony, cała postawa zdradzała jego ponure myśli.

      – Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem – odezwał się w pewnym momencie. – Nie mamy nawet szansy się temu przeciwstawić.

      Ed popatrzył na Dysona.

      – Jak uważasz, ile pszenicy straciliśmy do tej pory? – zapytał go. – Sześćdziesiąt, siedemdziesiąt procent?

      – Trudno to dokładnie ocenić – odparł Dyson. – Ale powiedziałbym, że prawie osiemdziesiąt procent. Pod koniec tygodnia nie będzie już nic.

      – Ed, czy poszczęściło ci się z senatorem Jonesem? – zapytał Willard.

      – Nie zastałem go. Ale ma do mnie oddzwonić. Prawdę mówiąc, czuję się bardzo niezręcznie, grożąc mu odgrzebaniem tej starej sprawy.

      – Nie powinieneś mieć skrupułów – stwierdził Willard. – On by się wcale nie wahał, gdybyście zamienili się miejscami. Wiem, że dla ciebie ta farma to cholernie ważna rzecz. Jeśli chcesz utrzymać ją przy życiu, musisz czasami używać tak samo brudnych, świńskich sztuczek, jak inni.

      Dyson Kane przykucnął i podniósł z ziemi przegniły, czarny kłos. W powietrzu unosił się kwaśny, wstrętny smród, ale wszyscy trzej zdążyli już do niego przywyknąć.

      – Wiecie co? – odezwał się. – To zboże nawet nie szeleści. Jakby nie było lata. Znacie ten letni szmer dojrzałej pszenicy, pamiętacie go?

Скачать книгу