Głód. Graham Masterton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 26

Автор:
Серия:
Издательство:
Głód - Graham  Masterton

Скачать книгу

całej partii republikańskiej? Czyżby jakaś głupia sekretarka, która ośmieliła się marnować twój cenny czas, zadając idiotyczne pytania na temat kawy i wolnego czasu, zasługiwała na przeprosiny?

      Peter uśmiechnął się.

      – Podobasz mi się – powiedział. – Jesteś odważna.

      Zdobyła się wreszcie na to, aby popatrzeć mu w oczy.

      – Ostatni raz usłyszałam to, kiedy w wieku siedmiu lat zajęłam ostatnie miejsce w szkolnym wyścigu z jajkiem na łyżeczce i udało mi się nie rozpłakać z tego powodu.

      – Od tego czasu wiele się zmieniłaś.

      – Nie do końca. Ciągle nie płaczę.

      – W porządku – uśmiechnął się. – Lubię cię taką. Czy zjesz ze mną kolację?

      – A dokąd pójdziemy? Na najbliższą stację benzynową?

      – Nie rozumiem.

      – Z twojego zachowania wynika, że jadasz tylko w takich miejscach.

      – Karen, ja naprawdę jestem istotą ludzką. Czuję, cierpię, cieszę się czasami. Jeśli zranisz mnie nożem, będę krwawił, czy chcesz się przekonać?

      – Nie wiem. Może pociekną z ciebie jakieś smary?

      Roześmiał się. Jego śmiech był dziwny, nadspodziewanie wysoki.

      – No dobrze – powiedział. – Przyszedłem powiedzieć, że cię przepraszam i naprawdę przepraszam cię za ten incydent w gabinecie. Ale zjesz ze mną tę kolację czy nie?

      Karen namyślała się przez chwilę. Jakiś głos podpowiadał jej: powiedz mu, żeby się odpierdolił raz na zawsze. Lecz inny głos szeptał kusząco: skoro Peter Kaiser cię lubi, z pewnością przedstawi cię senatorowi Jonesowi, a jeśli polubi cię senator Jones… cholera, wtedy przed tobą szeroka kariera, nieograniczone perspektywy. No, może ograniczone kopułą Kapitolu. A przecież po to właśnie przyjechałaś do Waszyngtonu, prawda?

      – W porządku. Przyjmuję zaproszenie. Na którą godzinę?

      – Powiedzmy, na dwudziestą pierwszą, dwudziestą pierwszą trzydzieści. Czy to nie będzie za późno dla ciebie?

      – Dobra. Do tego czasu zdążę dokładnie strawić wszystkie hamburgery. Aha, tak przy okazji. Mam tutaj wiadomość dla senatora. Chyba jest dość pilna.

      Peter wziął od niej kartkę i szybko przebiegł ją wzrokiem. Potem przeczytał ją jeszcze raz, powoli, i zmarszczył czoło.

      – Szesnasta czterdzieści pięć? – zapytał. – Zaledwie przed kilkoma minutami.

      – Tak.

      – I to wszystko, co powiedział? Nic więcej?

      – To wszystko. – Karen wzruszyła ramionami. – Jakiś tajemniczy wirus pełza po Stanach Zjednoczonych i niszczy żywność.

      Peter znów zmusił się do uśmiechu.

      – No cóż. Przyjęłaś jedną z tych głupich wiadomości, które zawsze otrzymujemy, ilekroć dzieją się tego typu rzeczy. Nie zdziwię się, jeśli zadzwoni do nas dzisiaj jeszcze kilku wariatów podobnej maści. Wirusy, śmiercionośne promienie z Marsa, kara z niebios… niedługo do tego przywykniesz.

      – Prawdę mówiąc, przeraziłam się – powiedziała Karen. – Ten facet miał taki przekonujący głos…

      – Jak wszyscy, którzy wygłupiają się z podobnymi telefonami. Teraz, bardzo bym cię prosił, połącz mnie z senatorem Jonesem.

      – Skoro tego sobie życzysz… i skoro postawisz mi kolację. A także dlatego, że uniknęłam dwóch godzin nudnego pisania… Zaraz usłyszysz go w słuchawce.

      – Dobra, odbiorę w swoim pokoju. No, to… do zobaczenia.

      Karen podniosła słuchawkę i wykręciła numer senatora w biurze Senatu. Dobrą minutę czekała, zanim ktoś odebrał. W końcu usłyszała głos Delli McIntosh, trochę zasapany.

      – Słucham? Biuro senatora Jonesa.

      – Pani McIntosh? Łączę z Peterem Kaiserem do senatora. Myślę, że to bardzo pilna sprawa.

      – Chwileczkę – powiedziała Della i Karen usłyszała stukot słuchawki odkładanej na stolik. Dobiegł do niej przytłumiony głos senatora: – Czego ten osioł znowu chce? Cholera, przerwał nam w samym środku…

      Po chwili senator, głośniejszy już i bliższy, zapytał:

      – Tak? To ty, Peter?

      – Łączę pana, senatorze – powiedziała Karen i przełączyła rozmowę na gabinet Petera. Nie odłożyła jednak swojej słuchawki, lecz zakrywszy dłonią mikrofon, zaczęła podsłuchiwać.

      – Peter? – burknął senator. – Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż zatelefonowałeś cholernie nie w porę.

      – Przepraszam, senatorze, ale otrzymałem pilną wiadomość od tego Eda Hardesty’ego z Kansas. Pomyślałem, że zechce pan natychmiast jej wysłuchać.

      – Od Eda Hardesty’ego? Tego skurwysyńskiego szantażysty? Tego zasranego szczeniaka? A cóż takiego powiedział, że zdecydowałeś się przerwać mój popołudniowy odpoczynek?

      Peter nabrał głęboko powietrza w płuca i z ciężkim westchnieniem wypuścił je; w ten sposób dodawał sobie odwagi.

      – Stwierdził, że dysponuje częściowymi wynikami badań z laboratorium w Wichita. Zdaje się, że doszli tam do wniosku, iż zarazę spowodował jakiś wirus, chociaż nie potrafią niczego powiedzieć o nim dokładnie. Najgorsze, że oni tam połączyli ze sobą przypadki gnicia pszenicy z gniciem soi i kukurydzy w Iowa. W gruncie rzeczy wiedzą już tyle co my po raportach Dicka Turnbulla na temat chorób owoców i warzyw…

      – Mówisz o wirusie? – przerwał mu senator. – Pierwsze o tym słyszę.

      – Nie znam szczegółów, senatorze, ale Hardesty powiedział, że ktoś z Wichita, o nazwisku Benson, doktor Benson, doszedł do wniosku, że wszystkie tegoroczne plony w tym kraju są zagrożone.

      – Benson? Pamiętam Bensona. Cholerny pijaczek. Kiedyś zaprosiłem go do Fall River i zarzygał mi cały dywan. Myślałem, że po tym incydencie pozbyli się go z Kansas.

      – Zdaje się, że jednak nie – powiedział Peter grzecznie. – I jeśli ma rację, to nasz pomysł z funduszem kryzysowym może nie wypalić. Jeśli tylko szepnie jakiemuś dziennikarzowi, że wszystkie tegoroczne zbiory trafi szlag, nie znajdziemy nikogo, kto dałby choćby dolca, żeby pomóc jakimś farmerom z Kansas.

      – Co się dzieje w laboratoriach federalnych?

      – Jeszcze tam nie telefonowałem. Ale rano rozmawiałem z profesorem Protterem. Stwierdził, że nie ustają w wysiłkach, lecz na razie do niczego nie doszli.

      – Inaczej

Скачать книгу