Głód. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 27
– Masz dwie rzeczy do zrobienia, Peter. Po pierwsze, nie mylisz się co do naszego funduszu. Musimy zgromadzić na koncie tak dużo szmalu, jak tylko damy radę, zanim ludzie zaczną panikować. Jak wygląda sytuacja w tej chwili?
– Według stanu na godzinę piętnastą zero zero, mamy obiecane dziewięć milionów dolarów. Jeśli się bardzo postaram, myślę, że większość tego szmalu trafi na nasze konto w ciągu weekendu – powiedzmy, siedemdziesiąt procent. Potrzebne będą pewne nadzwyczajne zabiegi, oczywiście…
– Połóż łapę na tak wielkiej ilości forsy jak tylko dasz radę – mruknął Shearson. – Cholera, może to się okazać tylko niewielką częścią tego, co zamierzaliśmy zdobyć, ale trudno, i to musi nam wystarczyć. Druga sprawa to profesor Protter. Przyciśnij go, i to porządnie. Porządnie, słyszysz? To jego zasrany obowiązek znaleźć antidotum na tego wirusa, i to natychmiast.
– Ale jeśli zdobędziemy antidotum i ogłosimy to publicznie, natychmiast zmaleją wpłaty na fundusz.
Shearson westchnął.
– Trzeba wybrać odpowiedni moment, żeby to ogłosić. Odpowiedni pod względem politycznym i psychologicznym. Możemy to antidotum mieć już jutro, ale to wcale nie znaczy, że już jutro to ogłosimy. Niech dobrzy ludzie zapełniają nasze konto. Jeśli sytuacja stanie się taka, że w obliczu powszechnej katastrofy wpłaty się skończą, wówczas ogłosimy, iż odkryliśmy środek, który jest w stanie zbawić naród. Mass media tak czy inaczej zaczną wkrótce trąbić o wszystkim. Po to w końcu są. Kiedy w najtrudniejszym momencie powiemy im, że znaleźliśmy odpowiedź na pytanie, które zadaje sobie cały kraj, odniesiemy wielki polityczny sukces. A mnie okrzykną bohaterem, zbawcą. Pamiętaj, Peter, srebrnej kuli nie należy wystrzeliwać tak długo, jak długo nie jest to absolutnie konieczne.
– A jeśli Protter do niczego nie dojdzie? – zapytał Peter. – Jeśli tej zarazy nie powstrzymamy i rzeczywiście nastąpi głód w całym kraju?
– To kolejne zadanie dla ciebie, Peter. Zadzwoń do Franka Edisona i zapytaj go, jak wyglądają krajowe zapasy żywności. Silosy rządowe, to, co ma armia, to, co jest w prywatnych rękach. Wszystko i jeszcze raz wszystko. Następnie porozmawiaj z dyrektorami największych supermarketów i zapytaj ich, jak widzą funkcjonowanie w kryzysowej sytuacji. Możesz być z nimi szczery.
Peter nabazgrał coś w notesie.
– Rozumiem, że chce pan przewidzieć najgorsze.
– Właśnie. Ale, błagam cię, nikogo nie strasz, nie siej paniki.
– Czy nikt oprócz nas nie zajmuje się kryzysem żywnościowym w tej chwili? Myślę, że prezydent…
– Och, zainteresowałem się nim – odparł senator. – Dziś rano przesłałem mu osobisty list, informując go, że owszem, nieznana zaraza zaatakowała pszenicę w Kansas i Północnej Dakocie, ale pracują już nad tym nasi najlepsi naukowcy i tylko godziny dzielą ich od określenia, z czym mamy do czynienia. Przyznałem też, że gnije część plonów w stanach Iowa, Oregon i Washington, ale zaznaczyłem, że biorąc pod uwagę znaczne opady tego lata, podobne objawy nie są niespodziewane i nie spowodują w zbiorach strat, które mógłby odczuć naród.
– A więc nie zamierza pan współpracować z Białym Domem?
– Jeszcze nie. Być może trochę później, ale teraz jeszcze nie.
– Czy nie uważa pan, że należałoby przedsięwziąć jakieś kroki wobec doktora Bensona? Może narobić już teraz alarmu w prasie.
– Zastanawiałem się nad tym. Myślę, że poślę Dellę do Wichita, żeby szepnęła mu kilka słów na ucho. Powie mu, że jako wybitny naukowiec nie ma prawa siać w takiej chwili paniki. Weekend spędzę w Fall River tak czy inaczej, więc myślę, że Della będzie mogła przyjechać tam prosto z Wichita.
– A Hardesty? Co z nim? Jeśli nie usłyszy od pana osobiście ani słowa, może narobić dużo niepotrzebnego szumu. Tym bardziej że kontaktuje się z tym doktorem Bensonem.
– Hardesty to cholerny wrzód na dupie – westchnął senator. – Ale będzie mi potrzebny jako przykład nieszczęśliwego farmera z Kansas. Pasuje do tej roli. Jest młody, oddany farmie, którą dopiero co przejął po ojcu. I jeśli zaraza dotknęła go naprawdę tak bardzo, jak mi płakał przez telefon, myślę, że ucieszy się, jeśli poczęstujemy go kilkoma dolarami ekstra. Może poproszę Dellę, żeby również z nim porozmawiała. Ona potrafi być bardzo przekonująca.
Peter chciał rzucić do słuchawki coś głupiego na temat senatora i Delli, ale w porę ugryzł się w język.
– Czy mam oddzwonić do tego Hardesty’ego? – zapytał.
– Tak, zrób to. I to natychmiast. Kilka lat temu popełniłem błąd; był taki skandal, którego ty nie jesteś w stanie pamiętać. Pamiętałem wówczas o ważnych ludziach, a zapomniałem o maluczkich. Drogo mnie to kosztowało. Jeśli nie będziesz na siebie uważał, to właśnie maluczcy cię zniszczą, pamiętaj, Peter.
Peter zapisał jeszcze dwie linijki w notesie i odezwał się:
– W porządku, senatorze. Przykro mi, że panu przeszkodziłem. Może spotkajmy się później i zreasumujmy sytuację.
– W porządku, zgoda. Ale pamiętaj, na miłość boską, działaj tak, żeby nie wywołać hałasu. Dopóki forsa nie znajdzie się w naszym banku, balansujemy na linie. Rozumiesz mnie?
Peter spojrzał nagle na czerwone światełko antypodsłuchowe zainstalowane przy telefonie. Świeciło się.
– Tak, senatorze – powiedział szorstko.
Odłożył słuchawkę i w tym samym momencie Karen Fortunoff odłożyła swoją. Po kilku krótkich sekundach usłyszała brzęczyk i na telefonie zapaliła się lampka sygnalizująca, że łączy się z nią Peter.
– Tak, panie Kaiser?
– Karen? Połącz mnie z jeszcze jednym numerem. Z moją matką.
– Teraz, panie Kaiser?
– Teraz, Karen. Jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Karen wykręciła znany jej numer z Wellington Hotel i przez dłuższą chwilę czekała, aż ktoś podniesie słuchawkę. W końcu usłyszała:
– Mieszkanie pani Kaiser. Kto mówi?
– Pani Kaiser, łączę z pani synem. Proszę się nie rozłączać.
Przełączyła rozmowę na biuro Petera, lecz znów nie odłożyła swojej słuchawki i podsłuchiwała.
– Mama? – usłyszała Petera.
– Co się stało, mój drogi? Właśnie jest u mnie pani Kroger na herbatce.
– Mamo, to bardzo ważne. Chcę, żebyś mnie uważnie wysłuchała i następnie zrobiła wszystko to, o co cię poproszę.
– Peter, mój drogi, na Boga, co się stało?