Głód. Graham Masterton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 24

Автор:
Серия:
Издательство:
Głód - Graham  Masterton

Скачать книгу

funduszu przedstawicieli głównych gałęzi przemysłu w kraju – szczególnie tych, które są związane z rolnictwem, produkcją maszyn rolniczych, nawozów sztucznych, transportem. W porze lunchu mogły ogłosić, że mają już przyrzeczenia wpłat ponad pięciu milionów dolarów, a po południu, kiedy dzienniki CBS i ABC podały obszerne informacje o klęsce w Kansas, kwota ta podskoczyła do ośmiu milionów dolarów.

      Shearson Jones spędził cały poranek w Senacie, paląc wielkie krajowe cygara i namawiając do poparcia swojej akcji ratunkowej zarówno republikanów, jak i demokratów. Zjadł późny lunch z Wallace’em Terrym z „Washington Post” i powiedział mu, że liczy na wszystkich dziennikarzy, tych, którym w przeszłości oddał jakieś przysługi, i tych, których nie miał jeszcze okazji poznać. Liczy, że wspólnie z nim podejmą działania, aby „skutecznie pomóc tym nieszczęsnym farmerom w Kansas”.

      Shearson tak wiele uwagi i działań poświęcił swojemu stanowi, że mass media zupełnie przeoczyły raporty z Iowa, Oregonu, Waszyngtonu i Kalifornii donoszące, że również tam nieznana zaraza atakuje płody ziemi. W Departamencie Rolnictwa rzecznik prasowy mówił o kryzysie ciągle tylko jako o „problemach stanu Kansas” związanych z tegorocznymi żniwami. Wszelkie pytania na temat podobnych „problemów” w innych stanach zbywał lekceważącym stwierdzeniem, że jest to sprawa całkiem normalna o tej porze roku i ostrzegał dziennikarzy przed konsekwencjami nadmiernego straszenia społeczeństwa.

      Dwóch najlepszych autorów przemówień Shearsona Jonesa pracowało nad oświadczeniem, które senator zamierzał wygłosić wieczorem w telewizji. Peter Kaiser, który przeczytał pierwsze linijki, niemal wzruszył się frazą o „wspaniałych, godnych szacunku farmerach z Kansas, którzy mają w życiu jeden ideał: Amerykańską Drogę”.

      O piętnastej trzydzieści do biura na Independence Avenue zatelefonował Joe Dasgupta. Peter Kaiser siedział właśnie w swoim chłodnym, wyłożonym dywanem gabineciku i dyktował sekretarce kolejne ustalenia dotyczące funduszu: w jaki sposób wykorzystywane będą wpłaty, jak księgowane, kto będzie dysponował kontami. Usłyszawszy Joego w słuchawce, machnął na Karen Fortunoff, żeby zostawiła go samego na czas rozmowy.

      – W porządku, Joe – powiedział, gdy Karen wyszła. – Jak ci idzie?

      – Jak dotąd, pięknie – odparł Joe swym twardym akcentem. – Poradziłem Shearsonowi, żeby zarejestrował fundusz kryzysowy jako prywatną fundację, siebie mianował jej prezydentem, a jakąś osobę, której nie będzie się ujawniać opinii publicznej, managerem zarządzającym funduszem.

      – A nie sądzisz, że powinna to być spółka federalna, utworzona aktem Kongresu? Wyglądałaby znacznie poważniej.

      – No cóż, jeszcze możecie wybrać. Albo postawicie na powagę, albo na względy praktyczne – zaczął wyjaśniać Joe. – Jako prywatna fundacja możecie nalegać na Kongres, żeby dodał wam forsy, jeśli nie będzie spływać w takim tempie, jakiego się spodziewacie. Poza tym, zawsze będziecie mieli pewne pole manewru wobec władz podatkowych.

      – To brzmi rozsądnie. – Peter Kaiser mimowolnie pokiwał głową. – Kiedy będziemy mogli zacząć zbiórkę pieniędzy? Dotąd przyrzeczono nam dziewięć milionów dolarów.

      – Zaraz prześlę ci wszystkie papiery. Potrzebuję jeszcze po dwa notarialnie poświadczone podpisy Shearsona i Alana Hedgesa, i możecie się uważać za zarządzających akcją ratunkową.

      – Jak zwykle zrobiłeś wspaniałą robotę, Joe – powiedział Peter Kaiser. – Przypomnij mi, żebym możliwie szybko zjadł z tobą obiad.

      – To nie jest wcale konieczne – odparł Joe Dasgupta z lekką wzgardą w głosie. – Po prostu razem z dokumentami prześlę ci mój rachunek.

      Peter Kaiser odłożył słuchawkę i nacisnął przycisk interkomu. Po chwili do pokoju powróciła Karen. Była małą brunetką o brązowych oczach, schludnie ubraną w ładny kremowy kostium. Do Waszyngtonu przyjechała przed dwoma laty z Duluth, przywożąc ze sobą wielkie ambicje i nadzieję, że wkrótce będzie pracowała przynajmniej w Kongresie. W Duluth pozostawiła dwoje starzejących się rodziców, którzy ciągle trzymali pokój gotowy na jej powrót, ze wszystkimi lalkami, biblioteczką pełną romansów, i niezmiennie mówili do niej „dziecino” w dość częstych rozmowach telefonicznych. Przez jakiś czas pracowała jako sekretarka w dużym wydawnictwie, aż wreszcie któregoś dnia znalazła się na pikniku zorganizowanym przez Shearsona Jonesa w celu zdobycia funduszy na coś, co zapewne było wówczas bardzo ważne dla Ameryki. Tam poznała się z dziewczyną, która roznosiła napoje. Jeszcze tego samego dnia przegadały razem kilka godzin.

      – Słuchaj – mówiła jej nowa przyjaciółka – teraz Shearson Jones ma wielką władzę. Czystą, nagą, nieskrępowaną władzę.

      Karen bardzo się to spodobało i już następnego dnia zatelefonowała pod numer, który podała jej dziewczyna. Słuchawkę podniósł sam Peter Kaiser.

      – Na czym skończyliśmy? – zapytał teraz, a Karen usiadła na taborecie, trzymając blok papieru na kolanach.

      – Dotarliśmy do procedur bankowych, podpunkt drugi – odparła.

      – Ach, tak. Procedury bankowe, podpunkt drugi. Czeki i weksle.

      – Czy ty nigdy nie wypoczywasz? – zapytała go niespodziewanie.

      Peter siedział za biurkiem podparty na łokciach. Jego podbródek spoczywał na dłoniach. Powoli podniósł na nią wzrok i równie powoli jego spojrzenie zaczęło nabierać ostrości, jakby był naćpany albo skrajnie zmęczony.

      – Czy wypoczywam? – zapytał, jakby nie pojmował znaczenia tego słowa.

      – Tak. Czy ty nigdy nie wypoczywasz?

      – Karen – zganił ją. – Zatrzymaliśmy się na drugim podpunkcie rozdziału o procedurach bankowych. Jeśli chcesz rozmawiać o wypoczynku, rób to w czasie, kiedy nie pracujesz.

      – Cholera, czasami zachowujesz się jak maszyna.

      – Jestem zajęty. Mam jeszcze sto rzeczy do zrobienia przed północą, to wszystko. Nie jestem żadną maszyną.

      – Czy ty kiedykolwiek pijesz kawę?

      Peter rozparł się na chwilę w skórzanym fotelu, jednak palce wciąż zaciskał na krawędzi biurka.

      – Karen – odezwał się. – Pozwolisz, że będę ci dyktował, czy też nie?

      – Zadałam ci jedynie pytanie, które stawia sobie cały personel. Ludzie interesują się…

      – A ja w tej chwili interesuję się procedurami bankowymi, a dokładniej podpunktem drugim tego rozdziału. Poza tym zdaje się, że wtykasz nos w nie swoje sprawy.

      – W porządku, przepraszam. Nie chciałam być natrętna. Po prostu pomyślałam sobie, że…

      Peter nadusił przycisk na biurku. Prawie natychmiast otworzyły się drzwi i weszła Fran Kelly, zatrudniona jako asystentka Karen.

      – Słucham pana, panie Kaiser.

      – Przygotuj blok do stenografowania i ostre ołówki. Przez jakieś dwie godziny będę ci dyktował.

      Karen wyprostowała

Скачать книгу