Głód. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Głód - Graham Masterton страница 22
– Doktorze – przerwał mu Ed. – Nie interesuje mnie specjalnie, w jaki sposób wirus dotarł na moją farmę. Chcę wiedzieć, jak się go pozbyć.
– I w tym tkwi sedno sprawy – stwierdził doktor. – Być może się mylę, i mam nadzieję, że się jednak mylę, ale nie mamy żadnej szansy zwycięstwa nad tym wirusem dopóty, dopóki nie dowiemy się, czy powstał w warunkach naturalnych, czy został wywołany sztucznie. I dopóki nie dowiemy się, kto powołał go do życia. To cholernie trudno wyjaśnić osobie, która nie ma pojęcia o strukturach genetycznych; gdybym chciał przedstawić panu problem w miarę szczegółowo, pewnie by pan wiele z tego nie zrozumiał. Niech mi pan po prostu uwierzy na słowo, że w dzisiejszych czasach bardzo łatwo można wyhodować skomplikowanego, złośliwego wirusa, takiego, którego zniszczenie może okazać się rzeczą niemożliwą.
Ed, zirytowany, podrapał się po głowie.
– I myśli pan, że to zrobili Rosjanie? – zapytał z niedowierzaniem. – Ale jak, spuścili to na nas z satelity?
Doktor Benson gwałtownie zaprzeczył.
– Nie, nie, w ten sposób nie mogli tego zrobić. Jeśliby posłużyli się satelitą krążącym po orbicie, skaziliby całą Ziemię i zniszczyliby wszelkie rosnące na niej zboże. Gdyby chcieli posłużyć się kapsułami zrzucanymi w określone miejsce, zostałyby z całą pewnością zauważone. A nic takiego przecież nie miało miejsca.
– A więc jak to zrobili? Kręcili się po farmach i rozrzucali to garściami? Przecież to nie ma sensu.
Doktor Benson wzniósł ręce do góry.
– A może tak właśnie było? Kto wie? Może użyli samolotów?
– Nie, nie, bez przesady! Gdyby ktokolwiek próbował przelecieć nad South Burlington Farm i zrzucić coś na moją pszenicę, to, do cholery, zaraz bym się o tym dowiedział. Owszem, w Kansas są wielkie obszary pól, nad którymi można latać, nie będąc zauważonym, ale zaraza wybuchła na farmach, w których przez cały czas coś się dzieje i pola są obserwowane!
Doktor Benson pokiwał głową.
– Ma pan rację, oczywiście. Jeśli ten wirus został rozsiany celowo, niezwykle trudno będzie ustalić, w jaki sposób. W każdym razie, jeśli chce pan poznać moją opinię, opartą na wynikach szeroko zakrojonych testów, które zdążyłem przeprowadzić, praktycznie nie ma możliwości powstrzymania tego wirusa. Przynajmniej w tym roku żniw nie będzie.
Ed popatrzył na niego badawczo.
– Twierdzi pan, że nie jestem w stanie niczemu zaradzić? Że cała moja pszenica sczeźnie?
– Obawiam się, że tak.
– Ale przecież przesłał pan materiał do laboratoriów federalnych. Z pewnością są tam ludzie, którzy potrafią coś poradzić.
Doktor Benson uśmiechnął się.
– Z całego serca im tego życzę. Posłałem im to jedynie przez grzeczność. W całych Stanach nie ma nikogo lepszego ode mnie w dziedzinie chorób zbożowych. Niech mi pan wierzy, jeśli potrzeba panu fachowych ekspertyz, nigdy niech pan nie liczy na ludzi z centrali. Pomogę panu jedynie ja i ewentualnie ludzie ze Stanowej Farmy Eksperymentalnej w Garden City. Tam zrobią szersze badania, przede wszystkim te długoterminowe, których ja tutaj nie mogę przeprowadzić. Powiedzą panu, powiedzmy, że za dziesięć lat, co spowodowało zniszczenie pańskiej pszenicy.
– Mam nadzieję, że pan wie, co mówi – stwierdził Ed. – Doktorze, jeśli stracę tegoroczne zbiory, stracę najprawdopodobniej całą farmę. W tym roku musiałem pożyczyć setki tysięcy dolarów. Tyram jak koń, żeby spłacić ten kredyt jak najszybciej, zanim rozleci się moje małżeństwo. Codziennie wstaję o piątej rano i do dwudziestej trzeciej jestem na nogach.
– Rolnictwo to w naszym kraju bardzo niepewny biznes – zauważył doktor Benson. – Od dawna tak jest i jeszcze bardzo długo nic się nie zmieni.
– Cholera, to jest rodzinna farma! – krzyknął Ed drżącym głosem. – Mój ojciec stworzył ją od podstaw, z niczego! Zmarł, pracując na niej, a ja poświęcam dla niej wszystko, co mam najcenniejszego. Miłość żony, córki, ba, karierę w Nowym Jorku!
– Przykro mi, naprawdę bardzo mi przykro. Ale niczego to nie zmienia. I wygląda na to, że nie jest pan jedynym. Otrzymuję próbki tej zgnilizny z całej okolicy i wszyscy powtarzają mi to samo co pan. A ja dodam coś jeszcze. Rozmawiałem przez telefon z przyjaciółmi z Des Moines w Iowa, z Corvillas w Oregonie i, co najgorsze, z Modesto w Kalifornii.
– No i co? Co chce pan przez to powiedzieć?
Doktor Benson jeszcze raz otworzył i zamknął tę samą szufladę.
– Wirus pojawia się stopniowo na wszystkim, co jest jadalne, w każdym zakątku kraju. Nie tylko na pszenicy. Na jabłkach, gruszkach, pomarańczach, na grochu, fasoli, pomidorach i cholera wie, na czym jeszcze. W każdym regionie rolnicy i plantatorzy są podenerwowani, ale jak do tej pory sprawa nie nabrała jeszcze takiego wymiaru, który spowodowałby zachwianie świętego spokoju ludzi z Departamentu Rolnictwa w Waszyngtonie. Zniszczeniu uległo trochę grejpfrutów, trochę pomidorów i po trochu wszystkiego innego. Każdy farmer ma swój mniejszy lub większy problem, a rolnictwo, jak pan wie, to ta gałąź gospodarki, w której występuje najwięcej ubytków spowodowanych przez naturę. – Ale – doktor Benson podszedł do okna i wyjrzał w dół, na chłodny, zacieniony dziedziniec – wszystkie moje rozmowy z naukowcami z sześciu stanów, rozmowy, które prowadziłem wczoraj po południu i dzisiaj nad ranem po to, aby zapoznać się z ich opiniami i pierwszymi wnioskami, prowadzą mnie nieuchronnie do bardzo pesymistycznego wniosku. Dlatego właśnie zacząłem zastanawiać się nad możliwością sowieckiego spisku. Najbardziej pesymistyczny jest fakt, że najwidoczniej wszystkie problemy spowodowane są przez tę samą odmianę wirusa. Troszeczkę inny wirus zaatakował jedynie seler. Ten sam, ale szczególnie mocny, atakuje ziemniaki. Wszystkie są tak samo złośliwe i powodują ten sam efekt: gnicie dojrzałych owoców. Wszystkie rozchodzą się szybciej niż pożar lasu.
Ed nie chciał uwierzyć w te brutalne słowa.
– To znaczy, że wszystkie stany mają ten sam problem i nikt z Waszyngtonu nie ruszył jeszcze w tej sprawie dupy? Nikt nie zdaje sobie sprawy, co się dzieje?
– A niby skąd? Wszystko wydarzyło się przecież w kilku ostatnich dniach. Może w tygodniu, najwyżej dwóch. No i musi pan pamiętać, że administracje stanowe opanowane są przez cholernych biurokratów. Nie współpracują pomiędzy sobą. Mija cholernie dużo czasu, zanim narzekania jakiegoś farmera dotrą na biurko odpowiednio wysokiego urzędnika i jeszcze więcej czasu, zanim tenże urzędnik skojarzy ze sobą narzekania farmera z doniesieniami ogrodnika, któremu niszczeje seler. Jeśli w ogóle przyjdzie mu do głowy łączyć te sprawy.
Doktor Benson odwrócił się i światło wpadające przez okno na chwilę odbiło w jego okularach dwie wielkie szyby szerokiego okna. – Ponadto musi pan pamiętać, że wielu naukowców, badaczy, na to miano po prostu nie zasługuje. Żeby powiedzieć panu zupełnie otwarcie, kiedy zatelefonowałem do Modesto, okazało się, że po przebadaniu dwudziestu ośmiu próbek zarażonych warzyw i owoców nawet nie rozważali możliwości, iż przyczyną