Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 7

Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов Historia

Скачать книгу

pana, Alek­san­drze Jew­gien­je­wi­czu, że nie mam takich ludzi. Trzeba by pójść do Sobo­lewa, do kry­mi­nal­nych, bo tutaj to prze­cież sama inte­li­gen­cja, Alek­san­drze Jew­gien­je­wi­czu, istna męczar­nia.

      Czło­wiek w reni­fe­ro­wej cza­pie prze­stał przy­pa­try­wać się ludziom i obró­cił się do bry­ga­dzi­sty.

      – Bry­ga­dzi­ści nie znają swych ludzi, nie chcą ich znać, nie chcą nam pomóc – powie­dział ochry­płym gło­sem.

      – Jak pan chce, Alek­san­drze Jew­gien­je­wi­czu.

      – Zaraz ci udo­wod­nię. Jak się nazy­wasz?

      – Nazy­wam się Iwa­now.

      – No, to popatrz! Hej, chłopcy, uwaga! – Czło­wiek w reni­fe­ro­wej cza­pie sta­nął przed bry­gadą. – Zarzą­dowi potrzebni są cie­śle – trzeba robić skrzy­nie do woże­nia ziemi.

      Wszy­scy mil­czeli.

      – No widzi pan, Alek­san­drze Jew­gien­je­wi­czu – szep­nął bry­ga­dzi­sta.

      Potasz­ni­kow nagle usły­szał wła­sny głos.

      – Jestem. Ja jestem cie­ślą – i zro­bił krok do przodu.

      Z pra­wej strony sze­regu wystą­pił drugi czło­wiek. Potasz­ni­kow znał go – to był Gri­gor­jew.

      – No i co – czło­wiek w reni­fe­ro­wej cza­pie obró­cił się do bry­ga­dzi­sty – zasrana ciapo? Chodź­cie ze mną, chłopcy.

      Potasz­ni­kow i Gri­gor­jew powle­kli się za nim. Ale on się zatrzy­mał.

      – Jeżeli tak będziemy iść – wychry­piał – to i do obiadu nie zaj­dziemy. Słu­chaj­cie, ja pójdę szyb­ciej, a wy idź­cie do warsz­tatu, do kie­row­nika robót Sier­gie­jewa. Wie­cie, gdzie jest warsz­tat sto­lar­ski?

      – Wiemy, wiemy – zawo­łał Gri­gor­jew. – Pro­szę nas poczę­sto­wać papie­ro­sem.

      – Zna­joma prośba – mruk­nął przez zęby czło­wiek w reni­fe­ro­wej cza­pie i nie wyj­mu­jąc z kie­szeni pudełka, wycią­gnął dwa papie­rosy.

      Potasz­ni­kow szedł przo­dem i w napię­ciu myślał. Dzi­siaj w cie­ple warsz­tatu sto­lar­skiego będzie ostrzyć topór i robić sty­li­sko. Będzie także ostrzyć piłę. Nie trzeba się spie­szyć. Aż do obiadu będą „pobie­rać” narzę­dzia – szu­kać maga­zy­niera i wypi­sy­wać je. A pod wie­czór, kiedy okaże się, że sty­li­ska zro­bić nie potrafi, a piły roz­wieść nie umie, wygo­nią go i naza­jutrz powróci do bry­gady. Ale dziś będzie w cie­ple. A może też i jutro, i poju­trze, jeżeli Gri­gor­jew okaże się cie­ślą. Będzie pomoc­ni­kiem Gri­gor­jewa. Zima już się koń­czy. A lato, to krót­kie lato, już jakoś prze­żyje.

      Potasz­ni­kow zatrzy­mał się, cze­ka­jąc na Gri­gor­jewa.

      – Czy ty potra­fisz, no… czy znasz się na cie­sielce? – wykrztu­sił z nagłą nadzieją, która zapie­rała mu dech w pier­siach.

      – Widzisz – wesoło powie­dział Gri­gor­jew – ja jestem aspi­ran­tem Moskiew­skiego Insty­tutu Filo­lo­gicz­nego i myślę, że każdy czło­wiek posia­da­jący wyż­sze wykształ­ce­nie, a tym bar­dziej huma­ni­styczne, powi­nien potra­fić wycio­sać sty­li­sko i roz­wieść piłę. Tym bar­dziej, jeżeli trzeba to robić obok gorą­cego pieca.

      – To zna­czy, że i ty…

      – To nic nie zna­czy. Nabie­rzemy ich na dwa dni, a potem – co ci do tego, co będzie potem.

      – Nabie­rzemy ich tylko na jeden dzień i jutro cofną nas do bry­gady.

      Led­wie we dwójkę otwo­rzyli przy­mar­z­nięte drzwi. Pośrodku sto­lar­skiego warsz­tatu pło­nął roz­pa­lony do czer­wo­no­ści pie­cyk i pię­ciu sto­la­rzy bez wacia­ków i cza­pek pra­co­wało przy swo­ich warsz­ta­tach. Przy­by­sze uklę­kli przed otwar­tymi drzwicz­kami pie­cyka jak przed bogiem ognia, jed­nym z pierw­szych bogów ludz­ko­ści. Zrzu­ciw­szy ręka­wice, wycią­gali ku cie­płu pozba­wione czu­cia ręce, ale nie od razu to cie­pło odczuli. Po upły­wie minuty Gri­gor­jew i Potasz­ni­kow zdjęli czapki i nie wsta­jąc z kolan, roz­pięli buszłaty.

      – Po co tu przy­szli­ście? – spy­tał ich nie­przy­jaź­nie sto­larz.

      – Jeste­śmy cie­śle. Będziemy tu pra­co­wać – powie­dział Gri­gor­jew.

      – Tak zarzą­dził Alek­san­der Jew­gien­je­wicz – pospiesz­nie dodał Potasz­ni­kow.

      – A więc to o was mówił kie­row­nik robót, ażeby wydać wam topory? – spy­tał Arnsz­trem, pode­szły wie­kiem wydawca narzę­dzi, stru­ga­jący w kącie trzonki do łopat.

      – O nas, o nas…

      – Bierz­cie – powie­dział Arnsz­trem, przy­glą­da­jąc się im nie­uf­nie. – Tu macie dwa topory, piłę i roz­wie­racz. Potem mi go odda­cie. Oto mój topór, wycio­saj­cie mi sty­li­sko. – Arnsz­trem uśmiech­nął się. – Dzienna norma dla mnie na sty­li­ska – trzy­dzie­ści sztuk.

      Gri­gor­jew wziął z rąk Arnsz­trema klo­cek i zaczął go ocio­sy­wać. Zahu­czała syrena na obiad. Arnsz­trem, nie ubie­ra­jąc się, w mil­cze­niu przy­pa­try­wał się robo­cie Gri­gor­jewa.

      – A teraz ty – powie­dział do Potasz­ni­kowa.

      Potasz­ni­kow posta­wił klo­cek na pniu, wziął z rąk Gri­gor­jewa topór i zaczął cio­sać.

      Sto­la­rze poszli już na obiad i w warsz­ta­cie, oprócz ich trzech, nie było nikogo.

      – Weź­cie tu moje dwa sty­li­ska – Arnsz­trem podał dwa gotowe sty­li­ska Gri­gor­je­wowi – nasadź­cie na nie topory. Naostrz­cie piłę. Dziś i jutro grzej­cie się przy piecu. A poju­trze wra­caj­cie tam, skąd przy­szli­ście. Macie tu kawa­łek chleba do obiadu.

      Dzi­siaj i jutro grzali się przy piecu, a poju­trze mróz spadł do 30 stopni – zima się już koń­czyła.

      INDY­WI­DU­ALNY POMIAR

      Wieczo­rem, zwi­ja­jąc taśmę mier­ni­czą, nad­zorca powie­dział, że naza­jutrz Duga­jew będzie pra­co­wał oddziel­nie. Bry­ga­dzi­sta, który stał obok, pro­sząc nad­zorcę o kre­dyt „dzie­się­ciu kubi­ków do poju­trza”, zamilkł nagle i zaczął się przy­glą­dać roz­bły­sku­ją­cej za grzbie­tem nasypu gwieź­dzie. Bara­now, „para” Duga­jewa, poma­ga­jący dotąd nad­zorcy w mie­rze­niu wyko­na­nej pracy, wziął łopatę

Скачать книгу