Niegrzeczne. Jacek Hołub
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niegrzeczne - Jacek Hołub страница 3
Poszliśmy z partnerem do lekarza rodzinnego, ten skierował nas do neurologa. Doktor zapisała jej rehabilitację na napięcia mięśniowe, ale córka tak ryczała na zajęciach, że nikt nie umiał z nią ćwiczyć.
Gdy miała rok, wciąż nie siadała ani nie raczkowała. Ruszała tylko rękami, nogi miała jakby wyłączone. Neurolog zleciła USG głowy. Okazało się, że ma niedotlenienie mózgu. Coś się musiało wydarzyć podczas porodu, ale nie wiedzieliśmy co. W dokumentacji nic nie napisali. Lekarka powiedziała, że Marta może mieć padaczkę.
Dostaliśmy skierowanie na badania do szpitala. Ale pewnego pięknego dnia Marta po prostu wstała. Bawiła się na podłodze, na chwilę odwróciłam głowę, patrzę – stoi. Przeżyłam szok. Gdy znów pojechaliśmy do doktor, moja córka weszła do gabinetu na własnych nogach. Lekarka aż wstała z wrażenia zza biurka.
Marta szybko nauczyła się chodzić, chociaż do dzisiaj nie jest do końca sprawna ruchowo. Ma dziewięć lat, a na zjeżdżalnię nie wejdzie, boi się wejść po szczeblach, wspiąć na drabinkę. Na rowerze jeździ tylko na czterech kółkach, inaczej się przewróci. Ma nawet problem, żeby samodzielnie wyjść z wanny. Nie rozumie, że trzeba wyciągnąć nogę w górę, złapać się za brzeg, podciągnąć i przełożyć drugą nogę.
Kilka tygodni po porodzie przyjechała do nas bioenergoterapeutka. Zbadała córeczkę wahadełkiem. Była poruszona. Powiedziała, że ludzie przychodzą na świat z różnym potencjałem energetycznym. Ktoś na przykład, rodząc się, może mieć sto osiemdziesiąt, a w ciągu życia osiągnie dwieście. Marta miała siedemset dwadzieścia. „To poziom bliski stanu oświecenia – stwierdziła. – Pani córka jest kryształowym dzieckiem”.
Powiedziała, że Marta będzie podejrzewana o różne choroby psychiczne. Takie dzieci jak ona muszą być w jakiś sposób zablokowane, bo z tak wysokim poziomem energii i świadomości oszalałyby na tym świecie. Teraz sobie myślę, że może dlatego nie potrafimy się z nią porozumieć. To ja żyję w swoim ograniczonym świecie, nie ona.
Gdy miała dwa i pół roku, dostała pierwszego ataku. Nagle zerwała się w nocy, wyskoczyła z łóżeczka. Zaczęła biegać z krzykiem po pokoju i bić się rączkami po głowie, brzuchu, gdzie popadło. W pierwszym momencie byłam na nią zła, że tak wariuje, ale z każdą chwilą ogarniał mnie coraz większy strach. Nie wiedziałam, co się z nią dzieje. Co chciałam do niej podejść, uspokoić ją i przytulić, wpadała w jeszcze większy szał.
– Marta, co ty robisz?!
– Wynoś się! Nienawidzę cię! Nie kocham cię!
Pluła na mnie, wyzywała mnie. Aż się cała trzęsła. Zachowywała się jak opętana.
Już wcześniej zauważyliśmy z partnerem, że wpadała w jakiś dziwny stan, gdy robiła się senna. Chodziła do przodu i do tyłu, miała nieobecne spojrzenie. Jakby była pijana albo spała na stojąco. Powtarzała tylko w kółko: „Mamo, mamo, mamo”. Do tej pory nie widziałam jednak niczego podobnego.
Następna noc znowu. Cisza… i nagle dziki wrzask.
– Boję się, boję się, boję się!
Podbiegła do drzwi, szarpała za klamkę, jakby chciała uciec. Miotała się jak ptak w klatce. Biła rączkami o ścianę, zrzucała rzeczy z półek. Oczy miała otwarte, odpowiadała na pytania, ale gdy próbowałam do niej podejść, broniła się, jakbym chciała jej zrobić krzywdę.
Zaczęła wołać: „Siku, siku! Kupę chcę!”. Zawsze jak się boi, woła, że musi do ubikacji.
– To chodź zaraz na nocnik! – zawołałam.
A ona mi zesztywniała na tym nocniku, przewracała się, wiła na ziemi. W pewnym momencie zaczęła jej lecieć z buzi piana. Myślałam, że to padaczka.
Pojechałam z nią do lekarza rodzinnego, potem do neurologa, prywatnie, żeby było szybciej. Pani neurolog powiedziała, że córka zachowuje się jak terrorystka.
– No dobrze, ale czemu w nocy? – pytałam. Wcześniej w dzień miała już różne agresywne zachowania, wiedziałam, że jest krnąbrna. Ale w nocy, kiedy się budziła?
Neurolog i psychiatra się dziwili:
– Córka to robi tylko u pani?
Myśleli, że wymyślam, że mam coś z głową. Czułam, że patrzą na mnie jak na przewrażliwioną. Nie wiem, może takie przypadki się zdarzają, że rodzice potrafią wymyślać takie rzeczy. Nikt mi nie wierzył, nawet moja mama i rodzina. Mówili, że to niemożliwe, „jak myśmy ją widzieli, to się zachowywała normalnie”.
Ataki powtarzały się prawie każdej nocy. Biegała po całym domu, obijała się o meble, przewracała krzesło, zahaczała o stół, strącała telefon. Waliła pięściami w drzwi, jakby chciała uciec.
Mieszkamy w czteropiętrowym bloku, na drugim piętrze. To wielka płyta, więc wszystko się niesie, w dół, w górę, na boki, wszędzie. A jak się okno otworzy, to już w ogóle. Próbowałam ją uciszyć: „Marta, ludzie śpią! Co ty robisz? Uspokój się!”.
Bałam się, że sąsiedzi zadzwonią na policję, że robię jej jakąś krzywdę. Wbiłam sobie do głowy, że przyjadą i mi ją zabiorą. Strasznie się tym nakręciłam, byłam znerwicowana. Ze stresu włosy wypadały mi garściami. To był taki ryk, taki wrzask, że aż się dziwię, że nikt nic nie zrobił. Gdybym usłyszała coś takiego zza ściany, pewnie bym zareagowała. Tylko raz na klatce schodowej sąsiad z naprzeciwka, widząc Martę, zapytał: „A, to ty tak krzyczysz po nocach?”.
Może mogłam napisać do sąsiadów jakąś kartkę, że córka jest chora. Mogłam zrobić różne rzeczy, ale byłam tak wyczerpana psychicznie, tak udręczona, że nie potrafiłam racjonalnie myśleć.
Atak następował zawsze w pierwszej fazie snu. Trwał od dwudziestu do czterdziestu minut. Wiedziałam, że jeśli nie obudzi się do pierwszej, prześpi całą noc. Czasami miałyśmy dwa, trzy dni spokoju i kolejny napad. Znowu krzyk, bieganina, szarpanina, płacz. Najgorzej było podczas pełni księżyca. Dostawała po trzy ataki jednej nocy.
Myślałam, że ona wie, co robi, że jest po prostu złośliwa. Zastanawiały mnie tylko jej oczy. Takie straszne, nieobecne. Wyglądała, jakby wstąpił w nią jakiś demon.
Zawsze kończyło się w ten sam sposób. Jakby się nagle przebudziła. Wracał jej normalny wzrok i wołała:
– Mamo, chodź, idziemy spać.
– Ale czemu tak krzyczałaś? Przecież nie wolno tak krzyczeć, jest noc – tłumaczyłam jej roztrzęsiona.
– Przepraszam, mamusiu. Obiecuję, że już nie będę. Kocham cię. Kochasz mnie?
I zasypiała.
Do dzisiaj, gdy o tym mówię, aż ściska mnie w gardle. Nie mogę oddychać. To był horror. Bałam się zasnąć. Bałam się, że córka znów się obudzi i znowu zacznie się koszmar. Nie wiedziałam, co się z nią dzieje, nie miałam pojęcia, co robić. Czułam się bezsilna.
Chodziłam